Autor: Sebastian Stodolak

Dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Dla gospodarki najważniejsze jest położenie

Herodot i Monteskiusz mieli rację. To położenie geograficzne decyduje o bogactwie lub ubóstwie państwa. Najważniejszy jest dostęp do rzek, mórz i oceanów – przekonuje prof. Ian Morris z Uniwersytetu Stanforda. Trudno jednak na tej podstawie powiedzieć, czy np. Chiny wykorzystają daną im szansę.
Dla gospodarki najważniejsze jest położenie

Ian Morris

Obserwator Finansowy: Historia jest nauczycielką ekonomii?

Ian Morris: Tak. Większość historyków zgodzi się, że choć historia nie wskazuje, jak postępować w przyszłości, to niestety jest jedynym przewodnikiem, jaki mamy. W ekonomii tak naprawdę wszystkie modele – czy to w bankowości, czy w finansach, czy dotyczące spraw makro, czy mikro – bazują na tym, co już się stało, czyli na danych statystycznych. Dzięki nim możemy wychwytywać trendy i próbować je zmienić, jeśli są niekorzystne.

Czy jednak historyk wypowiadający się na temat źródeł bogactwa narodów nie wychodzi nieco poza swoją specjalizację? Fryderyk Hayek mówił, że aby uniknąć tworzenia domorosłych teorii ad hoc na bazie wyrywkowych faktów, każdy historyk potrzebuje pewnej teorii, jeszcze zanim rozpocznie badania.

Hayek miał rację. W praktyce bardzo jednak trudno jest odseparować te dwie rzeczy: historyków zaczynających od faktów, by na nich budować teorie, i historyków zaczynających od teorii, by sprawdzać je za pomocą faktów. Sądzę, że jeśli nie masz w głowie pewnej teorii, to w ogóle nie masz możliwości przeprowadzenia badania historycznego, bo po prostu nie wiesz, od czego zacząć, błądzisz po omacku. Z drugiej strony sama teoria nie powstaje w próżni, tylko na bazie podstawowych faktów. To bardzo skomplikowane zagadnienie metodologiczne.

Co historia może nam powiedzieć o gospodarce?

Wiele, ale raczej abstrakcyjnych niż konkretnych rzeczy. Weźmy całą historię ludzkości. Ewidentnie widzimy pewne trendy. Największy z nich to bogacenie się i mnożenie się populacji ludzi. Kilkadziesiąt tysięcy lat temu było ich niewielu, żyli krótko, głównie w Afryce, byli podatni na choroby i ataki sił natury, byli niepiśmienni i niezaawansowani technicznie. Obecnie nasza populacja to 7 mld ludzi, którzy żyją długo i wszędzie, gdzie tylko jest to możliwe, mając na koncie wiele osiągnięć technicznych.

Wniosek? Ze wszystkich zwierząt to człowiek najlepiej pozyskuje i przekształca energię z otoczenia w coraz większą liczbę coraz bardziej rozwiniętych przedstawicieli swojego gatunku. To jest megaobrazek, ale są na nim rysy, czyli okresy, w których ten trend się załamuje, gdy gospodarka upada, populacja się zmniejsza, średnia długość życia maleje… Wyzwaniem, któremu musimy sprostać, jeśli jesteśmy zainteresowani jakimkolwiek prognozowaniem, jest zrozumienie, jakie warunki umożliwiały ten megatrend i jakie czynniki prowadziły do jego załamania.

Pańskim zdaniem jednym z najważniejszych czynników prorozwojowych jest geografia – to ona decyduje, czy dany naród jest bogaty, czy nie.

