Autor: Aleksander Piński

Dziennikarz ekonomiczny, autor recenzji książek i przeglądów najnowszych badań ekonomicznych

Jak popularne jest dzielenie się zyskiem z pracownikami w USA

Pracownicy powinny mieć większy udział w zyskach firm – postulują Joseph R. Blasi, Richard B. Freeman, Douglas L. Kruse w książce „The Citizen's Share: Putting Ownership Back into Democracy”.
Jak popularne jest dzielenie się zyskiem z pracownikami w USA

Autorzy książki (jej polski tytuł to: Udział obywatelski: Jak przywrócić własność demokracji) to renomowani akademicy. Joseph R. Blasi i Douglas L. Kruse są profesorami w School of Management and Labor Relations w Rutgers University w stanie New Jersey w USA. Richard B. Freeman wykłada ekonomię na Harvard University.

Profesorowie cytują w książce prezydenta USA Ronalda Reagana, który powiedział: „Zawsze uważałem, że podstawą naszych wolności jest powszechne posiadanie majątku i oczekiwanie, że dziecko nawet z najuboższej rodziny może stać się udziałowcem firmy czy korporacji. Wierzę, że w przyszłości zobaczymy w USA i zachodnich krajach popularyzację akcjonariatu pracowniczego”.

Wielkim wkładem autorów książki jest oszacowanie jak popularne jest dzielenie się zyskiem z pracownikami w USA. Do niedawna nie było bowiem żadnych wiarygodnych badań na ten temat. Dlatego autorzy dodali pytania dotyczące tych kwestii do większego ogólnoamerykańskiego sondażu przeprowadzanego przez University of Chicago w latach 2002, 2006 i 2010. Okazało się, że 47 proc. pełnoetatowych pracowników sektora prywatnego ma w jakieś formie udział w zyskach firmy.

Najwięcej pracowników – 40 proc. – utrzymuje wypłaty z zysku, 21 proc. ma akcje firmy, a 10 proc. opcje na akcje. Suma odsetek jest wyższa niż podane wcześniej 47 proc. ponieważ można było wybrać więcej niż jedną możliwość (12 proc. pracowników wybrało wszystkie trzy opcje).

Średnia wartość rocznego udziału w zyskach firmy to 6935 dolarów, ale mediana (wartość powyżej i poniżej której można umiejscowić połowę pracowników) wynosi tylko 2000 dolarów. Podobnie średnia wartość akcji pracowników to 32 692 dolarów, ale mediana to zaledwie 10 000 dolarów.

Kamieniem milowym w kwestii akcjonariatu pracowniczego był wydany w 1974 r. akt prawny nazywany „Przemysłowym Homestead Act”. To nawiązanie do uchwalonego w 1862 r. Homestead Act, ustawy która dawała każdemu amerykańskiemu obywatelowi możliwość otrzymania na własność za niewielką opłatę 160 akrów (czyli ok. 65 ha) niezamieszkałej ziemi i do 1934 r. rozdano w ten sposób 10 proc. całej ziemi w USA (co ciekawe, ostatnia osoba otrzymała ziemię na podstawie tej ustawy w 1988 r.!).

Prawo z 1974 r. pozwalało na stworzenie  tzw. Employee Stock Ownership Plan (Program Akcjonariatu Pracowniczego), w ramach którego założono trusty, do których pracodawcy mogą przekazywać akcje dla pracowników korzystając przy tym z ulg podatkowych. Co istotne, takie akcje musiały być trzymane w truście dopóki pracownik nie odejdzie z firmy albo przejdzie na emeryturę. Do dzisiaj z tego programu skorzystało 10 300 korporacji, zatrudniających 10 mln pracowników.

Co więcej, jak piszą profesorowie, jedna dziesiąta firm z listy 500 największych firm magazynu „Fortune” dzieli się zyskiem z pracownikami. To tak znane korporacje jak m.in. Exxon Mobil, Chevron, Conoco Philips, General Motors, Ford, Apple, IBM, Micrsoft, Johnson&Johnson, Intel, UPS, Amazon i Coca-cola.

Do tej grupy należy także światowy gigant Procter&Gamble. Firmę założyli w 1837 r. w Cincinnati w stanie Ohio producent świec William Procter i wytwórca mydła James Gamble. Spółka dostarczała armii Północy swoje produkty w czasie wojny secesyjnej.

Dziś to 27 największa korporacja w USA zatrudniająca 129 tys. pracowników. Ma m.in. 20 proc. światowego rynku pasty do zębów, 35 proc. rynku produktów do dbania o higienę niemowląt i 40 proc. światowego rynku ręczników papierowych.

W P&G pracownicy mają między 10 proc. a 20 proc. akcji firmy (nie można podać dokładnego odsetka, ponieważ pracownicy sami także kupują akcje swojej firmy na giełdzie). Oprócz tego dostają oni wypłaty z tytułu udziału w zyskach firmy.

Na pomysł by firma dzieliła się z pracownikami wypracowanymi zyskami wpadł w 1887 r. wnuk założyciela firm z rodziny Procterów – William Cooper Procter. Zainspirowały go do tego wykłady z ekonomii politycznej na Prinecton University, na które jako student uczęszczał w 1883 r. Kurs prowadził prof. Lyman Atwater .

Wiadomo o tym, dlatego że do dzisiaj przetrwały notatki z wykładów młodego Proctera. Co ciekawe, pierwsze komunikaty prasowe firmy w tej sprawie wyglądają jak przepisane z notatek Proctera z wykładów Atwatera.

