Jak zauważają autorzy publikacji (jej polski tytuł to „Pusta planeta: szok globalnego spadku populacji”), Wydział Ludnościowy ONZ w 1958 r. prognozował, że w 2000 r. globalna populacja wyniesie 6,28 mld osób. Ostatecznie osiągnęła wielkość 6,06 mld. To imponująca precyzja w przewidywaniach 42 lata naprzód, tym bardziej że ówcześni progności mieli niezbyt dokładne dane z Afryki i Chin. Co zatem przewiduje ONZ na kolejne dekady?
Zdaniem Organizacji w 2030 r. będzie nas 8,6 mld, a w 2050 r. 9,8 mld. W 2100 r. liczba mieszkańców globu osiągnie swoje maksimum – 11,2 mld, po czym populacja się ustabilizuje i zacznie spadać. Jednak to tylko jeden ze scenariuszy opracowanych przez ekspertów z ONZ – taki, który ich zdaniem ma największe szanse się sprawdzić. Istnieje także wariant prognozy, w którym średni współczynnik dzietności będzie o 0,5 niższy od tego z głównej prognozy.
Ta pozornie niewielka różnica przekłada się na to, że populacja Ziemi już w 2050 r. osiągnie maksimum (8,5 mld) i od tego momentu będzie się zmniejszać. Spadek będzie tak szybki, że pod koniec stulecia wrócimy do obecnych 7 mld. Według autorów recenzowanej książki wiele wskazuje na to, że bardziej prawdopodobny jest drugi scenariusz. Podobnego zdania jest Wolfgang Lutz z Vienna University of Economics and Business. W jego opinii eksperci ONZ się mylą, ponieważ w swoich wyliczeniach nie uwzględniają rosnącego poziomu edukacji kobiet związanego z postępującą urbanizacją.
W 2100 r. liczba mieszkańców globu osiągnie swoje maksimum – 11,2 mld, po czym populacja się ustabilizuje i zacznie spadać.
„Najważniejszy organ reprodukcyjny to mózg. Gdy kobieta dostanie wystarczająco dużo informacji i autonomii, aby podjąć świadomą decyzję, kiedy mieć dzieci i ile ich mieć, natychmiast chce ich mieć mniej i ma je później. Edukacja i kariera kobiet przekłada się na mniejsze rodziny. Nie ma od tego powrotu” – tłumaczy. Jego zdaniem populacja globu osiągnie maksimum w połowie tego stulecia i już około 2060 r. zacznie spadać.
Demografia i technologia wyjaśniają sekularną stagnację i nie tylko
Zdaniem ekspertów Deutsche Banku przełom nastąpi już w 2055 r. – poziom populacji osiągnie wówczas 8,7 mld i do końca stulecia spadnie do 8 mld. Jeszcze bliżej naszych czasów umieszcza tę zmianę norweski akademik Jørgen Randers. Autor słynnego raportu Klubu Rzymskiego z 1972 r. „Limits to growth”(„Granice wzrostu”) ocenia, że na Ziemi nigdy nie będzie 9 mld ludzi. Populacja osiągnie maksimum już w 2040 r. i będzie to 8 mld. W jego opinii siłą hamującą wzrost ludności będą kobiety z krajów rozwijających się, które będą się przenosić do miejskich slumsów, gdzie posiadanie dużej rodziny nie ma sensu.
Brytyjski tygodnik „The Economist”także zwraca uwagę, że poprzednie prognozy ONZ nie przewidziały m.in. olbrzymiego spadku dzietności w Bangladeszu i Iranie po 1980 r. (w obu krajach wskaźnik ten spadł z 6 do 2). To, jak świat będzie wyglądał w niedalekiej przyszłości, widzimy w krajach rozwiniętych. Przykładowo w Hiszpanii na kobietę przypada tylko 1,3 dziecka. Mimo że długość życia wynosi aż 82,5 roku (czwarte miejsce na świecie po Japonii, Islandii i Szwajcarii), już w 2012 r. liczba Hiszpanów zaczęła się zmniejszać; od tego czasu ubyło ich 400 tys.
Madryt szacuje, że w ciągu dekady liczba obywateli spadnie o milion, a do 2080 r. o 5,6 mln. Aby temu przeciwdziałać, powołano Komisarza ds. Demograficznego Wyzwania, nazywanego potocznie ministrem ds. seksu (jako pierwsza funkcję tę pełniła Edelmira Barreira Diz). Większość europejskich krajów jest w takiej sytuacji jak Hiszpania, a jeżeli nie są, to zwykle dzięki emigracji.
