Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Polskie Inwestycje Rozwojowe, czyli złoto dla odważnych

Ministerstwo Skarbu Państwa z zapałem rozkręca program Inwestycje Polskie. Cel: stymulować rozwój krajowej infrastruktury, zwalczać bezrobocie i pompować PKB. Skąd pieniądze? Nie tylko z budżetu państwa, lecz także od inwestorów prywatnych. Sensowność inwestowania wspólnie z państwem to dla nich jednak wciąż wielki znak zapytania.
Polskie Inwestycje Rozwojowe, czyli złoto dla odważnych

- Ważne, żeby wymogi rentowności dla poszczególnych projektów nie były wyśrubowane - uważa Jacek Socha (fot. PWC)

Program funkcjonujący pod roboczą nazwą Inwestycje Polskie, ale coraz powszechniej używana jest nazwa Polskie Inwestycje Rozwojowe (PIR) to jedna z najszybciej realizowanych obietnic politycznych obecnego rządu. Premier Donald Tusk złożył ją w październiku 2012 r. w expose i ledwo co ten rok pożegnaliśmy, już przeszedł do realizacji. Program ma przyspieszyć rozwój polskiej infrastruktury (od elektrowni, przez autostrady i rurociągi, po porty), a także – pośrednio – zagwarantować na rynku nowe miejsca pracy i wzmocnić wzrost PKB.

Rząd zakłada, że w ciągu trzech pierwszy lat działania skala inwestycji Polskich Inwestycji Rozwojowych, czyli spółki powołanej do realizacji programu, sięgnie 40 mld zł. Pieniądze mają pochodzić przede wszystkim z prywatyzacji pozostałych jeszcze fragmentów majątku Skarbu Państwa. Funkcjonowanie takiej spółki inwestycyjnej jak PIR sprawi, że wydatki infrastrukturalne nie będą w takim stopniu, jak obecnie obciążać budżetu państwa. Wydatki te nie będą bowiem zwiększać długu publicznego.

Jak właściwie PIR ma funkcjonować? Kredyty oparte na bazie pozyskanych z prywatyzacji pieniędzy PIR będzie kierował na realizację wybranych projektów inwestycji infrastrukturalnych, wymagających nawet do 15 lat ciągłego finansowania. Dlaczego finansowaniem zajmie się PIR, a nie zwykłe banki, czy inwestorzy? Przy tak długim okresie finansowania, jakiego wymaga infrastruktura, banki są zwykłe niechętne dawaniu kredytów inwestycyjnych. PIR miałby tę lukę uzupełniać.

Zgłaszać projekty inwestycyjne będą mogły podmioty, takie jak m.in. jednostki samorządu terytorialnego, a także prywatne firmy i inwestorzy. Prywatne podmioty mogą albo proponować własne projekty, albo wchodzić kapitałowo w inne proponowane im przez PIR przedsięwzięcia. Dla każdego projektu będzie stworzona osobna spółka celowa, w której PIR będzie miał mniejszościowy udział. Czy uda się w ten sposób stymulować prywatną aktywność inwestycyjną w infrastrukturze – branży, której prywatny kapitał wciąż nie kocha wielką miłością (chyba, że mowa o zamówieniach publicznych)?

Szerokie rozumienie opłacalności

– Nie wątpię, że wielu prywatnych inwestorów uzna współpracę z PIR za ciekawe rozwiązanie. Ważne jest, żeby wymogi rentowności dla poszczególnych projektów nie były wyśrubowane. Kolei żelazna rozwijana w USA w XIX w. dzięki prywatnym pieniądzom nie przełożyła się potem na bezpośrednie zyski, a jednak przyczyniła się do skoku cywilizacyjnego w USA. PIR powinien obliczać opłacalność inwestycji w rachunku ciągnionym, a więc po stronie zysków wpisywać dalekosiężne skutki inwestycji dla gospodarki – uważa Jacek Socha, wiceprezes PWC w Polsce oraz były minister skarbu państwa.

Socha dodaje, że rząd powinien zadbać, by program Polskie Inwestycje Rozwojowe nie powodował zjawiska wypierania inwestycji prywatnych przez publiczne.

– Optymalnym rozwiązaniem jest realizacja tych inwestycji przy połączeniu środków prywatnych i publicznych, np. w przypadku budowy dróg, czy torów kolejowych. W tym miejscu warto jednak podkreślić, że pieniądze z PIR powinny być przede wszystkim dodatkowym impulsem zachęcającym prywatnych inwestorów do takich przedsięwzięć. W sytuacji, gdy inwestycje powinny być realizowane a nie ma inwestorów prywatnych, to PIR powinien brać na siebie dominującą rolę – zauważa Socha.