Na początku XX w. Procter powołał do życie tzw. Konferencje Pracowników, czyli komitety których zdaniem było zbieranie sugestii i pomysłów od pracowników. Później oddał pracownikom trzy miejsca w zarządzie. Zwykł mawiać, że pracownicy P&G to „pracujący kapitaliści”.

Podobną drogą poszli pracownicy innego globalnego giganta z USA firmy Google. Wszyscy pracownicy Google są akcjonariuszami firmy. Szacuje się, że mają ok. 5 proc. akcji spółki, a kolejne 5 proc. jest zarezerwowane dla nich na przyszłość. W sumie daje to 10 proc. akcji. Dla porównania członkowie zarządu nie wywodzący się z firmy mają 1 proc. jej akcji, a fundusze inwestycyjne Fidelity i Black Rock mają odpowiednio 7 proc. i 5 proc. udziałów. Biorąc pod uwagę to, że pracownicy mogą sami dokupywać akcje ocenia się, że ich udział w firmie może sięgać 15-20 proc.

Co roku władze firmy rozdzielają pakiety akcji wśród pracowników Google. Mniej niż 1 proc. idzie do najwyższej rangi menadżerów. Pozostałe ponad 99 proc. przeznaczone jest dla pracowników niższych rangą. Dodatkowo akcje są przyznawane uznaniowo jako forma nagrody za indywidualne albo drużynowe osiągnięcia.

W książce autorzy opisują całą historię dzielenia się zyskiem pracowników z pracownikami w USA. A sięga ona setki lat wstecz. I tak na przykład pierwszym udokumentowanym przypadkiem w historii USA gdy warunkiem otrzymania rządowych pieniędzy było podzielenie się zyskiem z pracownikami były dotacje dla rybaków łowiących dorsza w XVIII w.

Wojna o niepodległość sprawiła, że amerykańskie połowy dorsza podupadły. A trzeba wiedzieć, że dorsz był czwartym pod względem wartości produktem eksportowym USA. Rybacy łowili go u wybrzeży Nowej Anglii (terytoria na północno-wschodnim wybrzeżu USA, składa się z sześciu stanów:  Maine, New Hampshire, Vermont, Massachusetts, Rhode Island i Connecticut) suszyli i wysyłali do Europy i Brytyjskich Indii Zachodnich.

Popyt na suszonego dorsza był zwłaszcza w katolickich krajach Europy, gdzie w piątki  przestrzegający postu obywatele nie jadali mięsa. Z kolei w Zachodnich Indiach kupowano go, by karmić nim niewolników.

W czasie Wojny o Niepodległość Brytyjczycy chcieli zniszczyć amerykański przemysł połowów dorsza ponieważ to właśnie rybacy stanowili trzon amerykańskiej marynarki wojennej. Dlatego zablokowali eksport amerykańskich dorszy do Europy.

Kiedy w 1789 r. George Washington został pierwszym prezydentem USA branża połowu dorszy nie zdążyła się odbudować po ciosach wymierzonych w nią przez Brytyjczyków. Jednocześnie wyposażenie statków rybackich pochodziło z importu, który obłożony był cłami, co dodatkowo pogarszało pozycje amerykańskich rybaków. Aby im to zrekompensować 16 lutego 1792 r. wprowadzono zasiłki uzależnione od wagi statku.

Co jednak istotne, wprowadzono zasadę, że trzy ósme pieniędzy trafi do właściciela statku, a pięć ósmych do załogi. Co więcej, właściciel otrzyma pieniądze tylko wówczas gdy podpisze z załogą umowę przyznającą rybakom udział w zyskach z połowów. Prawo to przyczyniło się do odbudowy amerykańskiego przemysłu połowów dorsza.

Autorzy zwracają uwagę, że od 1993 r. do 2010 r. dochody 1 proc. najbogatszych Amerykanów wzrosły o 58 proc. Pozostałych 99 proc. prawie się nie zmieniły (wzrost o 6 proc.). Dodatkowo jedna piąta najzamożniejszych Amerykanów ma 90 proc. wszystkich akcji. Autorzy proponują by zreformować amerykańską gospodarkę w ten sposób, by pracownicy mogli uzupełnić dochody z pracy udziałem w zyskach firm, w których pracują.

Książka może być wyjątkowo interesująca z punktu widzenia polskiego czytelnika, dlatego że powyższy problem dotyczy polskich pracowników jeszcze bardziej, niż amerykańskich. Jak podaje OCED udział wynagrodzeń pracowników w PKB spadł w Polsce z 66,5 proc. w 1996 r. do 53,2 proc. w 2012 r. podczas gdy na przykład w Korei Południowej wynosi 71,8 proc. a w czasie gdy kraj ten miał taki poziom PKB jak Polska obecnie sięgał 80 proc.

Wadą publikacji profesorów jest to, że jest to wydawnictwo akademickie (wydało je Yale Univeristy Press). To oznacza, że książka nie jest przeznaczona dla szerszego grona czytelników i nie czyta jej się łatwo. W publikacji jest jednak mnóstwo ciekawych informacji i jeżeli ktoś jest zainteresowany tematem, warto poświęcić jej czas.

OF

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Cyfryzacja przedsiębiorstw w czasie pandemii COVID-19

Kategoria: Trendy gospodarcze
Pandemia przyspieszyła transformację cyfrową, która stała się integralną częścią społeczeństwa oraz przetrwania europejskich i amerykańskich firm. Unia Europejska pozostaje jednak w tyle za Stanami Zjednoczonymi pod względem cyfryzacji przedsiębiorstw.
Cyfryzacja przedsiębiorstw w czasie pandemii COVID-19