W 2019 roku zaproponował Pan „Europejski Jedwabny Szlak”. Czy po wybuchu wojny w Ukrainie jego idea wciąż pozostaje aktualna i co się z nią wiąże?
Mario Holzner: Uważam, że temat takiego szlaku jest wciąż aktualny. Głównym celem było tu stworzenie europejskiej sieci kolei dużych prędkości łączącej największe miasta i aglomeracje w Europie, w szczególności uprzemysłowione obszary Europy Zachodniej i gęsto zaludnione regiony wschodniej części kontynentu, które muszą jeszcze sporo nadrobić. Kontynent europejski nie jest już – jako całość – potencjalnym obszarem, w którym można by stworzyć tę sieć. Myślę jednak, że obejmując swoim zasięgiem całą UE, mogłaby ona być dla UE projektem, który zjednoczyłby Europejczyków wokół inwestowania środków w coś pożytecznego, takiego jak sieć kolei dużych prędkości.
Czy mamy jakiekolwiek wyliczenia dotyczące korzyści z europejskiego jedwabnego szlaku?
Oczywiście zależą one od tego, jak rozległą sieć stworzymy. Koszty takiego przedsięwzięcia są bardzo wysokie – to prawda. Zapewne można by tu mówić o kosztach rzędu pół biliona euro za samą sieć podstawową. Z jednej strony musimy też jednak pamiętać, że prawdopodobnie byłaby to inwestycja realizowana przez bardzo długi czas. W tym sensie, w ujęciu procentowym PKB i w horyzoncie inwestycyjnym określonym na 15-20 lat, jest to wartość znikoma. Z drugiej strony – co możemy dzięki tej inwestycji zaoszczędzić? Możemy w wielkim stopniu ograniczyć emisję CO2. W istocie, skrócenie czasu podróży między miastami do poniżej 4 godzin spowoduje nagłe przejście od transportu lotniczego do transportu kolejowego na ogromną skalę. Myślę, że jest wiele miejsc w Europie leżących dokładnie w tej odległości, więc pociągi poruszające się, powiedzmy, z prędkością około 300 km/h, mogłyby wiele zmienić.
Czy wojnę w Ukrainie i niepokoje w Afryce i na Bliskim Wschodzie można uznać za konfrontację między Zachodem a krajami BRICS?
Cóż, jest to jeden ze sposobów postrzegania serii konfliktów, które rozciągają się wzdłuż potencjalnej przyszłej linii frontu rozdzielającej te dwa wielkie bloki, skupione zwłaszcza wokół USA i Chin, które toczą coś na kształt zimnej wojny prowadzonej na całkowite wyniszczenie. Dlatego sądzę, że ocenianie tego w ten sposób nie jest całkowicie błędne. Oznacza to również, że potencjalnie istnieją kolejne obszary na odcinku od Europy Wschodniej, Bliskiego Wschodu, Azji Południowej, Afryki Wschodniej, gdzie musimy być bardzo ostrożni, aby faktycznie zapobiec dalszym wojnom.
Zastanawiam się jednak, czy blok BRICS jest w ogóle realnym bytem politycznym. O ile pamiętam, był to termin ukuty przez Jima O’Neilla, a następnie użyty przez Goldman Sachs, aby przypiąć pewnej grupie państw zręczną etykietkę. Czy grupa BRICS to coś więcej? Czy naprawdę istnieje jako jednostka polityczna?
Nie do końca. Jest to raczej format spotkań dla – nazwijmy to – średnich mocarstw. Nie mówię na razie o Chinach, czy nawet Indiach, ale o innych państwach „dodatkowych” w tym państwach BRICS+, niedawno zaproszonych do grona BRICS, [które] są, powiedzmy, średnimi mocarstwami. I jak mówią politolodzy – nawet Iwan Krystew – te średnie mocarstwa nie chcą być „podane na tacy” – one chcą siedzieć przy stole, chcą negocjować swoją przyszłość i swój los. W tym sensie wskazane więc jest, by w jakiś sposób połączyły siły i zharmonizowały swoje strategie polityczne. Zasadniczo jednak w tej grupie państw istnieje bardzo duża rozbieżność interesów, a w dużym stopniu również Chiny próbują wykorzystywać ten format jako potencjalne miejsce spotkań dla państw o mniej lub bardziej podobnych poglądach.
Tak więc mamy Chiny i całą resztę?
W pewnym sensie tak. Jeśli spojrzeć szczególnie na kwestie gospodarcze, geoekonomiczne, geostrategiczne, które są tu również ustalane i omawiane, to tak naprawdę rolę kluczową odgrywają Chiny, a nie inne państwa. Produkcja ropy naftowej to coś innego. Inne państwa, takie jak Rosja, Arabia Saudyjska czy Iran, są bardzo ważne – to nie ulega wątpliwości. Jednak na przykład w dziedzinie wszelkich metali, pierwiastków ziem rzadkich, pierwiastków potrzebnych w procesie transformacji ekologicznej, to Chiny tak naprawdę zajmują pierwszą pozycję wśród krajów je przetwarzających, niekoniecznie zaś państwa bloku BRICS.
Twierdzi Pan też, że BRICS nigdy nie będzie miał znaczenia politycznego, ponieważ Indie zawsze będą faworyzować USA względem Chin. Ale czy Chiny, Rosja i Brazylia nie są wystarczająco potężne, by wpływać na rzeczywistość świata?
Także interesy Arabii Saudyjskiej i Iranu są bardzo rozbieżne i dopiero okaże się, jak można je ze sobą pogodzić. Jestem jednak przekonany, że to Indie są krajem kluczowym, jeśli spojrzymy w przyszłość, powiedzmy – za 50 lat od teraz. Już teraz Indie wyprzedziły Chiny pod względem liczby ludności. Struktura indyjskiej gospodarki bardzo różni się od chińskiej – wybrane obszary modernizacji w Indiach są bardzo zbliżone do zachodnich branż IT i usług biznesowych. Nie wspominam więc nawet o walce politycznej, jaką Indie i Chiny toczą o Kaszmir i podobnych kwestiach. Sądzę, że interesy tych dwóch państw nie pokrywają się ze sobą w wystarczającym stopniu – przynajmniej z dzisiejszej perspektywy, aby faktycznie utworzyć centrum – nazwijmy to – przeciwwagi BRICS dla Zachodu.
Czy Zachód mógł zrobić więcej, aby stłumić gniew skierowany obecnie przeciwko niemu, na przykład prowadzić bardziej wielobiegunową politykę, czy też konfrontacja z grupą BRICS, a zwłaszcza z Chinami i Rosją, była i tak nieunikniona?
To trudne pytanie. Nie skupiałbym się raczej w mojej odpowiedzi na Chinach i Rosji, a bardziej na innych krajach – tych, powiedzmy, średnich mocarstwach. Myślę, że [Zachodowi] rzeczywiście brakowało woli partnerstwa i prawdziwej przyjaźni w relacjach z tymi państwami, dających im możliwość zrównoważonego rozwoju i bardzo potrzebnych inwestycji w infrastrukturę. To znaczy, na przykład Unia Europejska z programem Global Gateway obecnie usiłuje w jakiś sposób nadrobić te stracone dekady i naprawdę stara się pozyskać przyjaciół w regionie BRICS.
– Rozmawiał Marek Pielach