Sztokholmski Instytut Międzynarodowych Badań Pokojowych SIPRI oszacował, że globalne wydatki militarne świata przekroczyły w 2021 r. 2,1 bln (2100 mld) dol. Takiej samej wielkości był w tym samym roku włoski produkt brutto, więc kwota nie poraża jakąś niesamowitą wielkością. Według przybliżonej kalkulacji, przez 33 lata w okresie 1988 –2021 świat wydał na utrzymanie i wyposażanie wojsk oraz na prowadzenie wojen co najmniej 50 bln dol., czyli ponad połowę jednego rocznego produktu globalnego brutto z 2021 r. Jest to suma wartości nominalnych, a w ujęciu realnym obciążenie jest znacznie większe. Stawiane często pytanie, czy nie można byłoby lepiej wydać tych pieniędzy jest dziecinne, ponieważ odpowiedź jest twierdząca, tyle że tysiące lat ludzkości utwierdzają w przekonaniu, że to plan utopijny. I taki pozostanie, choć może nie na zawsze.
Globalne wydatki militarne świata przekroczyły w 2021 r. 2,1 bln dol. Takiej samej wielkości był w tym samym roku włoski produkt brutto, więc kwota nie poraża jakąś niesamowitą wielkością
Tło historyczne
Obraz bez tła nie ma wyrazu, zatem tło nakreślić trzeba. Przez znakomitą większość historii podstawowym źródłem utrzymania i bogactwa była praca na roli. Sprzęty, ubiory, narzędzia… wytwarzano w niewydajnych warsztatach rzemieślniczych, często w chacie własnym sumptem. Budowane były domostwa, fortece, pałace, wspaniałe świątynie, ale w ogólnym rozrachunku były to pozycje kosztowe. Aż do XIX w. lwia część (skromnego) dochodu powstawała więc na wsi. Duża jego część szła na żołd dla żołnierzy i zakup broni. Chociaż trudno to dostrzec w mgnieniu oka, że związek między rolnictwem jako źródłem bogactwa a wielką rolą potencjału militarnego był bardzo silny.
W warunkach wielowiekowego zastoju technologicznego hrabstwa, księstwa i królestwa mogły rozrastać się szybciej niż zazwyczaj, niemal wyłącznie w wyniku zagarniania siłą dodatkowej ziemi. Drugim sposobem poprawy własnej sytuacji materialnej było łupienie sąsiadów i odleglejszych krain (np. hordy mongolskie) z bronią w ręku. Wprawdzie jako źródło dochodów stale rozwijał się również handel, ale kupcy musieli być chronieni, więc znowu potrzebni byli liczni zbrojni. Zatem, chciał, nie chciał, to siła wojska decydowała na koniec o losach państwa i jego dostatku.
Również pierwociny przemysłu były związane z walką. Największa fabryka świata przedindustrialnego zwana Arsenałem działała w Wenecji. Powstała w pierwszych latach XII w. Słowa arsenał używamy na określenie magazynu broni będącego też składem amunicji, ale jeszcze pół tysiąca lat temu, zaczerpnięte z arabskiego „dar as-sina’ah” (dosłownie: dom budowy) oznaczało warsztat produkcyjny. Wenecki Arsenał był przede wszystkim olbrzymią stocznią działającą „pod jednym dachem” z wytwórniami lin i osprzętu żaglowego, potem także armat. Weneccy stoczniowcy wdrożyli system przypominający obecną produkcję masową, eksperymentowali, stosowali w rezultacie wydajniejsze rozwiązania przeczące tradycji szkutniczej. W początkach XVI w. Arsenale Nuovo był w świecie ośrodkiem niepowtarzalnym, pracowało w nim ok. 16 tys. ludzi, a stocznię opuszczała średnio prawie jedna jednostka dziennie. Budowano w niej statki handlowe oraz okręty, ale w okresie rozkwitu głównie galery. Były to jednostki napędzane wiosłami, ale miały także żagle. Wyposażone w pojemne ładownie łączyły funkcję militarną z handlową. Republika Wenecka jest najlepszym przykładem przedindustrialnego przekuwania przewagi technologicznej, wytwórczej i militarnej na dobrobyt. Źródłem jej sukcesu ekonomicznego był handel, ale bez Arsenału Wenecja nie stałaby się średniowieczną potęgą sprawującą kontrolę nad wielkim rejonem Morza Śródziemnego.