W Azji sytuacja wygląda jeszcze gorzej. Przewiduje się, że w ciągu następnych 35 lat populacja Japonii spadnie o 25 proc. (ze 127 mln do 95 mln). Podobne szacunki podaje się dla Korei Południowej i Singapuru.
Aktywność zawodowa i dzietność kobiet a świadczenia rodzinne
Współczynnik dzietności w Chinach jest już na poziomie 1,7 dziecka na kobietę, a więc mniej, niż wynosi poziom gwarantujący zastępowalność pokoleń (2,1). Indie niedługo też znajdą się w podobnej sytuacji, bo współczynnik dzietności w tym kraju wynosi zaledwie 2,2. Tak też jest w Brazylii (1,8), Meksyku (2,3), Malezji (2,1) i Tajlandii (1,5). Dużo dzieci rodzi się jeszcze w Afryce (Nigeria – 7,4, Malawi – 4,9, Ghana – 4,1) i w niektórych częściach Bliskiego Wschodu (Afganistan – 5,3, Irak – 4,6, Egipt – 3,4).
Nigdzie na świecie współczynniki dzietności nie rosną. Poza urbanizacją i edukacją kobiet kolejnym czynnikiem, który przyspiesza omawiany trend, jest spadek popularności i znaczenia religii. W krajach o najwyższej dzietności, takich jak Malawi czy Nigeria, 99 proc. ankietowanych uważa, że religia jest dla nich ważna. Podobnego zdania jest jednak tylko 39 proc. mieszkańców Hiszpanii, którą obecnie uważa się za jeden z najmniej religijnych krajów świata.
Nigdzie na świecie współczynniki dzietności nie rosną.
Autorzy książki podkreślają, że tam, gdzie wpływy Kościoła Katolickiego silnie zmalały, np. w Hiszpanii, Irlandii czy we francuskojęzycznej prowincji Kanady Quebec, spadek dzietności jest wyjątkowo szybki. Powstaje jednak pytanie, dlaczego ONZ nie zmienia swojej prognozy zgodnie z opiniami osób, które uważają, że liczba ludzi na ziemi zacznie się zmniejszać szybciej. W rozmowach „off the record” autorów książki z demografami zwracano uwagę na to, że ONZ wieszczy kryzys ludnościowy na ziemi, bo uzasadnia to istnienie dużej liczby programów pomocowych tej instytucji.
W „Empty Planet” postawiono interesującą tezę, jednak zbyt mało miejsca poświęcono jej naukowym dowodom. Spora część książki zawiera opis historii świata przez pryzmat zmian demograficznych, w niewielkim stopniu uzasadniający tezę publikacji. Kolejne fragmenty to rozmowy z osobami z miast położonych na sześciu kontynentach: z Brukseli, Seulu, Nairobi, Sao Paulo, Bombaju, Pekinu, Palm Springs, Canberry i Wiednia. Wiele z tych osób nie jest naukowcami i ich wypowiedzi mają jedynie wartość anegdotyczną.
Rozumiem, że miało to sprawić, by książka miała charakter reporterski, ale w mojej ocenie w tego typu publikacji to się nie sprawdza. Trzeba jednak przyznać, że po jej ukazaniu się pojawiło się wiele nowych argumentów wzmacniających jej główną tezę. Na przykład w 2020 r. na łamach renomowanego naukowego pisma „The Lancet” zamieszczono raport badaczy z Institute for Health Metrics and Evaluation, będącego częścią University of Washington. Akademicy napisali w nim, że jeszcze w 1950 r. kobiety na świecie miały średnio 4,7 dziecka. W 2017 r. wskaźnik ten wynosił 2,4. Autorzy szacowali, że szczyt populacji na ziemi nastąpi w 2064 r. i będzie wynosił 9,7 mld, a do końca stulecia spadnie do 8,8 mld. W 23 krajach, w tym w Hiszpanii i Japonii, do końca XXI w. liczba mieszkańców spadnie o połowę. Ludność Chin wyniesie wówczas zaledwie 732 mln (obecnie 1,4 mld).
Polecam „Empty Planet”, choć z zastrzeżeniami.