W Kijowie po raz pierwszy byłem wiosną 1991 r. Stolica sowieckiej Ukrainy była wówczas oazą względnego dobrobytu na mapie walącego się ZSRR pogrążonego w przypominającym polskie czasy pustych półek z octem kryzysie, który zyskał miano „czasu deficytu”. W kijowskich sklepach towar był, a przed „najeźdźcami” z innych regionów, którzy chcieliby po ten towar sięgnąć miejscowych broniły wydawane w ramach wypłaty kupony, za które można było kupić deficytowe gdzie indziej produkty. Kilka miesięcy później ZSRR kompletnie się zawalił, a Ukraina zaczęła samodzielną drogę. I niestety nie jest to droga zbyt udana.
Jesienią zeszłego roku ukraiński rząd opublikował audyt gospodarki. W 1991 r. Ukraina z kwotą 3600 dolarów zajmowała 60 miejsce na świecie pod względem poziomu PKB na mieszkańca i był to średni wskaźnik dla krajów Centralnej i Wschodniej Europy. W 2019 r. było to już jednak tylko 3225 dolarów. W tym samym czasie PKB Polski na osobę wzrósł z 5511 do 17387 dolarów. Realny PKB Ukrainy jest dziś niższy niż w 1991 r. a zdolność nabywcza przeciętnego Ukraińca aż czterokrotnie niższa niż mieszkańca Polski.
Od drugiej Francji do krawczuczki
Oczekiwania i nadzieje na starcie były ogromne. Pierwszy prezydent Ukrainy Leonid Krawczuk zapewniał Ukraińców: „Za dziesięć lat Ukraina stanie się najbogatszym państwem Europy. Drugą Francją”.
I nie były to wcale nadzieje pozbawione podstaw. W audycie ukraińskiej gospodarki można przeczytać, że „Ukraina otrzymała jedne z najlepszych warunków startowych i zasobów po rozpadzie ZSRR i zdobyciu niezależności. Na początku lat 90. XX wieku na Ukrainie był ukształtowany sektor przemysłowy z wielkimi przedsiębiorstwami wydobywczymi i metalurgicznymi, rozwiniętym przemysłem maszynowym i chemicznym, a także z kompleksem gałęzi produkujących szeroki asortyment towarów konsumpcyjnych, tak spożywczych, jak i niespożywczych.”
Z każdym krokiem zamiast lepiej było jednak coraz gorzej.
Już na starcie Ukraińców najzwyczajniej w świecie ograbiono – miliony klientów sowieckiego Sbierbanku straciły z dnia na dzień oszczędności trzymane na jego rachunkach. „Skoro nie ma ZSRR nie ma i banku” zdecydowali likwidatorzy ZSRR. Teoretycznie wypłatę wkładów miały przejąć nowe państwa, które powstały po rozpadzie ZSRR, a w praktyce do dziś na Ukrainie wypłacono tylko śmiesznie małą część i końca rozwiązania sprawy nie widać .
Żeby zrozumieć skalę tej katastrofy trzeba sobie uświadomić, że rachunki oszczędnościowe w Sbierbanku w momencie rozpadu ZSRR miało otwarte 94 proc. Ukraińców, w sumie ok. 48 mln osób. Kwota, jaką odłożyli na swoich rachunkach liczona według oficjalnego kursu rubla do dolara to równowartość ponad 200 mld dolarów, a jeśli liczyć ją po kursie czarnorynkowym, to „zaledwie” 16 mld dolarów. W niepodległość Ukraińcy wkroczyli więc bez pieniędzy i skutki tego dały się odczuć od razu. Nie było pieniędzy ani na inwestycje, ani na konsumpcję.
W niepodległość Ukraińcy wkroczyli więc bez pieniędzy i skutki tego dały się odczuć od razu. Nie było pieniędzy ani na inwestycje, ani na konsumpcję.
