Wydobycie ropy przez Brazylię przekroczyło w tym roku próg 3 mln baryłek, co stanowi już ponad 3 proc. światowej podaży. Jeszcze bardziej imponujący wydaje się być potencjał wzrostowy brazylijskiego sektora naftowego.
Nie brakuje głosów przewidujących do roku 2030 wzrost wydobycia nawet do poziomu 7 mln baryłek, co uczyniłoby Brazylię czwartym największym producentem na świecie. Dlatego kraj ten staje się coraz ważniejszym graczem rynku ropy naftowej, w efekcie czego inne kraje czynią w jego kierunku należyte umizgi.
W cieniu Wenezueli
Z jednej strony inwestorzy zagraniczni, którzy świadomi tego jak głęboko na dnie Atlantyku położone są złoża brazylijskiej ropy, w efekcie widzą w tym szansę dla siebie, z drugiej strony zainteresowanie Brazylią zaczyna wykazywać Arabia Saudyjska, kusząc ten kraj członkostwem w przeżywającym ciężkie chwile OPEC.
Wiele wskazuje jednak na to, że pokładane zarówno przez inwestorów zagranicznych, jak i Saudyjczyków nadzieje nie zostaną spełnione. Chcąc uzasadnić tak sformułowaną tezę, niezbędne wydaje się opisanie w telegraficznym skrócie następujących zagadnień: historii brazylijskiego sektora naftowego, zaangażowanie się szeroko rozumianej zagranicy w tenże sektor oraz perypetie, przez jakie przechodzi zbliżający się do sześćdziesiątej rocznicy swojego powstania OPEC.
Droga Brazylii do stania się potentatem naftowym była długa i mozolna. Początki przemysłu naftowego w tym kraju sięgają XX w., jednak dopiero w połowie lat osiemdziesiątych – głównie za sprawą odkrycia złóż Albacora w 1984 r. oraz Marlim rok później – wydobycie w tym kraju sięgnęło poł miliona baryłek dzienne.
Nawet wtedy, wydawało się jednak mało realne, aby Brazylia weszła do grona znaczących producentów ropy naftowej. Złoża odkrywanej ropy znajdowały się na morzu i było sprawą oczywistą, że dostęp do nich wymagał ogromnych nakładów finansowych.
Kraj natomiast w tym samym czasie przechodził właśnie transformację polityczną, która kładła kres dyktaturze wojskowej i torowała drogę do demokracji. Nie obyło się bez uniknięcia chaosu gospodarczego, jaki towarzyszy tego rodzaju transformacjom.
Krajem targała hiperinflacja, której rozmiary mogły jedynie odstraszać inwestorów zagranicznych. Zresztą jeszcze długo po odkryciach z lat osiemdziesiątych, niezmiernie trudno było dostrzec w Brazylii jakikolwiek potencjał do odgrywania strategicznej roli nie tyle na świecie, co nawet na obszarze półkuli zachodniej. Ta rola wydawała się być na długie lata zarezerwowana dla Wenezueli.
Przyspieszenie
Upływ czasu czynił swoje. Ważną z punktu widzenia psychologicznego barierę miliona baryłek dziennie udało się pokonać pod koniec ubiegłego stulecia.
Przyspieszenie w brazylijskim wydobyciu było pochodną nie tyle postępu technicznego, co przede wszystkim zmian legislacyjnych. Chodziło o wprowadzenie w życie dziewiątej poprawki do brazylijskiej konstytucji, za sprawą której państwowe firmy mogły wreszcie tworzyć wspólne przedsięwzięcia z firmami prywatnymi.
Głównie za sprawą tej poprawki wydobycie zaczęło się piąć ku górze i de facto w przeciągu następnej dekady uległo podwojeniu. Innymi słowy, dziesięć lat temu Brazylia produkowała już 2 miliony baryłek dziennie.