– Nie ma niebezpieczeństwa wypierania inwestycji prywatnych przez publiczne – zapewnia Michał Markowski, główny ekonomista Ministerstwa Skarbu Państwa. – Program ma za zadanie wspierać rynek i wymaga obecności partnerów komercyjnych zarówno po stronie kapitałowej (PIR), jak i dłużnej (BGK). Zakładamy, że stopa zwrotu z inwestycji realizowanych przez PIR nie może być mniejsza niż koszt finansowania dłużnego plus 1-2 proc., co w konsekwencji daje 8-9 proc. wewnętrznej stopy zwrotu dla inwestycji PIR. Warto tutaj rozróżnić rentowność projektu od rentowności inwestycji. Sam projekt może być nierentowny, natomiast udział PIR musi przynieść nasz zakładany zysk. Można to osiągnąć poprzez odpowiednie ustrukturyzowanie projektu, np. w formule partnerstwa publiczno-prywatnego – tłumaczy Markowski.

Wydaje się więc, że jeżeli jest się przedsiębiorcą, który ma problem z pozyskaniem pełnego finansowania w banku dla opłacalnej wieloletniej inwestycji, PIR będzie rozwiązaniem idealnym.

Wypełnienie luki kapitałowej na rynku przez Inwestycje Polskie jest co do zasady pożądane przez potencjalnych inwestorów. Przy inwestycjach infrastrukturalnych szczególnie ryzykownym etapem jest faza początkowa. Wiąże się z nimi bardzo dużo różnego rodzaju ryzyka i właśnie ze względu na nie tylko część inwestorów instytucjonalnych, która dysponuje odpowiedniej wielkości środkami finansowymi, jest gotowa je ponosić na tym etapie – mówi Agnieszka Gajewska, partner z InfraLinx Capital, zajmującej się finansowaniem aktywów infrastrukturalnych. 

Problemy z wiarygodnością

Powołanie do życia spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe jest więc co do zasady oceniane przez ekspertów pozytywnie. Diabeł jednak tkwi w szczegółach.

– Dla mnie jak i wielu innych przedstawicieli sektora prywatnego, tak naprawdę nie do końca jest jasne, jaki będzie charakter, a w efekcie rola tej spółki na rynku. Na pewno kluczową kwestią dla powodzenia misji PIR będzie jasno zdefiniowana strategia inwestycyjna, która wypełni prawdziwą lukę rynkową, a nie tylko dostarczy płynność na rynek – zwraca uwagę Gajewska.

Rynek infrastruktury w Polsce, w ocenie partnera z InfraLinx Capital, cierpi głównie z powodu niedostatecznej liczby dobrze ustrutkuryzowanych projektów, a nie braku finansowania. Wysoko wyspecjalizowany podmiot, o długofalowym horyzoncie inwestowania i z oczekiwaniami zysku odpowiadającymi podejmowanemu ryzyku inwestycyjnemu oraz z silnym merytorycznie i doświadczonym zespołem potencjalnie może zadziałać prorozwojowo.

– Dotąd nieznane są mi jednak wszystkie szczegóły, co do kluczowych rozstrzygnięć dotyczących PIR takich jak strategia inwestycyjna, typy potencjalnych inwestycji, oczekiwane opcje wyjścia, czy zarządzanie potencjalnymi konfliktami interesów – konstatuje Gajewska.

– Jestem pod wrażeniem pomysłowości Ministerstwa Skarbu Państwa. Naprawdę, mówię to serio, daleko mi do szukania dziury w całym – podkreśla z kolei specjalizujący się w prawie handlowym mecenas Krzysztof Wierzbowski z kancelarii Wierzbowski Eversheds.

Z prawnego punktu widzenia jednak, podkreśla Wierzbowski, istnieją pewne zagrożenia związane z realizacją rządowego pomysłu. Choćby takie, że PIR ma działać jako zwyczajna spółka prawa handlowego. Prawo jasno definiuje obowiązek zarządów takich spółek: mają maksymalizować zyski. Zarząd każdej firmy zobowiązany jest działać na jej korzyść, a świadome zaniechanie tego może skutkować nawet zarzutami prokuratorskimi.