Zobacz również:
https://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/makroekonomia/trendy-gospodarcze/wojna-w-ukrainie-i-ekonomia/
Autor „Historii Wenecji” John Julius Norwich zauważył, że „jednym z sekretów potęgi Wenecji było traktowanie handlu i obronności jako połączonych dziedzin”. Pisał: „W feudalnej Europie, w której walczące rycerstwo trzymało się z dala od handlu, podobny układ był nie do pomyślenia, ale w Wenecji nie istniała odrębna kasta żołnierska – arystokraci handlowali, kupcy miewali tytuły szlacheckie, a interesy obydwu grup były identyczne”. Wenecja w końcu podupadła i straciła na znaczeniu, stało się to jeszcze przed angielską rewolucją przemysłową. Zmierzch nie był jednak rezultatem niewydolności przyjętego modus operandi. Jak zatruta strzała podziałało „odkrycie Ameryki” i przeniesienie głównych szlaków handlu Europy w inne kierunki, na których dotychczasowe relacje polityczne i handlowe oraz weneckie galery były nieprzydatne.
Także angielska rewolucja przemysłowa była w wielkiej części efektem świetnego wykorzystania przez Anglię rozbudowywanego konsekwentnie potencjału militarnego, zwłaszcza morskiego. Powstanie i błyskawiczny rozwój brytyjskiego przemysłu łączył się oczywiście z otwarciem na nowinki, zwane dziś innowacjami. Ale byłby to proces znacznie wolniejszy bez ogromnych kapitałów gromadzonych przez stulecia, najpierw dzięki łupieniu hiszpańskich flot ze srebrem i złotem przez piratów służących Elżbiecie I, a potem głównie dzięki podbojowi Indii przez wkrótce największą spółkę świata – Kompanię Wschodnioindyjską (East India Company). Spółkę zawiązało ok. 200 kupców już w 1600 r., ale to nie długie funkcjonowanie było jej atutem. Kluczem do sukcesu były uzyskane przywileje królewskie, z których najważniejszym okazała się możliwość uzurpowania sobie prawa do jurysdykcji nad wszystkimi poddanymi Korony angielskiej w Azji, do wybijania tam pieniędzy, wznoszenia fortyfikacji, tworzenia prawa, wszczynania wojen, prowadzenia niezależnej polityki zagranicznej, sprawowania władzy sądowniczej…
Także angielska rewolucja przemysłowa była w wielkiej części efektem świetnego wykorzystania przez Anglię rozbudowywanego konsekwentnie potencjału militarnego, zwłaszcza morskiego
Dzięki sile wojskowej opartej na miejscowej ludności oraz talentom politycznym w rozgrywaniu muzułmańskich i hinduskich władców panujących na subkontynencie, Kompanii dostał się niesamowity kęs, bo przecież nie kąsek. W XVII w. Indie miały 150 mln mieszkańców, co stanowiło 1/5 ludności świata. Angus Maddison oszacował, że na początku XVIII w. w Indiach tworzono niemal 1/4 ówczesnego globalnego produktu brutto, gdy w Anglii niecałe 3 proc. Indie były największym producentem tekstyliów, ale wkrótce wskutek rewolucji przemysłowej zostało im tylko tekstylne rękodzieło. Skala grabieży Indii przez Brytyjczyków była przeogromna. Potem dostały się im jeszcze kolonie w Afryce przynoszące o niebo mniejsze dochody, ale ziarnko dodawało się do ziarnka.
Uznana indyjska ekonomistka Utsa Patnaik napisała w 2018 r., że przez 173 lata brytyjskich rządów w Indiach transfer bogactw z subkontynentu na Wyspy wyniósł 45 bln dol. (45 000 mld) w ich dzisiejszej wartości. Nie traktowałbym tej kwoty jako w pełni wiarygodnej i ostatecznej, ale nawet pobieżna znajomość rzeczy podpowiada, że rząd wielkości musi być prawidłowy. Z tak ogromnymi bogactwami (kapitałami) w dyspozycji przeprowadzenie rewolucji przemysłowej stało się wykonalne.
Zobacz również:
https://www.obserwatorfinansowy.pl/bez-kategorii/rotator/swiat-sie-zbroi/
Główne źródła dochodów
Od tamtych czasów świat znacząco przyspieszył. Głównym źródłem dochodu stał się najpierw przemysł, a teraz usługi. Raczej na dobre zakończyła się era łupieżczych podbojów na dużą skalę, bo Rosjanie wywożący z okupowanych rejonów Ukrainy kuchenki mikrofalowe i pralki, to wyjątek od reguły. Po doświadczeniach dwóch wojen światowych wszyscy zdają się też wiedzieć, że wojny głównie niszczą, a płynące z nich niekiedy korzyści materialne wkrótce okazują się iluzoryczne. Mimo to nadal górą bywają prymitywne instynkty i rachuby polityczne, podejmowane są próby naprawy zadawnionych krzywd i rozwiązywania starych sporów mieczem. Wojny są także sposobem na utrzymanie się u władzy.
