Wysokie podatki nie zniechęcą bogatych do inwestowania

W cieniu debaty prawyborczej republikanów toczy się także inna, mniej przykuwająca uwagę dyskusja. Dotyczy reformy dwóch najważniejszych instytucji budżetowych: systemu ubezpieczeń społecznych i służby zdrowia.

Wydaje się, że cała uwaga obserwatorów wydarzeń na amerykańskiej scenie politycznej skupia się na republikańskich  prawyborach. W ostatnich dniach w dyskusji powróciła tematyka zagraniczna, zwłaszcza związana z zagrożeniem nuklearnym ze strony Iranu. Kiedy rozmowa dotyczy gospodarki, niemal w całości poświęcona jest cenom energii, a także cięciom wydatków budżetowych.

W cieniu debaty prawyborczej jednak toczy się także inna, mniej przykuwająca uwagę dyskusja. Jak dotąd przebiega ona wyłącznie w kręgu ekonomistów związanych z Partią Demokratyczną. Dotyczy reformy dwóch najważniejszych instytucji budżetowych: systemu ubezpieczeń społecznych i służby zdrowia. Ich wprowadzenie wydaje się mało prawdopodobne, bo wymagałoby przełamania silnych wpływów lobby przede wszystkim gigantów farmaceutycznych a także niektórych firm naftowych i związanych z przemysłem obronnym, które z różnych względów są zwolnione z obowiązku finansowania ubezpieczeń zdrowotnych.

W piątek telewizja Bloomberg transmitowała debatę na ten temat, w której wzięli udział młodzi ekonomiści i menadżerowie z MIT, Harvardu, Columbii, Stanfordu i prywatnych instytucji finansowych. Dyskutanci zastanawiali się w jaki sposób zredefiniować cel gospodarki. Zdaniem części uczestników nie wskaźnik wzrostu PKB, a raczej wskaźnik bezrobocia powinien być najważniejszym celem polityki gospodarczej. Kondycja gospodarki powinna być oceniana w kategoriach zdolności do tworzenia miejsc pracy – podkreślali. Rynek pracy w realnej gospodarce znacznie różni się od podręcznikowych modeli podaży i popytu. W rzeczywistości prawie nigdy nie występuje równowaga. Zawsze są jakieś braki w zatrudnieniu „niedobór” lub oficjalna stopa bezrobocia „nadmiar na rynku pracy”.

(W innym miejscu prof. Peter Diamond wyjaśnił, że obecny kryzys zmienił jego spojrzenie na zachowanie rynku pracy. Otóż każdy sektor gospodarki zwiększa zatrudnienie we własnym tempie. Te, których tempo jest szybkie – zatrudniają najmniej. A te, w których tempo jest stosunkowo powolne, zatrudniają najwięcej pracowników. Do tych pierwszych należą przedsiębiorstwa z sektora budowlanego. A do tych ostatnich np. sektor edukacyjny i zdrowia. I właśnie, zdaniem prof. Diamonda, przemysł z branży medycznej rozwija się najszybciej. )

Uczestnicy przywołali też argument ekonomisty prof. Hymana Minsky’ego za utrzymaniem systemu w obecnej postaci jednak po rozwiązaniu trzech problemów:

  • nieefektywnej akumulacji kapitału,
  • wewnętrznej niestabilności systemu finansowego,
  • nadmiernej władzy wielkich korporacji.

Minsky, jak wskazywali, był wierny triadzie Keynesa: efektywności ekonomicznej, sprawiedliwości społecznej i wolności jednostki. Dlatego uważał, że prywatne inwestycje nie są odpowiedzią na problem ubóstwa i bezrobocia. Minsky propagował system gospodarczy oparty na strategii zatrudnienia. Osią tego systemu miał być rząd a raczej program zatrudnienia gwarantowany przez rząd w sektorach, które przynosiłyby widoczną publiczną korzyść. Bezrobotni mieliby znaleźć zatrudnienie w sektorze publicznym na warunkach płacy minimalnej. W tym systemie możliwe byłoby także zatrudnienie w niepełnym wymiarze godzin w ramach dorobienia do renty. Pracę mogłaby też podejmować młodzież na warunkach płacy juniora.