Entuzjazm był spory, zwłaszcza wtedy kiedy w okolicach 2006 r, odkryto złoża Tupi, które później przechrzczono na złoża byłego prezydenta Luli. Nawet wówczas niewiele jeszcze wskazywało na rychłe szanse przekształcenia Brazylii w eksportera netto. Rzecz w tym, że wzrostowi wydobycia towarzyszył nadal wzrost konsumpcji, w efekcie czego kraj ten był cały czas importerem netto czarnego kruszcu.
Sytuacja uległa jednak zmianie na przestrzeni ostatnich 10 lat. Wzrostowi wydobycia ropy towarzyszyło wyhamowanie konsumpcji, głównie za sprawą recesji, jaka uderzyła ten kraj w połowie kończącej się właśnie dekady. Spadek konsumpcji w tym okresie wyniósł niemal 8 procent, a po zakończeniu recesji odnotowywany wzrost spożycia ropy w Brazylii można określić mianem anemicznego.
W 2018 r. był on nadal o ponad 4 proc. niższy od rekordowego poziomu z 2014 r. i oscylował wokół 3 milionów baryłek, czyli de facto tyle, ile Brazylia w bieżącym roku produkuje.
Brazylia jest na granicy stania się eksporterem netto ropy – stąd zaproszenie tego kraju do OPEC-u.
Innymi słowy, Brazylia jest na granicy stania się eksporterem netto ropy. Nic więc dziwnego, że Arabia Saudyjska nie zawahała się z zaproszeniem tego kraju do OPEC-u. Przyjrzyjmy się tej organizacji nieco bliżej.
Złagodzić arabską dominację w OPEC
OPEC w przededniu swoich 60. urodzin nie ma szczególnych powodów do radości. Wywołana przez Arabię Saudyjską wojna cenowa zakończyła się połowicznym sukcesem.
Rewolucji łupkowej nie udało się powstrzymać, a ceny dyktowane przez rynek odbiegają wyraźnie od poziomów preferowanych przez większość jego członków. Kłopoty dwóch jeszcze do niedawna kluczowych graczy – Wenezueli oraz przede wszystkim Iranu – spowodowały, że cały punkt ciężkości procesu podejmowania decyzji jeszcze bardziej przesunął się w kierunku Bliskiego Wschodu, a dokładniej w kierunku Rijadu.
OPEC z upływem lat staje się coraz mniej międzynarodową organizacją. Nie zmienił tego nawet fakt zaproszenia w 2007 r. do swoich szeregów Angoli. Tym bardziej, że kilka krajów opuściło tę organizację.
Jako pierwszy wyszedł Ekwador z końcem 1992 r. Faktem jest, że Ekwador wrócił do OPEC w październiku 2007 r., tylko po to, aby wyjść z niego ponownie w styczniu 2016 r. Kolejnym krajem, który zdecydował się w 1995 r. na opuszczenie był Gabon, jednak zdecydował się na ponowne przyłączenie w lipcu 2016 r. i pozostaje tam do dziś. Następnym krajem w kolejności chronologicznej była Indonezja, która zakończyła swoje członkostwo w styczniu 2009 r. Siedem lat później, to jest w styczniu 2016 r. kraj ten postanowił reaktywować swoje członkostwo, aby jednak po upływie zaledwie jedenastu miesięcy, ponownie je zawiesić.
Natomiast chyba najbardziej brzemienną w skutki decyzją było wyjście Kataru z końcem ubiegłego roku. Katar nigdy nie był potentatem naftowym (jak na standardy Bliskiego Wschodu), dlatego co niektórzy odebrali decyzję Katarczyków jako chęć skoncentrowania się na tym czego Katar ma najwięcej, to jest na gazie ziemnym.
Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że decyzja miała ogromny wymiar symboliczny i była swoistego rodzaju protestem na sposób zarządzania organizacją OPEC. Jeżeli weźmiemy jeszcze pod uwagę akcję z połowy 2017 r. piętnowania Kataru przez kraje arabskie pod egidą Saudyjczyków, decyzja Katarczyków nie mogła być związana jedynie z ich chęciami skoncentrowania się na gazie ziemnym.
