Getty Images
Wydarzenia z przeszłości są przydatne dla osób, które komentują teraźniejszość albo podejmują się prognozowania przyszłości – także z ekonomicznego punktu widzenia. Kontekst historyczny może wpływać na ocenę tego, co było, jak i tego, co dopiero może nadejść.
Od czasu do czasu ukazują się na ten temat ciekawe książki i prace naukowe, ale nie każdy je lubi, a jeszcze mniej osób je czyta, ponieważ są długie, pełne dat i liczb, a nierzadko napisane mało przystępnym językiem. Poza tym niewielu interesuje się zarówno ekonomią, jak i historią.
Przy wyjaśnianiu zjawisk społeczno-gospodarczych, zwłaszcza w krótkich tekstach o charakterze publicystycznym, nie warto mnożyć założeń ponad miarę. Dlatego postanowiłem mocno „chwycić” brzytwę Ockhama, tak by opierając się na zasadzie ekonomii myślenia zmieścić garść refleksji w kilkunastu akapitach.
Dlaczego Warszawa nie była jak Londyn?
Nie każdy wie, że kiedy w styczniu 1863 r. z pompą otwierano pierwszą linię podziemnej kolei miejskiej w Londynie, niecałe dwa tygodnie później na ziemiach polskich wybuchło powstanie przeciw Imperium Rosyjskiemu.
Okazało się ono najdłużej trwającym zrywem narodowym, podczas którego doszło do ok. 1,2 tys. różnych bitew i potyczek. W ramach represji wiele osób trafiło do więzień lub na Syberię, doszło do konfiskaty ok. 1,6 tys. majątków ziemskich, a niektórzy musieli resztę życia spędzić na emigracji.
W czasie zaborów, chcąc nie chcąc, Polki i Polacy przyczyniali się do pomnażania dobrobytu innych narodów i rozwoju gospodarczego obcych państw. W związku z tym, że Polska została wymazana z mapy świata, nie mogliśmy w pełni skorzystać z szansy danej przez rewolucję przemysłową, co odbiło się na sytuacji majątkowej naszych przodków, a także rzutuje na obecny stan naszej infrastruktury.
Kiedy w 1890 r. w Londynie powstała pierwsza zelektryfikowana linia metra, wielu Polaków żyło uroczystym pogrzebem Adama Mickiewicza, który został poprzedzony staraniami u cesarza Austro-Węgier o sprowadzenie szczątków wieszcza do Krakowa – to dobrze pokazuje klimat tamtych lat.
Po odzyskaniu niepodległości pojawiły się poważne plany budowy kolei podziemnej w Warszawie. W drugiej połowie lat 20. XX w. rozpoczęto wiercenia geologiczne, ale z powodu kryzysu gospodarczego zostały przerwane. Za prezydentury Stefana Starzyńskiego otwarcie pierwszej stacji metra zaplanowano na 1 sierpnia 1944 r. Chyba żaden z urzędników nie spodziewał się, że za parę lat właśnie tego dnia w okupowanej stolicy wybuchnie powstanie.
Prace przy budowie pierwszej linii rozpoczęły się dopiero w 1983 r. i przeciągały się m.in. z powodu transformacji ustrojowej. Pierwszy gotowy odcinek oddano do użytku w 1995 r. Sądzę, że gdyby nie burzliwe dzieje w XIX i XX w., w Warszawie od dawna funkcjonowałoby kilka linii metra, a nie tylko dwie, a nasza infrastruktura byłaby znacznie lepiej rozwinięta.
Zobacz również:
https://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/rynki-finansowe/bankowosc/ekonomia-okresu-wojennego/
Jak wojna podcięła nam skrzydła?
Kolejne rocznice wybuchu drugiej wojny światowej skłaniają do refleksji o jej następstwach. W naszym kraju koncentrujemy się na ofiarach śmiertelnych i dramatach ludzkich, bo trudno znaleźć polską rodzinę, która by ich nie doświadczyła.
Ostatnio w debacie publicznej więcej mówi się o stratach materialnych spowodowanych działaniami zbrojnymi i polityką okupacyjną III Rzeszy. Pojawiają się też pytania o stopień rozwoju gospodarczego Polski, gdyby nie doszło do masowej eksterminacji i zniszczeń, które w powojennych dekadach ograniczyły zdolność do pomnażania majątku narodowego i dobrobytu obywateli Rzeczypospolitej.
Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego (państwowa instytucja podległa prezesowi Rady Ministrów) 1 września 2022 r. zaprezentował „Raport o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej, 1939–1945”. Dokument odnosi się tylko do działań spowodowanych przez III Rzeszę, pomijając szkody wynikające z działań Związku Radzieckiego, które – jak wiemy z licznych dokumentów, książek i relacji świadków – nie były symboliczne.