Europa to kontynent uchodzący za synonim postępu i rozwoju, tylko dlaczego Europa jest bogata, a Afryka nie? To jest pytanie, prawda? Teorii na ten temat jest wiele. Niektórzy twierdzą, że to kwestia kultury, że Europejczycy wytworzyli szczególną, wyższą, „dominującą” kulturę i dzięki temu przez setki lat byli centrum świata. Inni uważają, że to kwestia genów lub inteligencji, ale przecież, jak pokazują wyniki większości badań naukowych, ludzie bez względu na szerokość geograficzną są mniej więcej tacy sami. Skoro tak, to dlaczego jedna część świata jest potężniejsza od drugiej? W poszukiwaniu odpowiedzi zbadałem ostatnie 50 tys. lat, od ostatniego zlodowacenia, chcąc zidentyfikować trendy, które doprowadziły do tego, że 200 lat temu Europa stała się tak potężna. I tak naprawdę jedynym istotnym czynnikiem różniącym ludzi, państwa i narody było położenie geograficzne. W zależności od tego, gdzie jesteś, twój potencjał albo kwitnie, albo jest duszony.

Już Monteskiusz zwracał uwagę na położenie geograficzne i klimat, które mogą sprzyjać bądź przeszkadzać gospodarce. Im bardziej na północ, tym ludzie bardziej pracowici. Im dalej na południe, tym bardziej leniwi. Wygląda na to, że pańska teoria to nic nowego…

Ależ ja nie chcę udawać, że jestem pierwszy. Możemy się cofnąć do Herodota, który spisywał starożytne dzieje. Pisząc o wojnach państw helleńskich z Persami, zwracał uwagę, że „twarda ziemia rodzi twardych ludzi”, czyli że geografia kształtuje społeczeństwa. To właśnie ze względu na lepsze położenie geograficzne Grecy pokonali w końcu Persów, a nie odwrotnie. Zarówno Herodot, jak i Monteskiusz tłumaczyli jednak świat intuicyjnie, a teraz mamy dowody pozwalające na weryfikację „geograficznej” genezy bogactwa.

Co właściwie sprzyja bogactwu?

Jak się okazuje, najważniejszy wcale nie jest klimat, tylko dostęp do dróg wodnych. W kolejności: do wielkich rzek, mórz i oceanów. Już 5 tys. lat temu, czyli w czasach starożytnego Egiptu, widać ich znaczenie dla rozwoju gospodarczego i państwowego. Egipt bez Nilu byłby niczym – nie mógłby skutecznie nawadniać pól, transportować pożywienia czy wojska. Nie mógłby więc utrzymać stabilnej państwowości, warunków pokoju, w których gospodarka może kwitnąć. 2,5 tys. lat temu znaczenia nabrał dostęp do mórz, np. do Morza Śródziemnego. Pozwalało to na uruchomienie morskiej wymiany handlowej, przy czym ci, którzy kontrolowali ruch morski, zyskiwali najwięcej.

W końcu przyszła pora na oceany – było to około 500 lat temu, gdy Europejczycy zaczęli swobodnie żeglować po Atlantyku i dopłynęli do Ameryki. W tym należy upatrywać źródeł rosnącego znaczenia Europy Zachodniej. Obecnie – ze względów technologicznych – możliwe jest opanowanie całego świata i kontrola nad nim, co daje przewagę Stanom Zjednoczonym, ale już widzimy, że budzi się Azja, w dużej mierze właśnie ze względu na geografię. Do tej pory nie mówiło się jednak o zjawisku polegającym na tym, że przewaga geograficzna, która prowadzi do rozwoju danego obszaru, zaczyna w końcu działać przeciwko niemu.

To znaczy?

Dobrym przykładem jest Wielka Brytania. Większa część historii tej wyspy jest historią biedy i wyobcowania. To nie było najlepsze miejsce do życia przez tysiące lat. Wszystko zmieniło się wraz z rozwojem żeglugi międzykontynentalnej. Z prowincji świata Wielka Brytania stała się jego centrum. To centrum zaczęło się jednak rozszerzać, aż objęło Stany Zjednoczone i w końcu się tam przeniosło. Uwarunkowania geograficzne nie są więc absolutne, a ich znaczenie zmienia się w czasie. Dlaczego wielkie imperia upadały? Bo się rozszerzały i stawały się podatne na ataki plemion stepowych, które wcześniej nie miały do nich dostępu.