Dla szefów firm przyzwyczajonych do zamówień państwowych nowa rzeczywistość okazała się zbyt skomplikowana. Rozregulowanie obiegu pieniądza pociągnęło za sobą rozpowszechnienie wymiany barterowej. Pracownikom, którzy mieli to szczęście, że produkowali towary konsumpcyjne coraz częściej „wypłacano” zarobki wytwarzanymi przez przedsiębiorstwo wyrobami. Ci, którzy szczęścia nie mieli, przychodzili do pracy, licząc na wypłatę zarobków w przyszłości i wyprzedawali za bezcen co się da, żeby utrzymać rodziny. Zamiast gwałtownego rozwoju, Ukrainę opanowała gwałtowna hiperinflacja, która w 1993 r. sięgnęła astronomicznego poziomu 10 155 proc., a milionom Ukraińców zaczął zaglądać w oczy głód.
Zaradniejsi szukali ratunku za granicą, zapełniając m.in. polskie bazary i handlując na nich czym tylko się da – symbolem tego czasu stała się “krawczuczka”, torba ze stelażem na kółkach, w jakiej wozili swój towar.
Gigantyczne pieniądze i zero wyników, czyli sektor państwowy na Ukrainie
Państwowa Służba Statystyki Ukrainy szacuje, że ukraiński PKB Ukrainy już w momencie startu był o 9 proc. niższy niż w 1990 r. Potem jednak nastąpiła prawdziwa katastrofa – w 1992 r. PKB stanowił już tylko 82 proc. poziomu sowieckiego, rok później 70 proc., w 1994 r. 54 proc., w 1995 r. 49 proc. a w krytycznym momencie w latach 1996-2000 PKB naszego sąsiada ustabilizował się na poziomie zaledwie 41-43 proc. wartości osiągniętej w 1990 r.
Koślawa prywatyzacja
Jedną z pierwszych kluczowych decyzji gospodarczych młodego państwa ukraińskiego była prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych. Sposób, w jaki ją przeprowadzono do dziś boleśnie daje o sobie znać. W ciągu dwóch lat między 1992 r. a 1994 r. państwo sprzedało 9,4 tys. przedsiębiorstw i przekazało w zamian za certyfikaty prywatyzacyjne kolejne 6,7 tys. Przy czym słowo „sprzedało” w kontekście procesu prywatyzacji jest mocno na wyrost – przedsiębiorstwa faktycznie w większości po prostu rozdano za bezcen.
Ukraina należąca dziś do grona państw z najniższym udziałem państwa w gospodarce pokazuje z roku na rok fatalne wyniki makroekonomiczne, które przeczą popularnej tezie o „efektywnym prywatnym właścicielu”.
W dodatku majątek państwowy trafił w ręce ludzi kompletnie nie radzących sobie z jego racjonalnym wykorzystaniem. W rezultacie Ukraina należąca dziś do grona państw z najniższym udziałem państwa w gospodarce pokazuje z roku na rok fatalne wyniki makroekonomiczne, które przeczą popularnej tezie o „efektywnym prywatnym właścicielu” jako recepcie na sukces gospodarczy.
Jak konstatował w 1994 r. ukraiński parlament proces był prowadzony bez należytej bazy normatywnej i bez należytej kontroli, zaniżano wartość prywatyzowanych przedsiębiorstw, niedostatecznie analizowano efektywność wykorzystania majątku przeznaczanego do prywatyzacji, nieefektywnie prowadzono kampanię informacyjną wśród obywateli. Ten ostatni element ułatwił proces przejmowania majątku państwowego przez zorganizowane grupy przestępcze wyłudzające za kopiejki od Ukraińców certyfikaty prywatyzacyjne dające prawo do cząstki majątku pozostałego po ZSRR. Słabość ukraińskiego systemu ochrony porządku otworzyła szerokie pole do popisu tym, którzy od opornych wymuszali pozbywanie się certyfikatów siłą czy groźbami.