Napaścią na Ukrainę Rosja zburzyła względny spokój panujący od czasów zimnej wojny w Europie. W dalszej perspektywie pozycja agresora powinna jednak słabnąć z powodów materialnych. Największe obawy Zachodu budzi zatem widmo podjęcia przez Chiny prób zmiany światowego hegemona. Widać coraz wyraźniej, że Państwo Środka stało się faktycznym pretendentem do tej roli i może podjąć się detronizacji Stanów Zjednoczonych. W międzyczasie w roli tzw. młodszego partnera doklejać się będzie do Pekinu Moskwa, która drugiego tak potężnego sojusznika w dającej się przewidzieć przyszłości nie znajdzie. Kreml ze wsparciem Pekinu może jeszcze mocno „wierzgać”, więc Europa, a już zwłaszcza Polska i nasi sąsiedzi – musimy mieć się na baczności. To najważniejsza przesłanka przykrej konieczności, jaką jest utrzymywanie przez nasz kraj jak najsprawniejszych sił zbrojnych.
Zobacz również:
https://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/makroekonomia/trendy-gospodarcze/jak-wojna-w-ukrainie-otworzyla-nam-oczy/
Konieczność jest przykra, ponieważ pamiętamy, jak skończył się wyścig zbrojeń dla Sowietów i w dużej części także dla ówczesnej Polski. Po II wojnie światowej, w wyniku gospodarczego sprintu uprawianego przez USA i dużą część Europy Zachodniej na czele z Niemcami (RFN), Moskwa stawała się ekonomicznym pariasem. Ten los nie ominął również Polski.
Dziś ciężary utrzymywania bardzo dobrego i skutecznego wojska służącego obronie nie muszą być ponad siły kraju. Nie muszą nawet kłaść się cieniem na wszelkich innych potrzebach, chociaż korzyści gospodarcze z łożenia na potencjał militarny są głównie domniemane, tj. mało rzeczywiste. Jeśli jednak będziemy dbać o jak najlepsze warunki dla gospodarki i przedsiębiorczości, to starczać będzie pieniędzy także na wojsko. Może nie będzie lekko, przynajmniej w pierwszej fazie odrabiania zaległości narastających przez wszystkie lata po PRL, ale przy rosnącej gospodarce 2–3 proc. PKB na wojsko to nominalnie wprawdzie sporo, ale na tyle mało, żeby starczało na wszystko inne. Warunek konieczny – nie szkodzić gospodarce, warunek konieczny i wystarczający – gospodarkę usilnie wspierać.
Zobacz również:
https://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/makroekonomia/trendy-gospodarcze/specyfika-sektora-zbrojeniowego-w-gospodarce/
Zbrojenia a wzrost gospodarczy
Jest to warunek nie do ominięcia, ponieważ teza o niekorzystnym jednak per saldo wpływie zbrojeń na wzrost gospodarczy nie jest gołosłowna. Tą zależnością zajmuje się od lat profesor J. Paul Dunne z Uniwersytetu w Kapsztadzie. Jest m.in. głównym autorem (wraz z dr. Nan Tian z tej samej uczelni) pracy o wydatkach wojskowych i wzroście gospodarczym w okresie 1960–2014 („Military expenditure and economic growth, 1960–2014”, The Economics of Peace and Security Journal 2/2016). Badanie objęło aż 97 państw, w tym 25 rozwiniętychi dominujących w produkcji oraz eksporcie uzbrojenia. Polegało na porównaniu danych o PKB per capita, udziale inwestycji w produkcie brutto, liczbie mieszkańców, a następnie wskaźników wzrostu PKB, inwestycji i wydatków wojskowych. Uwzględniono udział państw w konfliktach zbrojnych (w badanym okresie uczestniczyły w nich 43 z 97 państw), korzystanie lub nie ze środków oficjalnej pomocy rozwojowej oraz surowcowy charakter dużej części gospodarek. Również system rządów odgrywał ogromną rolę, więc każde państwo zostało umieszczone na wyznaczonym mu miejscu w przedziale od twardej autokracji do dojrzałej demokracji.
