Autor: Bogdan Góralczyk

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.

Indie i Chiny: trudne sąsiedztwo

Na całym świecie panuje zgoda co do tego, że drugim po Chinach największym "wschodzącym rynkiem" są Indie. Oba kolosy traktuje się jako nadzieję przyszłości i wróży im wzrost znaczenia na globie. A jakie są relacje między tymi krajami?
Indie i Chiny: trudne sąsiedztwo

Liczące po 1,4 mld ludzi giganty weszły do „Nowego Dyrektoriatu”, jakim jest G-20, oba kraje są też członkami grupy BRICS, a także promują Nowy Bank Rozwoju tego ugrupowania z siedzibą w Szanghaju.

Więcej: w okresie 2010-2019, do pandemii, przywódcy obu państw spotykali się (przy różnych okazjach) aż 14 razy. Po kryzysie 2008 r. i wyłonieniu się nowej kategorii państw – „wschodzących rynków” – wydawało się, że – przy obawach Zachodu – oba państwa znów, jak w  latach 50. minionego wieku zagrają w jednej orkiestrze.

A jednak prawdziwego sojuszu i połączenia sił nie ma. W zamian za to pojawia się natomiast coraz więcej oznak tego, że w ślad za napięciami w stosunkach USA – Chiny, o których tak głośno w świecie, wyrasta nowa zimna wojna między Chinami a Indiami. Dowodem poważny kryzys wokół Doklam (na pograniczu obu krajów z Sikkimem), w lecie 2017 r., a w 2020 r. w Galwan pierwsze starcia zbrojne (i ofiary śmiertelne) na granicy od czasu pamiętnej wojny z 1962 r., gdy oddziały chińskie dokonały szybkiej inwazji, będącej do dzisiaj w Indiach wielką traumą i niezagojoną psychiczną oraz wizerunkową raną.

Spory graniczne

Podglebie napięć i nieporozumień jest w relacjach chińsko – indyjskich bogate. Ich wyjątkowo wnikliwego, a zarazem, co rzadkie, pozbawionego narodowych naleciałości przeglądu dokonał Kanti Bajpai, wywodzący się z subkontynentu profesor od lat wykładający w Singapurze. Przedłożył bardzo cenną pracę z zawartymi w niej dwoma podstawowymi tezami: Chiny i Indie „nie są przyjaciółmi”, jak mówi podtytuł książki, ale zarazem „otwarty konflikt między nimi jest mało prawdopodobny”. A to dlatego, że obok historycznych zaszłości i zatargów, jak też nierozwiązanych problemów, oba te giganty jak najbardziej łączą również interesy (nawet jeśli czasami ze sobą sprzeczne).

Z inwentarza spraw sporządzonego przez Bajpai na plan pierwszy trzeba wysunąć nigdy nierozwiązane spory terytorialne i zatargi na liczącej pond 3 500 km granicy. Jej właściwą delimitację uniemożliwił trudny, wysokogórski obszar, jak też pozostałości postkolonialne oraz historia. Do dziś między oboma państwami trwa spór o obszar łącznie ok. 130 tys. km², pół Polski, zarówno o Arunachal Pradesh (Zangnan, czyli Południowy Tybet po chińsku) na wschodzie, jak też słabo zaludnionym, ale rozległym obszarze Kaszmiru (Aksai Chin) na zachodzie.

Dawny indyjski pomysł, by dokonać wymiany tych terytoriów (swap), tzn. ustąpić w jednym miejscu, a zyskać w drugim, po ostatnich wyżej wymienionych starciach, zdaniem autora „został chyba porzucony na wieki”. Innymi słowy, obok wzajemnych relacji z  Pakistanem, dla Chin największym przyjacielem, a dla Indii wrogiem, dochodzi też stała kontrowersja terytorialna, stanowiąc kolejne poważne ognisko zapalne w stosunkach wzajemnych.

Globalizacja zdominowana przez Azję

Tymczasem na horyzoncie pojawia się kolejny, kiedyś głośny i nabrzmiały, a ostatnio wyciszony spór, jakim jest Tybet. Chodzi o to, że jak wiadomo Indie udzieliły azylu Dalajlamie oraz sporej tybetańskiej diasporze po narodowym powstaniu i siłowym zajęciu tego obszaru przez wojska Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej w 1959 roku. Przy czym chodzi nie tylko o nową siedzibę głowy państwa i lamaistycznej wiary w Dharamsali (ok. 55 tys. mieszkańców), lecz także liczne klasztory w innych rejonach Indii i diasporę tybetańską szacowaną na 100-120 tys. osób (w tym kilka tysięcy mnichów).