„Na Ukrainie pod koniec 1991 r. tak jak w całym ZSRR, na całość szła żywiołowa prywatyzacja. W istocie nosiła ona charakter rozkradania ogólnonarodowej własności. Zagarnianie własności odbywało się w interesach najsilniejszych – partyjnej, dyrektorskiej, regionalnej i związkowej elity. Państwo nie otrzymywało niczego, interesy budżetu w trakcie spontanicznej prywatyzacji nie były uwzględniane” – opisywał Wołodymyr Larcew, były doradca szefa Funduszu Majątku Państwowego Ukrainy.
Złoty czas na „uproszczonce”
Przed totalną katastrofą Ukrainę uratowała liberalizacja działalności gospodarczej przeprowadzona w 1998 r. przez ekipę prezydenta Leonida Kuczmy. Wprowadzono wówczas ukraiński odpowiednik karty podatkowej – „uproszczonkę”. Miliony Ukraińców próbowały swoich sił w biznesie, nie ryzykując zanadto i nie ponosząc kosztów administracyjnych związanych z prowadzeniem firmy, wystarczyło opłacić co miesiąc stosunkowo niewielki ryczałt, który zastępował i składki na ubezpiecznie społeczne, i należności podatkowe.
Lekarstwo przyniosło skutek, a okres do kryzysu 2008 r. Ukraińcy do dziś wspominają jako złote lata.
Według danych Banku Światowego w 2005 r. PKB Ukrainy odrobił gigantyczną stratę lat 90., przekroczył poziom startowy z 1992 r. i sięgnął 86 mld dolarów, potem wzrost jeszcze bardziej przyspieszył – w 2006 r. było to 107,6 mld dolarów, rok później 142,6 mld a w 2008 r. niemal 180 mld dolarów.
Rosły biznesy, bogacili się Ukraińcy, w osiedlowych marketach na kilogramy sprzedawano po kilka rodzajów czerwonego kawioru, w delikatesach w Odessie w 2006 r. można było kupić na wagę nawet czarny kawior z jesiotra.
Aż przyszedł 2010 r. i rządy objęła ekipa prezydenta Wiktora Janukowycza i jego „młodooligarchów” skupionych wokół Janukowycza juniora „Saszy Stomatologa”, rozpoczynając totalny atak na przedsiębiorców – z jednej strony były to faworyzujące oligarchów zmiany podatkowe, które jesienią 2010 r. doprowadziły do masowych protestów a zyskały miano „podatkowego majdanu”, z drugiej strony – widać było coraz brutalniejsze przejmowanie dochodowych biznesów.
Choć proces „rejderstwa”, czyli siłowego odbierania biznesów ma swoje korzenie na Ukrainie jeszcze w początkach lat 90. i Ukraińcy zdążyli się z nim oswoić, to jednak to, co robili „młodooligarchowie” i skala, na jaką to robili, była na tyle szokująca, że zdaniem wielu sprawiła, że biznes zimą 2013/2014 ochoczo wsparł protesty, które doprowadziły do obalenia Janukowycza.
W 2013 r. na Krymie wśród przedsiębiorców krążyła anegdota. Do właściciela firmy przyszło kilku osiłków, którzy przedstawiając się jako wysłannicy „Saszy Stomatologa” zażądali żeby przepisał na nich swój biznes. „Masz na to trzy dni. A jak nie to załatwimy sprawę inaczej” – zagrozili. Zrozpaczony biznesmen pojechał do rezydencji Janukowycza prosić o pomoc. „No nie, trzy dni to rzeczywiście przesada. Masz tydzień czasu” – odpowiedział Janukowycz junior.
Paradoksalnie jednak czasy reżimu Janukowycza dla gospodarki jako całości nie były złe – skutki kryzysu finansowego lat 2008-2009 choć ogromne, były dość krótkotrwałe i gospodarka Ukrainy szybko zaczęła się odbudowywać – jak podaje Bank Światowy w 2009 r. PKB wyniósł tylko 117,1 mld dolarów, ale już cztery lata później, w 2013 r. osiągnął historyczne maksimum 183,3 mld dolarów.