Konkluzja jest jednoznaczna i z uwagi na przewagę krajów biednych zgodna z racjonalnym rozumowaniem: niezależnie od tego, czy państwo brało udział w konflikcie zbrojnym, czy tego nie zrobiło, wydatki wojskowe wpływają ujemnie na wzrost gospodarczy, zarówno w tzw. długim, jak i krótkim okresie. Jest to silny wpływ, zwłaszcza w dłuższej perspektywie. Jak już zostało powiedziane, zaradzić temu można skutecznie tylko wtedy, gdy – tak jak podczas zawodów saneczkarskich – nie będziemy niepotrzebnie hamować.
Przywoływane badanie nie legitymuje się rzecz jasna pieczęcią „niepodważalnej słuszności”, zwłaszcza że analizie zostały poddane wielkie agregaty i arbitralne wskaźniki dotyczące stopnia rozwoju, zależności od surowców i systemu politycznego. Zdaje się jednak, że precyzyjniejsze analizy są niewykonalne z braku dostatecznego zasobu mierzalnych danych. Krytyka wniosku o jednoznacznie negatywnym wpływie wysiłku zbrojeniowego na wzrost gospodarczy może iść w kierunku argumentacji, że zatrudnienie przy zbrojeniach wywołuje efekt popytowy, ciągnąc tym samym gospodarkę do przodu, ale nietrudno jest skontrować, że równie dobry albo i silniejszy efekt popytowy można wywołać w bardzo wielu innych dziedzinach. Powtarzany również bardzo często wątek przełomowych rozwiązań uzyskiwanych w trakcie prac nad nowymi rodzajami broni jest nadużyciem, szczególnie że uzyskane w taki sposób odkrycia wiążą się z reguły z ogromnymi kosztami działania w takim tempie. Inaczej mówiąc, wskutek zbrojeń dostępne szybciej, ale kiedyś i tak by się pojawiły. Samoloty, rakiety, rozbicie atomu… Tak, są to przełomy zrodzone w arsenałach, ale po drugiej stronie jest m.in. przełom przełomów w postaci silnika parowego i spalinowego oraz samochodu. I na koniec uwaga ostateczna: nie może służyć wzrostowi coś, czego zadaniem jest zniszczenie. Amen.
Nie brakuje osób uważających, że formułowanie takich ocen to woda na młyn niepoprawnych pacyfistów żyjących w swoim wydumanym świecie oraz innych lekkoduchów. Koronnym argumentem przeciw tezie o braku korzyści gospodarczych w wyniku wydatków wojskowych ma być przykład Stanów Zjednoczonych, które miały się stać supermocarstwem właśnie w wyniku dwóch wojen minionego wieku – jako najważniejszy dostawca nowoczesnego uzbrojenia uzyskały status globalnego zbrojmistrza i zarobiły na tym krocie, podporządkowując sobie cały Zachód i wielką część reszty świata. Mamy też jednak przykład ZSRR – innego (okresowego) supermocarstwa, które okupiło ten status zejściem do roli ekonomicznego pariasa, ale niech tam.
Budowa i utrzymywanie potencjału militarnego w oczywisty sposób spycha na dalszy tor inne inwestycje oraz wydatki na cele społeczne
Jest prawdą, że produkcja wojenna przyniosła Ameryce ogromne korzyści, ale trzeba też wiedzieć, że USA były mocarstwem gospodarczym i centrum postępu technologicznego oraz organizacyjnego już przed I wojną światową. Jeśli dane ustalono w miarę dobrze, to w 1913 r. światowy produkt brutto wyniósł 4,74 bln dol., a największy powstał wtedy w Stanach (529 mld dol.), zaś drugie miejsce przypadło Wielkiej Brytanii (473 mld dol.). Produkt kajzerowskich Niemiec był natomiast ponad dwukrotnie mniejszy (239 mld dol.) od amerykańskiego. Także w ujęciu per capita USA wyprzedzały już wtedy cały świat poza Szwajcarią. W 1913 r. dochód na głowę wynosił w Ameryce 5300 dol. w ich sile nabywczej z 1990 r., w Szwajcarii – 7100 dol., w Wielkiej Brytanii nieco ponad 4900 dol., a w Niemczech – 3650 dol. Niemal identyczna kolejność pod względem PKB per capita utrzymała się w 1939 r.