Wyliczenia szokują. Na koniec 2021 r. straty materialne i demograficzne oszacowano na kilka bilionów złotych, a dokładniej – ponad 6,2 bln zł, co stanowiło ok. 1,5 bln dol. (dla przypomnienia: bilion ma 12 zer). W raporcie podkreślono, że przyjęto podejście „najbardziej powściągliwe”, tak by uniknąć zarzutów o wyolbrzymianie zniszczeń. Straty poniesione przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej sięgają ok. 125 proc. budżetu Unii Europejskiej na lata 2021–2027 lub 1/3 PKB Niemiec w 2021 r. – wobec takich wyliczeń trudno przejść obojętnie.
Z pracy polskich robotników przymusowych skorzystało ponad 200 tys. przedsiębiorstw i gospodarstw rolnych w granicach III Rzeszy i w okupowanej Polsce. Łącznie ponad 2,1 mln obywateli Rzeczypospolitej zostało wywiezionych i potraktowanych jako niewolnicza siła robocza. „Każdy robotnik przymusowy pracował średnio 2 lata i 9 miesięcy, co daje łącznie 4881 tys. lat pracy” – obliczyli autorzy raportu, dodając, że ogromne korzyści z tego tytułu odniósł i niemiecki przemysł, i niemiecka gospodarka. Tymczasem wiele polskich fabryk najpierw zostało przejętych, a później zdewastowanych.
„Straty wojenne spowodowane przez Niemcy zmniejszyły o połowę zdolność naszych rodaków do generowania bogactwa. (…) Są nieodwracalne i przesądziły o losie przyszłych pokoleń Polaków” – czytamy w raporcie. Mimo że w 1945 r. Polska była zrujnowana, a potencjał demograficzny odbudowaliśmy dopiero po 33 latach, w powszechnej świadomości nie ma wystarczającej wiedzy o dalekosiężnych konsekwencjach wojny i ich wpływie na współcześnie żyjących.
Zobacz również:
https://www.obserwatorfinansowy.pl/bez-kategorii/rotator/gielda-panstwowych-spolek-przegrywa-z-zagraniczna-konkurencja/
Nie porównujmy się z Amerykanami
Sprawne funkcjonowanie gospodarki rynkowej jest uzależnione m.in. od efektywnego przepływu środków finansowych. Transfer kapitału i jego wydajną alokację ułatwia rynek kapitałowy. Jeśli jest dobrze rozwinięty, zachęca do inwestowania i sprzyja wzrostowi gospodarczemu, z czego korzyści czerpie całe społeczeństwo.
Niestety rynek kapitałowy w Polsce często nie ma dobrych ocen. Niektórzy porównują płynność na warszawskiej giełdzie i kapitalizację notowanych tam spółek z danymi z zagranicy. Wprawdzie z faktami się nie dyskutuje, ale nie warto tracić z oczu szerszego kontekstu. Wiele osób nie chce przyjąć do wiadomości, że z licznych powodów nie mieliśmy żadnych szans na dorównanie Stanom Zjednoczonym i m.in. stąd wynikają wspomniane różnice.
Zestawianie Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, która powstała w 1991 r., z Nowojorską Giełdą Papierów Wartościowych, działającą od ponad dwóch stuleci, to nie jest porównywanie jabłek z gruszkami tylko coś znacznie bardziej abstrakcyjnego. Polska i USA miały odmienną historię, a różnica potencjału bije po oczach.
Na to nakładają się ogromne różnice w kulturze inwestowania. W naszym kraju tylko nieliczni szczęśliwcy mogą się pochwalić rozmowami na ten temat ze swoimi rodzicami. Tymczasem w USA nie brakuje osób, które podstaw funkcjonowania rynku kapitałowego uczyły się nie z książek, blogów czy YouTuba, lecz od swoich dziadków. Czasami dziedziczyli po nich swoje pierwsze akcje, a z pożółkłej teczki znalezionej na strychu lub w starej komodzie dowiadywali się o kilkudziesięcioletniej historii wypłacanych dywidend, które regularnie trafiały do ich przodków.
W naszej części Europy takich tradycji nie ma, a dystans jest nie do nadrobienia w krótkim czasie. Nie chcę przez to powiedzieć, że należy się pogodzić z tym, co mamy, a minione dzieje traktować jak wyrok. Wprost przeciwnie – powinniśmy dążyć do zmniejszenia tej różnicy, ale to już zupełnie inny temat.