Krzysztof Klincewicz (fot. archiwum prywatne)
Obserwator Finansowy: Co to jest klasa kreatywna?
Krzysztof Klincewicz: To termin ukuty przez ekonomistę i socjologa Richarda Floridę, który klasą kreatywną nazwał grupę pracowników będących siłą napędową powojennego rozwoju Stanów Zjednoczonych. Podzielił ich na kreatywny rdzeń, czyli pracowników wykonujących najbardziej skomplikowane zadania, takich jak inżynierowie, programiści i artyści, oraz twórczych profesjonalistów, czyli m.in. prawników, nauczycieli, finansistów. Wspólne w obu grupach jest to, że nie wykonują pracy odtwórczej, ale wykorzystują wiedzę i umiejętności do rozwiązywania problemów albo tworzenia jakiejś nowej jakości. To we współczesnej gospodarce ma niebagatelne znaczenie dla wzrostu PKB.
Zależność między liczebnością klasy kreatywnej a wzrostem PKB jest bezsporna?
Bezsporna nie jest, bo silna korelacja w badaniach niekoniecznie oznacza związki przyczynowo-skutkowe. Faktem jest jednak, że w wielu gospodarkach udało się zaobserwować znaczące zależności statystyczne między liczebnością reprezentantów klasy kreatywnej w poszczególnych miastach lub regionach a wynikami gospodarczymi.
Krytycy mówią, że ta koncepcja jest bardzo ogólna – wiadomo przecież, że czym więcej programistów i inżynierów, tym lepiej.
W 2002 roku, kiedy Florida tę koncepcję ogłosił, wcale nie było tak oczywiste, jakie zawody przyczyniają się do wzrostu gospodarczego. Samo podejście do pobudzania innowacyjności też było uproszczone – uważano powszechnie, że najlepszą receptą na innowacyjność jest po prostu wykładanie pieniędzy na nowe technologie i laboratoria, bez zadbania o to, kto ma tam pracować, bez sprawdzenia, czy miasta, w których znajdują się te laboratoria, oferują odpowiednie warunki życia, które przyciągną tam specjalistów. Florida jako pierwszy pisał o koncepcji 3T – czyli związkach między technologią, talentem i tolerancją, które wspólnie przyczyniać się mają do wzrostu gospodarczego.
Pojęcie kapitału ludzkiego istniało chyba przed Floridą?
Owszem, ale też było dość ogólne – podkreślano wagę edukacji, ale nie precyzowano jakiej. Tymczasem Florida dostrzegł rolę bardzo konkretnych grup zawodowych, które wpływają na rozwój kreatywności i innowacyjności. W Stanach Zjednoczonych był to wówczas co czwarty pracownik i łącznie było ich około 35 mln. Posługując się międzynarodową klasyfikacją zawodów i korzystając ze specjalnie przygotowanych i udostępnionych przez GUS danych, udało mi się ustalić w 2012 roku, że w Polsce klasę kreatywną reprezentował mniej niż co piąty pracownik, w sumie ponad 3 mln osób.
Nie jest chyba zaskoczeniem, że wypadamy gorzej niż Stany Zjednoczone?
Nie, ale lepiej wypada na przykład Estonia, bo licząca tylko 228 tys. osób klasa kreatywna stanowi tam większy procent ogółu zatrudnionych niż w USA. Oczywiście to trochę pułapki statystyki prezentującej względny udział, a nie całkowity potencjał kreatywny. Różnice między krajami mogą też wynikać z tego, że każdy narodowy urząd statystyczny dostarcza danych o różnym stopniu staranności i wiarygodności i choć istnieją międzynarodowe rankingi klasy kreatywnej, to chyba lepiej założyć, że to dane przybliżone i niedoskonałe.
Ale jeśli już jakiś zawód do tej klasyfikacji się załapał, to z pewnością jest kreatywny?
I tak, i nie. Florida na początku do klasy kreatywnej zaliczył np. księgowych, nie w rdzeniu kreatywnym rzecz jasna, ale przy twórczych profesjonalistach. Można to jednak podać w wątpliwość, bo na przykład praca polegająca na przepisywaniu faktur do komputera niekoniecznie będzie kreatywna. Albo weźmy pracowników działów badawczo-rozwojowych w biotechnologii lub farmacji – nie każdy z nich pracuje nad czymś przełomowym. Jeśli np. sprawdza i analizuje wyniki badań kolegów z innych krajów, to nie różni się to wiele od mniej ambitnego wariantu pracy księgowego. Zmierzam do tego, że to faktyczne obowiązki, a nie tylko zawód powinny decydować o przynależności do klasy kreatywnej, ale tego już tym bardziej nie sposób zbadać.
Przykład biotechnologa wklepującego dane to nie jest przypadek z Polski? Mamy przecież centra usług i centra księgowe, ale mało central dużych firm, a co za tym idzie – chyba mało pracy kreatywnej.