Teza brzmi zatem, że i bez bodźca w postaci wielkich zamówień wojennych Ameryka stanowiłaby światową czołówkę, a być może wzrost byłby bardziej harmonijny i jego owoce lepiej służyłyby krajowi, choć zapewne cały proces byłby dłuższy. Nawet amerykańskie możliwości nie są i nie były z gumy. Mało znany jest fakt, że z początkiem 1942 r., a więc zaraz po przystąpieniu USA do wojny, całkowicie zatrzymano tam produkcję samochodów osobowych w celu zwolnienia zdolności i zasobów na produkcję czołgów, samolotów, ciężarówek itp. W 1941 r. produkcja aut osobowych wyniosła jeszcze 3,7 mln sztuk, a na kolejne trzy i pół roku musiało starczyć 520 tys. sztuk, które nie zostały sprzedane przed zatrzymaniem taśm. Przedwojenny poziom produkcji motoryzacyjnej został osiągnięty dopiero w 1949 r. Podczas wojny auta, benzyna i opony były w USA na kartki, a prędkość na drogach ograniczono do 35 mil (ok. 55 km) na godzinę. Gdyby było miejsce na kolejne dygresje, to można byłoby zająć się też kwestią, z jaką siłą popyt odłożony w latach wojny w wyniku gromadzenia oszczędności (m.in. poprzez masowe zakupy przez Amerykanów obligacji wojennych tzw. war bonds) i mniejszej podaży towarów konsumpcyjnych oraz usług wpłynął na powojenny boom gospodarczy.
Budowa i utrzymywanie potencjału militarnego w oczywisty sposób spycha na dalszy tor inne inwestycje oraz wydatki na cele społeczne. Pierwszy skutek objawia się już w krótkim czasie w postaci zaniżonych zdolności produkcyjnych służących rozwojowi, a drugi – w długim, ponieważ społeczeństwo jest nie dość wykształcone i cieszy się nie takim zdrowiem. W okresie triumfu innowacji i zastoju demograficznego są to oczywiste czynniki spowalniające. Dotyczy to zwłaszcza takich państw jak Polska, która nie czerpie korzyści z produkcji i eksportu najbardziej zaawansowanej broni i nie redukuje w ten sposób zbyt znacząco lub nawet do zera negatywnych skutków lokowania dużej części zasobów w sektorze militarnym.
Jeśli jednak będziemy dbać o jak najlepsze warunki dla gospodarki i przedsiębiorczości, to wystarczy pieniędzy także na wojsko
Zdolności militarne Polski
Wobec zagrożeń zewnętrznych, utrzymywanie armii i ich stałe doposażanie w coraz skuteczniejsze i efektywniejsze środki jest jednak nie do uniknięcia. Nie jesteśmy np. Portugalią. W związku z fatalnym położeniem geopolitycznym zdolności militarne Polski muszą być ponadprzeciętne. Po lepszej stronie opasłego tomu z problemem wyznaczania poziomu wydatków i zaangażowania gospodarki w wysiłek militarny działa zasada, że nowoczesne zbrojenia mogą odgrywać pewną pozytywną rolę, jeśli zapewniony jest transfer innowacji do całej gospodarki.
Nie wolno nam jednak przeskalować własnego potencjału wytwórczego w tej dziedzinie, bo czołówki technologicznej nie dogonimy. Rzucając się na nowe pola, zaniedbamy dotychczasowe obszary kompetencji, a już zwłaszcza spowolnimy rozwój kraju. Kluczem jest zatem efektywność. Nie tylko w dziedzinie uzbrojenia, lecz także w obszarze wyszkolenia i sprawności wojsk. Dotychczasowy przebieg wojny w Ukrainie po raz kolejny przekonuje, że niewyszkoleni rekruci i źle przygotowani zawodowi żołnierze nie są zdolni do rozstrzygania konfliktów na korzyść własnej strony.
Sztuka polega na tym, żeby z potencjałem wojskowym i wydatkami na jego utrzymanie oraz rozwój trafić w punkt. Ustrzelić na tej tarczy dziesiątkę nie sposób, chyba że na zasadzie „nawet ślepej kurze zdarzy się niekiedy jakieś ziarno”, więc spory o ilość pieniędzy przeznaczanych przez państwa na cele wojskowe nie skończą się nigdy.
Nie warto szukać korzyści tam, gdzie ich nie ma, a gdy już jakieś znajdziemy – okazują się małe. Mnóstwo mądrych ludzi powtarza dziś zatem takie lub podobne zdanie: „Jeśli chcesz prowadzić skuteczną dyplomację, musisz robić to z pozycji siły, jeśli chcesz czuć się bezpiecznie, musisz inwestować w swoją obronność, a jeśli jesteś państwem europejskim średniej wielkości, potrzebujesz silnego sojuszu sięgającego za Atlantyk”. Szeroko rozumiany potencjał wojskowy jest Polsce niezbędny, ale na zasadzie nie chcę, ale muszę.