W ten sposób praca miała stać się dostępna dla wszystkich. System zatrudnienia publicznego byłby mniej inflacyjogenny niż sektora prywatnego. Dlaczego? Nawet jeśli wprowadzenie tego systemu wywierałoby presje na ceny ze względu na wzrost płac i popyt konsumpcyjny to byłby tylko chwilowy fenomen. Zdaniem Minsky’ego pełne zatrudnienie nie spowoduje inflacji.

Jednym z ciekawszych wątków była refleksja prof. Roberta Pollina na temat zależności występujących między rynkiem pracy, a systemem ubezpieczeń społecznych. Profesor przypomniał, że autorzy koncepcji systemu opieki społecznej widzieli w nim narzędzie zmniejszania nierówności dochodów. Dopiero w późniejszym okresie, po upływie dekady, stał się niemal wyłącznie źródłem dochodów dla emerytów i osób niepełnosprawnych. Profesor Pollin skrytykował prezydenta Baracka Obamę za cięcia podatku płacowego z 6,2 do 4,2 proc. w 2011 roku, które kosztowały system 112 mld dolarów. I dodał, że jego zdaniem cięcia te nie przyczyniły się do stworzenia miejsc pracy. Dodał, że małym i średnim przedsiębiorstwom potrzebny jest zastrzyk gotówki, w postaci nisko oprocentowanego kredytu, o wartości 800 mld dolarów, dzięki którym stworzą 12 mln nowych miejsc pracy.

Powołał się na raport Szkoły Biznesu i Zarządzania Pepperdine University, który wykazał, iż tylko 53 proc przedsiębiorstw chcących wprowadzić nowe, postkryzysowe plany biznesowe uzyskały kredyt. Inny raport stwierdzał, że największe amerykańskie banki w latach 2009-2011 odrzuciły 70 proc. wniosków kredytowych małych przedsiębiorstw. A jak podkreślił prof. Pollin wartość gotówki zgromadzonej przez cztery największe banki amerykańskie jest odpowiednikiem 10 proc. amerykańskiego PKB. Przed kryzysem wysokość rezerw bankowych nie przekraczała 1 proc. PKB. Jakie jest rozwiązanie? Zdaniem prof. Pollina powinien zostać nałożony podatek w wysokości 1-2 proc. by wzbudzić ich chęć do kredytowania małego biznesu.

Czy podatek może być narzędziem polityki prorozwojowej? A nawet drogą do wzrostu gospodarczego? Oczywiście wszystko zależy od definicji wzrostu.

Profesor Jeffrey Thompson z University of Massachusetts w swoim opracowaniu: „Raising Revenue from High Income Households” stawia pytanie czy państwo powinno nałożyć wyższe podatki na osoby o wysokich dochodach.

Wiele mitów narosło wokół polityki podatkowej. Jednym z nich jest przekonanie, że wzrost podatków nakładanych na bogatych ludzizniechęci ich do pracy i działalności gospodarczej.

Tradycyjny argument brzmi mniej więcej tak: bogaci finansują miejsca pracy zatem większe obciążenia fiskalne zniechęcą ich do rozwoju firmy skutkiem czego wzrośnie bezrobocie.

Okazuje się, że ten z pozoru logiczny argument nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości.

Prof. Thompson dowodzi, że podaż pracowników nie zmienia się wraz ze wzrostem stopy podatków. Tylko jedna grupa reaguje na te zmiany: kobiety z bogatych małżeństw, które zdecydowały się w 1986 roku pójść do pracy, gdy spadły znacząco stopy podatków federalnych.

Z tym problemem związana jest kwestia zakładania nowych firm. Prof. Thompson dowodzi, że „większość analiz” wskazuje, iż wzrost stopy podatkowej nie zniechęca do podejmowania ryzyka inwestycyjnego. Czynnikami decydującymi są raczej poziom wykształcenia potencjalnej kadry pracowniczej na danym terenie, przejrzystość prawa i sprawne urzędy. A te po dofinansowaniu, także ze wzrostu podatków, mogą pracować lepiej. Ważną rolę odgrywa też podatek od zysków kapitałowych w przypadku niektórych branż przedsiębiorstw. Jednak podniesieniu także tego podatku nie zredukowały inwestycji wpłynęło jedynie na ich opóźnienie.