Skutkiem ubocznym upadków było powstanie i rozwój innych obszarów. Wielka Brytania, jak powiedziałem, stworzyła USA, ale stworzyła też i Niemcy, które potem niestety wywołały największą wojnę w historii. Tu zresztą pojawia się, dość przerażająca zresztą, analogia do czasów współczesnych. Na bogactwie Wielkiej Brytanii wyrosło USA, a po drodze mieliśmy wojnę światową. Obecnie na bogactwie USA rosną gospodarki Indii, Chin i innych krajów Azji, co utrudnia dominację Stanom Zjednoczonym i strąca je ze szczytu piramidy wpływów, bogactwa i władzy. Trudno powiedzieć precyzyjnie, który z krajów Azji przejmie po nich pałeczkę, ale to może nie odbyć się całkiem pokojowo.

Naprawdę nie można powiedzieć dokładnie? Są przecież Chiny.

Jeszcze 50 lat temu sądzono, że to Japonia będzie dominować, a co się okazało? Że po okresie przyśpieszonego rozwoju mocno wyhamowała. Nawet jeśli Chin nie czeka podobny los, to razem z nimi potęgę będą zdobywać inne kraje – Wietnam, Indonezja, Indie. Ja nie byłbym na tyle odważny, by wskazywać prawdziwego faworyta w tym wyścigu.

Jeżeli przyjąć Pańskie kryteria, to z punktu widzenia geografii Chiny nadają się do tej roli najbardziej. Mają bardzo długą linię brzegową, co oznacza dostęp do oceanów. Dążą do rozwoju relacji handlowych z sąsiadami, czyli robią to, co trzeba.

Rzeczywiście ostatnie 40 lat to czas „kurczenia się” oceanów – dzięki kontenerowcom, samolotom i internetowi ich pokonanie stało się łatwe, a to poprawia pozycję Chin, które nagle wszędzie mają bliżej. Dodajmy do tego inne atuty, takie jak sprzyjającą bogaceniu się tradycję czy liczną populację gwarantującą tanią siłę roboczą. Właściwie rosnąca potęga Chin wcale nie zaskakuje, była tylko do lat 70. XX w. krępowana przez złą władzę. Prawda jest jednak taka, że nikt nie wie, kiedy geograficzne przewagi Chin zmienią znaczenie albo stracą na znaczeniu.

Historia jest pełna niespodzianek. Czasami – dzięki postępowi technicznemu – geograficzne utrudnienia nikną i wzmacniane są obszary dotąd dość ubogie. Dobry przykład to Polska i Europa Wschodnia w ogóle, będąca przez wiele dziesiątek lat prowincją prowincji Europy. Wystarczyła poprawa infrastruktury komunikacyjnej – lądowej, morskiej i powietrznej – by ten stan rzeczy się zmienił. No i oczywiście transformacja ustrojowa.

Bywa, że rząd może poważnie utrudniać rozwój nawet mimo różnego typu pozytywnych uwarunkowań geograficznych. Myślę, że dobrym tego przykładem jest Iran czy wspomniane już Chiny.

W swoich książkach zajmuje się Pan też wojną i jej wpływem na cywilizację. Szczerze mówiąc, przeraziłem się, czytając, że w ostatecznym rozrachunku wojna to coś dobrego…

Wojny są oczywiście czymś strasznym i myśl, że mogą pozytywnie oddziaływać na bieg historii, jest niemiła i trudna do zaakceptowania. Historia jednak pokazuje, że jest to siła jednocząca społeczeństwa, przyczyniająca się do tworzenia coraz to większych państw, a państwo to instytucja, która – jeśli jest stabilna i trwała – pozwala na rozwój, także gospodarczy. Już Tomas Hobbes sugerował, że potrzeba państwa bierze się z konieczności zapobieżenia wzajemnej przemocy. To jest pytanie o ludzką naturę: czy ludzie są z natury pokojowi czy źli i gwałtowni? Okazuje się, że raczej to drugie.

Obecnie, po tych tysiącach wojen, żyjemy w okresie historycznie najspokojniejszym, mamy wręcz spadek agresji. Dlaczego? Właśnie dlatego, że te wszystkie wojny tworzyły coraz większe państwa. To implikuje być może wniosek, że czeka nas jeszcze jedna wojna, która doprowadzi do powstania rządu globalnego, ale to myśl paradoksalna, bo istnieje broń, która użyta w takiej wojnie może wszystkich zgładzić.