W tym samym czasie, do OPEC przystąpiły dwa kraje, a dokładnie Gwinea Równikowa w 2017 r. oraz Kongo 12 miesięcy później. Ich wydobycie na tle innych kolosów wchodzących w skład OPEC jest jednak niewielkie i na pewno ich przyjęcie do opisywanej tu organizacji w żaden sposób ani nie zachwiało dotychczasowym układem sił, ani też nie zrekompensowało opuszczenia trzech wyżej wspomnianych krajów.
OPEC potrzebuje nowego członka wystarczająco dużego na to, aby załagodzić dominację arabską.
Dlatego OPEC potrzebuje nowego członka, a najlepiej wystarczająco dużego na to, aby pozornie załagodzić dominację arabską, ale równocześnie na tyle małego, aby nie zagrozić w najbliższej przyszłości dominacji saudyjskiej.
Kruchy sojusz z Moskwą
Brazylia ze swoją bieżącą produkcją przekraczającą trzy miliony baryłek dziennie wydaje się być tu idealnym kandydatem. Znacznie trudniej jest wyjaśnić korzyści jakie z ewentualnego członkostwa może czerpać sama Brazylia. A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że największym zwolennikiem przyjęcia zaproszenia jest prezydent Jair Bolsonaro.
Brazylijskie złoża ropy naftowej są trudno dostępne. Brazylia będzie zatem potrzebować wsparcia zagranicznego w zakresie najnowszych technologii ułatwiających wydobycie tak głęboko położonych złóż. Dobre relacje z inwestorami zagranicznymi wydają się być główną osią programu gospodarczego wprowadzanego pod egidą obecnego ministra Paolo Guedesa.
Tym bardziej, że nowa administracja stawia sobie jako jeden z priorytetów zwiększenie zakresu otwarcia gospodarki krajowej. Tak stawiane cele będzie jednak trudno pogodzić z ewentualnym przystąpieniem do OPEC. Organizacja ta bowiem jest najczęściej zainteresowana cięciami w wydobyciu ropy, z kolei kapitał zagraniczny chcący zainwestować w krajowy sektor naftowy powinien dążyć do maksymalizacji wydobycia. Sprzeczność jest wyraźna.
Nie bez znaczenia wydaje się być pytanie, jak prezydent Bolsonaro zamierza pielęgnować dobre stosunki z prezydentem Donaldem Trumpem, który nieraz w sposób wyjątkowo chłodny wypowiadał się na temat OPEC. Dlatego Bolsonaro poddał kwestię ewentualnego wejścia Brazylii do OPEC procesowi szerokich konsultacji.
Pisząc z kolei o OPEC, to tak naprawdę mamy dziś do czynienia z OPEC+. Jego powstanie oznacza, że Saudyjczycy liczą się bardziej ze zdaniem Moskwy niż pozostałych krajów członkowskich. Nie wszystkim uczestnikom OPEC taki stan rzeczy się podoba. Zresztą sami Saudyjczycy mają świadomość tego, jak kruchy może okazać się ich sojusz z Moskwą.
Dlatego zaproszenie Brazylii do OPEC na pierwszy rzut oka wydaje się mieć sens. Niestety nie da się wykluczyć, że Brazylia nie spełni nadziei pokładanych przez którąkolwiek ze stron.
Ogromna korupcja występująca w tym kraju może odstraszyć inwestorów zagranicznych, bez których Brazylii będzie trudno zwiększyć wydobycie i stać się na stałe solidnym eksporterem netto.
Materializacja takiego scenariusza na pewno ochłodzi entuzjazm Saudyjczyków do wprowadzania Brazylii na salony OPEC. A spektakularne fiasko ostatniej aukcji Petrobrasu na początku listopada wskazuje na to, że takiego scenariusza nie da się wykluczyć.