Inny kontrargument wobec wzrostu stopy podatkowej jest migracja. Bogaci mieszkańcy mieliby przenieść się do innego miejsca gdzie obciążenia fiskalne są niższe. Jednak ten argument ignoruje problem kosztów, także dla bogatych, sprzedaży domu, przeprowadzki i kupna nowego mieszkania. Z tą zmianą związane są także inne trudności natury społecznej jak opuszczenie rodziny, znajomych czy przerejestrowanie dzieci do nowych szkół. Okazuje się, że w latach 2008-2009, jedynie 1,6 proc. gospodarstw domowych podjęło taką decyzję.

Studium przeprowadzone wśród milionerów w stanie New Jersey wykazało, że osoby o dochodach ponad 500 tys. dolarów rocznie po podwyższeniu stopy podatków stanowych nie zdecydowało się na przeprowadzkę. Na zmianę miejsca zamieszkania zdecydowały się tylko gospodarstwa domowe z grupy tak zwanych „super bogaczy”, których dochody pochodziły wyłącznie z inwestycji zdecydowały się. Ale nie wpłynęło to na ilość dochody budżetu po podniesieniu podatków: 1 mld dolarów.

Ekonomiści dostrzegają więcej problemów wywołanych przez spowolnienie na rynku pracy. Jednym z nich jest „najgorszy w ostatnich kilku dekadach” cykl biznesowy.

pompowski1

Pomimo olbrzymich pakietów stymulacyjnych amerykański PKB jest na poziomie z 2007 r. A bezrobocie mierzone jako U6 wynosi 15 proc. Dr Woody Brock w swoim bestselerze, ostatnich kilku tygodni, „American Gridlock” opowiada się za nowym Planem Marshalla – tym razem tylko dla Stanów Zjednoczonych. Środki wysokości 1 bln dolarów. rocznie pokryłyby koszty remontu dróg, mostów, systemów elektrycznych i reformy transportu publicznego. A także pomogłyby wypracować nowe sposoby „dostarczania usług edukacyjnych i medycznych”.

Dr Bock wymienia 7 przeszkód, z którymi gospodarka USA sobie nie poradzi bez takiej formy pomocy:

  • zła sytuacja na rynku pracy spowodowana dużym wzrostem wydajności przekraczającym 4 proc. w okresie ostatnich czterech kwartałów,
  • gospodarstwa domowe straciły płynność przez dużą stopę zadłużenia i spadek wartości nieruchomości,
  • załamanie w przemyśle budowlanym, najgorsze od lat trzydziestych XX wieku
  • bezprecedensowe zadłużeniem rządu federalnego i rządów stanowych
  • rozproszonych, nieskoordynowanych wydatkach inwestycyjnych, które pomogły przy wychodzeniu z poprzednich kryzysów dając początek rewolucji telekomunikacyjnej w latach 90, ze względu na zwiększoną awersję do podejmowania ryzyka
  • wysokie ceny surowców i ubezpieczenia zdrowotnego obciążające budżety gospodarstw domowych
  • redukcja wysokości fiskalnych pakietów stymulacyjnych kiedy były najbardziej potrzebne

Ekonomista proponuje jeden z najciekawszych sposobów rozwiązania problemu nadmiernie obciążonego systemu służby zdrowia. Zakłada, że:

  • zwiększy się znacząco dostęp do usług medycznych. Przede wszystkim poprzez zwiększenie ilości ubezpieczonych.
  • zwiększy się także podaż usług medycznych. Obecna reforma ObamaCare nie jest wystarczająca, bo m.in. nie uwzględnia faktu, iż 25 proc. lekarzy w ciągu dekady przejdzie na emeryturę.
  • musi nastąpić zmniejszenie całkowitych wydatków na politykę zdrowotną w stosunku do PKB.

Jak podkreśla Dr Bock takie rozwiązanie jest realne jeśli w szybszym tempie zacznie wzrastać podaż usług medycznych.

Opracował Tomasz Pompowski

pompowski1
pompowski1

Artykuły powiązane

System z Bretton Woods i jego dziedzictwo – wnioski z konferencji naukowej

Kategoria: Analizy
Po upadku systemu z Bretton Woods zwiększyła się skala dyskrecjonalności polityki pieniężnej. Rosnąca popularność kryptowalut wymusiła na bankach centralnych zainteresowanie pieniądzem cyfrowym, który ponownie może zmienić zasady rządzące polityką pieniężną.
System z Bretton Woods i jego dziedzictwo – wnioski z konferencji naukowej