To mit. Wiele korporacji właśnie do Polski przenosi dość ambitne elementy procesów badawczo-rozwojowych. Blisko obserwuję to w branży rolno-spożywczej, w firmach FMCG, ale dzieje się to też w innych branżach. Oczywiście możemy tego nie dostrzegać, bo wiele firm międzynarodowych nie stara się w Polsce o dotacje na badania, więc dowiadujemy się o ich osiągnięciach co najwyżej śledząc wyniki ich pracy. Siłą rzeczy bardziej głośne są inwestycje w duże fabryki, w infrastrukturę, szczególnie że z nimi czasem wiąże się pomoc publiczna.
A czemu międzynarodowe centra badawcze nie występują w Polsce o dotacje?
Niektóre oczywiście występują, ale wiele firm rezygnuje z oficjalnego wykazywania w Polsce nakładów na działalność badawczo-rozwojową ze względów księgowych i podatkowych. U nas na razie bardziej opłaca się klasyfikować pewne wydatki jako inwestycje w trwałe składniki majątku, bo pozwala to na zmniejszenie obciążeń podatkowych. Tymczasem międzynarodowa firma może wykazać nakłady na B+R w innym kraju, np. w kraju siedziby centrali firmy, gdzie ma możliwość uzyskania korzystnej ulgi podatkowej. To się może jednak zmienić, bo przygotowywana jest nowelizacja warunków udzielania ulgi podatkowej idąca właśnie w tym kierunku.
Dlaczego zainteresował się pan przystosowaniem koncepcji klasy kreatywnej do polskich warunków?
Zainteresowałem się tym dziesięć lat temu, w czasie przygotowań do wdrożenia drugiej wtedy perspektywy budżetowej UE dotyczącej Polski, a pierwszej, w której Polska od początku do końca miała uczestniczyć. Koncepcja Floridy wydawała się interesującą alternatywą wobec klasycznych teorii rozwoju gospodarczego i tłumaczyła, na jakie aspekty zwracać uwagę przy stymulowaniu innowacyjności.
I co się w trakcie wydawania unijnych pieniędzy okazało?
Okazało się, że w czasie perspektywy 2007-2013 liczebność klasy kreatywnej w Polsce wzrosła, ale w sposób bardzo niejednorodny. Niektóre województwa Polski Wschodniej mimo naprawdę dużych inwestycji doświadczały odpływu wykwalifikowanych mieszkańców, a np. Warszawa i inne duże ośrodki miejskie okazały się magnesem przyciągającym kreatywnych pracowników. Sam Florida jednak zauważył, że koncepcja klasy kreatywnej nie jest panaceum na zrównoważony rozwój regionalny. Wiadomo mniej więcej, co trzeba robić, aby klasę kreatywną przyciągać, ale może się okazać, że inne miasto robi to lepiej i to jemu przybywa mieszkańców, a nasze miasto pustoszeje, stając się coraz mniej atrakcyjne dla kolejnych grup zawodowych.
Z tego mechanizmu wynika, że podział na Polskę A i Polskę B może być trwały…
Mam nadzieję, że tak jednak nie będzie. Może się przecież okazać, że środki unijne na rozwój Polski Wschodniej i na przykład na rozwój start-upów dadzą z czasem jakiś efekt i wytworzą odpowiednią masę krytyczną. Liczę też, że w kolejnej perspektywie finansowej zaczniemy faktycznie przykładać wagę do tzw. inteligentnych specjalizacji i to pozwoli lepiej określić realne przewagi każdego regionu.
W przyszłości coraz więcej miejsc pracy będzie można przypisać do klasy kreatywnej?
Jeszcze parę lat temu bez wahania odpowiedziałbym, że tak; idąc ścieżką myślową, która zakłada, że rozwój gospodarczy następuje głównie przez rozwój sektora usług, co pociąga za sobą wzrost liczebności klasy kreatywnej. Stosunkowo świeża koncepcja reindustrializacji może to jednak zmienić. Jeśli przybędzie miejsc pracy w przemyśle, to nawet gdyby uruchamiane były najnowocześniejsze fabryki zgodne z założeniami koncepcji Przemysłu 4.0, większość ich pracowników będzie wykonywać zadania odtwórcze, a nie twórcze zgodnie z koncepcją Floridy.
Chyba że te fabryki zrobotyzujemy, a wtedy zostanie nam tylko kreatywność
To jeden z możliwych scenariuszy składających się na wizję Przemysłu 4.0, ale w zakładach produkcyjnych nadal niezbędne będą miejsca pracy związane z przygotowaniem, obsługą i konserwacją maszyn. W każdym razie ciężko wyobrazić sobie świat, w którym kreatywność i innowacyjność przestają się liczyć w gospodarce, więc koncepcja, która kładzie nacisk na czynniki ludzkie w innowacyjności powinna być aktualna i wykorzystywana przez podejmujących strategiczne decyzje.
Rozmawiał Marek Pielach
dr hab. Krzysztof Klincewicz – prof. Uniwersytetu Warszawskiego, kierownik Zakładu Teorii i Metod Organizacji Wydziału Zarządzania UW. Kierownik regionalnego oddziału EIT Food, unijnej instytucji powołanej do stymulowania innowacyjności sektora rolno-spożywczego. Współpracował z firmami z branży high-tech w Polsce, Finlandii i Wielkiej Brytanii. Autor opracowania „Klasa kreatywna w Polsce” (Warszawa, 2012).