Czas nieudanych reform
To, co nastąpiło później, było jednak prawdziwą katastrofą. Rosyjska agresja, okupacja Krymu i wojna w Donbasie sprawiły, że w latach 2014-2015 r. PKB skurczył się o ponad połowę do zaledwie 81 mld dolarów.
Okres po 2014 r. to czas reform gospodarczych prowadzonych pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Kolejne programy wsparcia makroekonomicznego dla Ukrainy obwarowywane są pokaźnymi listami zadań do wykonania, od których MFW uzależnia wypłaty środków. Swoje dokłada też „Grupa G7” – ambasadorowie państw zachodnich, który od czasu do czasu występują wspólnie z żądaniami konkretnych działań pod adresem ukraińskiego rządu.
Oceny tych działań są jednak różne. Nawet dane makroekonomiczne różnią się w zależności od tego, kto liczy. Bank Światowy ocenia, że PKB Ukrainy w zeszłym roku sięgnął 155,6 mld dolarów, rządowy audyt gospodarki mówi, że ukraiński PKB to dziś zaledwie 70 proc. PKB z momentu uzyskiwania niepodległości. W dodatku coraz większą część stanowią przelewy przysyłane nad Dniepr przez coraz liczniejsze grono emigrantów zarobkowych. W 2020 roku napłynęło od nich nad Dniepr 12,1 mld dolarów, co stanowiło około 8 proc. PKB.
W 2020 roku napłynęło od ukraińskich emigrantów zarobkowych nad Dniepr 12,1 mld dolarów, co stanowiło około 8 proc. PKB. Aż 2,5-3 mln Ukraińców szuka lepszego życia za granicą.
I pewnie ostateczny głos w sprawie oceny tego, w jakim kierunku rozwija się w ostatnich latach ukraińska gospodarka należałoby oddać samym Ukraińcom – a ci głosują nogami i według różnych szacunków aż 2,5-3 mln z nich szuka lepszego życia za granicą w charakterze emigrantów zarobkowych.
Zdaniem rządowych analityków Ukraina w ciągu ostatnich 10 lat zmarnowała potencjał rzędu biliona dolarów, ile konkretnie z tej kwoty przypada na „lata reform” – nie wiadomo, ale z pewnością niemało.
Co dalej?
Prognozowanie przyszłości ukraińskiej gospodarki to jak wróżenie z fusów. Reformy aplikowane pod naciskiem Zachodu przynoszą skutek odwrotny od zamierzonego, pesymiści wieszczą co chwila totalny krach, a z rządowych gabinetów płynie uspokajający urzędowy optymizm.
Wydaje się, że najbliższe realiom jest spojrzenie na sytuację ukraińskiego ekonomisty Wiaczesława Czerkaszyna, który zwraca uwagę, że tempo wzrostu gospodarki Ukrainy jest dwukrotnie niższe niż średnia światowa dla ostatnich 30 lat i wynosi 116 proc. w zestawieniu z 254 proc., zaś wkład Ukrainy w gospodarkę światową zmalał w ciągu 30 lat niepodległości z 0,003 do 0,0018 proc.
Jeśli Ukraina nie obudzi się i będzie dalej iść tą złą doliną jeszcze przez 30 lat mamy gwarancję, że nas wyprzedzą nie tylko wszystkie byłe republiki ZSRR ale i większość państw Afryki. Innymi słowy, powolne spełzanie na dno, kraj bez przyszłości – ocenia, by ostatecznie skonstatować: „Ukraina niewątpliwie jest zdolna i zasługuje na to, żeby stworzyć i pokazać światu swoją historię sukcesu. Parafrazując słowa 32. prezydenta USA Franklina D. Roosevelta na pytanie: Czy wydostanie się ukraiński naród ze ślepej uliczki gospodarczego upadku? odpowiemy Wydostanie się, jeśli zechce”.