Tymczasem PIR będzie zorientowany nie na maksymalizacje zysków per se, ale na realizację celu wyznaczonego przez rząd. W tym przypadku będzie to rozbudowa krajowej infrastruktury. Trudno pogodzić to ze standardową definicją spółki. Eksperci podkreślają też, że problemem są także możliwe zarzuty, że firmy współpracujące z PIR otrzymują zakazaną pomoc publiczną. W projektach PIR granica między zakazaną pomocą publiczną, a inwestycją może być ze względu na przyjęcie dodatkowych, pozafinansowych kryteriów ich wyboru, zatarta. To naraża Polskę na krytykę, a nawet kary ze strony władz Unii Europejskiej.

– Inny problem to stabilność finansowania PIR. Co będzie, jeśli kolejny rząd stwierdzi, że pieniądze z prywatyzacji lepiej przeznaczyć na coś innego? Przecież już obecnie nie brak celów publicznych, których realizacja wymaga finansowania zapewnianego przez wpływy z prywatyzacji. Do tego zawsze będą pojawiać się zarzuty odnośnie do politycznego charakteru decyzji inwestycyjnych lub tego, że dana decyzja narusza zasady wolnego rynku. Dlaczego pieniądze poszły tu, a nie tam?

Należy zapewnić zarządowi ochronę przed tego typu zarzutami, aby program mógł być realizowany. Inaczej mogą pojawiać się problemy – stwierdza mec. Wierzbowski.

Kto ryzykuje najbardziej?

Formalne procedury działalności spółki PIR można oczywiście tak skonstruować, aby nie było miejsca na bezpośredni styk jej menedżerów z politykami. Ministerstwo Skarbu Państwa przedstawiło już nawet szczegółowy zarys takich procedur i – formalnie rzecz biorąc – nie znajdziemy w nim miejsca takiego styku. Ponadto skomplikowanie i wielostopniowość procesu decyzyjnego dotyczącego zatwierdzania poszczególnych projektów jest wręcz imponująca.

Nie należy mieć jednak złudzeń – żadna państwowa firma nie jest w stanie uniknąć zarzutu o to, że jej decyzjami sterują politycy. Bo choć naciski formalne można wykluczyć proceduralnie, to nieformalnych już nie. Sami urzędnicy rządowi przyznają w rozmowach z dziennikarzami: właściciela nie da się całkowicie odłączyć od firmy, a co tu dużo mówić, PIR to spółka w 100 proc. należąca do Skarbu Państwa.

Gdy Marcin Piróg był prezesem Lotu, z żarliwością przekonywał, że spółka działa autonomicznie i z polityką nie ma nic wspólnego. Czas pokazał, że prezesami Lotu tasuje minister Mikołaj Budzanowski, a nie rynek, czy rada nadzorcza.

Narzuca się jeszcze jedno pytanie: skoro istnieją opłacalne i stabilne inwestycje infrastrukturalne (to jest założenie, jakie przyjmuje PIR), to dlaczego brakuje pieniędzy na ich realizację? Dlaczego banki i fundusze private equity nie chcą budować autostrad? Być może odpowiedź jest taka, że model przyjmowanej wyceny ryzyka inwestycyjnego podpowiada im, że rzeczywistość jest zbyt zmienna, żeby otwierać komuś linię kredytowania aż na 15 lat. Zwłaszcza, jeżeli mowa o inwestycjach zależnych od koniunktury politycznej.

PIR może być więc sposobem na realizację bardziej dalekosiężnych inwestycji, co nie zmienia faktu, że pozostanie ryzyko, iż PIR będzie współfinansował inwestycyjne niewypały. W przypadku firm prywatnych to nic nadzwyczajnego, ale w przypadku firmy finansowanej z wpływów prywatyzacyjnych, a więc niejako ze środków publicznych, będzie to problemem. Autorzy nieudanych projektów z pewnością znajdą się pod uważnym okiem prokuratora.

Nie jest to zresztą wyłącznie polska specyfika. W USA, w ramach wspierania rozwoju rynku zielonej energii i akcji antykryzysowych, rządowa administracja wsparła firmę Solyndra, producenta baterii słonecznych kwotą 535 mln dolarów w formie gwarancji kredytowych. O tym, jakie to przyszłościowe przedsięwzięcie przekonywał w blasku fleszy sam prezydent Barack Obama. W styczniu 2012 r. firma ogłosiła bankructwo. Cała sprawa w USA stała się wielkim skandalem, w śledztwo na temat genezy rządowej inwestycji w Solyndrę i okoliczności zmarnowania tak wielkich pieniędzy, zaangażowano FBI.

- Ważne, żeby wymogi rentowności dla poszczególnych projektów nie były wyśrubowane - uważa Jacek Socha (fot. PWC)

Otwarta licencja


Tagi