Wojny jako źródło stabilności?

Tak. W historii mieliśmy do czynienia z powszechnym zjawiskiem, że gdy toczono wojnę, jedna z zaangażowanych w nią stron rozszerzała się kosztem drugiej. Po drodze była pożoga i zniszczenie, ale potem? Potem podbite tereny zaczynały podlegać jednemu ośrodkowi władzy i – czasami – modernizować się. Podboje imperium rzymskiego są tu najlepszym przykładem. W ich wyniku często dzikie i barbarzyńskie plemiona zyskiwały instytucje, otrzymywały edukację, kwitł handel itd.

Dotąd mówiło się – niektórzy mówili – że II wojna światowa miała pomóc Stanom Zjednoczonym wyjść z gospodarczego załamania.

Ta wojna wytworzyła olbrzymi popyt na dobra, dokładniej na sprzedawane do Europy produkty militarne, który rzeczywiście dźwignął amerykańską gospodarkę. Natomiast co do samej Europy, to zobaczmy, że mimo najgorszej wojny w historii kolejne 50 lat to okres, w którym miała się lepiej niż w międzywojniu. Nie tylko gospodarczo, wzrósł przecież także poziom bezpieczeństwa, zmalała liczba konfliktów. Tak naprawdę tym, co zagraża rozwojowi, są obecnie tendencje odśrodkowe, co widzimy na przykładzie wydarzeń w Syrii czy na Ukrainie, gdy jakaś grupa ludzi uznaje, że ich roszczenia najlepiej realizować siłowo. Te tendencje niszczą instytucję państwa.

Czy – łącząc te dwa wątki naszej rozmowy: dotyczący uwarunkowań geograficznych i pozytywnych skutków wojny – można powiedzieć, że ekspansywna, imperialistyczna polityka Rosji, którą ta prowadzi od zawsze, to skutek jej położenia geograficznego?

Myślę, że coś jest na rzeczy. Moskwa jest pozbawiona dostępu do oceanów, co przez ostatnie kilkaset lat było kluczowe dla rozwoju gospodarczego. Władcy Rosji poszukiwali więc alternatywnych sposobów pozyskiwania brakujących zasobów. W kontekście braku dostępu do ważnych akwenów należy postrzegać spór o Krym. Rosjanie – z punktu widzenia geopolityki – po prostu musieli utrzymać tam swoje wpływy. Wybrali mimo wszystko najgorszy, wojenny scenariusz, który stał się punktem zapalnym rozmontowywania państwa ukraińskiego.

Rozmawiał Sebastian Stodolak

Ian Morris – historyk i archeolog, wykładowca Uniwersytetu Stanforda. Autor wielu bestsellerów, m.in. „Dlaczego Zachód jest potęgą. Jeszcze” i „Czy wojna ma dobre strony?”

Ian Morris

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Cudowne recepty na pokój nie istnieją, ale odnaleźć można lepsze i gorsze rozwiązania. Historia gospodarcza przestrzega nas przed pochopnym rozpętywaniem wojny ekonomicznej – która może nie tylko nie zapobiec eskalacji militarnej, ale nawet ją pogłębić.
Obecne sankcje to za mało. Co może powstrzymać Rosję?

Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa

Kategoria: Sektor niefinansowy
Jeśli ograniczymy produkcję zbóż w Europie, chroniąc środowisko, to ktoś będzie musiał tę produkcję przejąć. Prawdopodobnie będą to kraje Ameryki Południowej, gdzie presja na ochronę środowiska naturalnego jest o wiele mniejsza – mówi dr Jakub Olipra, starszy ekonomista w Credit Agricole Bank Polska.
Żywności nie zabraknie, ale będzie jeszcze droższa

Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse

Kategoria: Trendy gospodarcze
Napływ imigrantów z Ukrainy w czasie obecnej wojny krótkoterminowo powoduje trudności, natomiast w długim terminie jest szansą na uzupełnienie polskiego rynku pracy - mówi Obserwatorowi Finansowemu Beata Javorcik, Główna Ekonomistka EBOR.
Krótkoterminowe trudności, długoterminowe szanse