Teraz coraz częściej, choć na razie po cichu, zadaje się pytanie: A co będzie po odejściu obecnego XIV Dalajlamy (Tenzina Gjaco), urodzonego przecież w 1935 r., a więc już mocno wiekowego? Czy nie będzie to zarzewie kolejnego otwartego konfliktu pomiędzy władzami obu państw, szczególnie w kontekście tego, że potencjalni następcy obecnej tybetańskiej ekipy, tak w sensie duchowym, jak administracyjnym (rząd na uchodźstwie) mogą być o wiele bardziej radykalni i antychińscy?

Zła wzajemna percepcja

Największe złoża nieporozumień, czemu zresztą autor poświęca dużo uwagi, tkwią we wzajemnych stereotypach, uprzedzeniach i na ogół mało pozytywnym wizerunku partnera – po obu stronach.  Nie zmieniła tego dekada przyjaźni w latach 50. ubiegłego stulecia, gdy premier Nehru forsował (pamiętane do dziś) hasło Indi – chini bhai, bhai (Hindusi i Chińczycy są przyjaciółmi). Dokumentnie zrujnowały je wydarzenia w Tybecie w 1959 i wojna w 1962 roku.

Przez dziesięciolecia dominowały wzajemne negatywne percepcje, z przejawami rasizmu włącznie. Przełom, przede wszystkim gospodarczy, zapowiadał się po 2008 r., gdy oba państwa kroczyły już ścieżką szybkiego wzrostu jako obiecujące wschodzące rynki, a jeszcze bardziej od maja 2014 r., gdy premierem Indii został Narendra Modi, nie mniej wyrazisty i charyzmatyczny niż rządzący już wtedy Chinami od dwóch lat Xi Jinping.

Indie mogą być jedynym nowym mocarstwem, które będzie w stanie na długi czas konkurować z Chinami demograficznie, gospodarczo, politycznie i kulturowo.

Tymczasem już wcześniej, jak pisze Kanti Bajpai, władze w New Delhi zakładały, że: „z ludnością, która przewyższy tę w  Chinach, z nową (prorynkową) filozofią gospodarczą po zainicjowaniu reform w 1991 r., z przywiązaniem do demokracji i językiem angielskim Indie mogą być jedynym nowym mocarstwem, które będzie w stanie na długi czas konkurować z Chinami demograficznie, gospodarczo, politycznie i kulturowo”.

A jednak te silne impulsy, które zdawały się zapowiadać nową  płaszczyznę współpracy, na przeciwstawnej dominacji Zachodu platformie dynamicznych, wschodzących rynków, nie zamieniły się w skuteczną i obustronnie pożyteczną współpracę. Zdarzyło się tak mimo dobrych rokowań w ramach współpracy grupy BRICS, czy wielu wspomnianych spotkań i wzajemnych wizyt. Chińskie inwestycje planowane na terenie indyjskiego subkontynentu, w tym szybkie chińskie koleje, lotniska i porty też się nie zamieniły w prawdziwe place budowy.

Albowiem to właśnie inwestycje, a konkretnie ogłoszony w 2013 r. projekt Inicjatywy Pasa I szlaku (Belt and Road Initiative – BRI) stał się prawdziwą kością niezgody, gdy już zaczął nabierać konkretnych kształtów. Przywódcy Indii dostrzegli najpierw wielką chińską inwestycję i projekt budowy szlaków komunikacyjnych wiodących z ChRL do pakistańskiego portu Gwadar (łącznie za ponad 46 mld dolarów), co ich mocno zaniepokoiło. A potem widzieli, jak Chińczycy przejęli w dzierżawę (za niespłacony dług) port Hambantota w Sri Lance oraz mniejszy na Malediwach.

Natychmiast odezwała się negatywna percepcja i obawa „nowego kolonializmu”, tym razem w chińskim wydaniu. Coś takiego było w Indiach nie do przyjęcia z racji pamięci o kolonializmie, jak nie mniej roli Chin jako dominującego (i wrogiego) partnera, na dodatek na obszarze własnej, klasycznej dominacji, czyli na Oceanie Indyjskim.

Gra sił i interesów

Władze w New Delhi, które w początkach lat 90. ubiegłego stulecia właśnie pod wpływem reform w Chinach rozpoczęły liberalizację gospodarki i odejście od nadmiernego dotychczas planowania, po kryzysie na światowych rynkach w 2008 r. szybko uświadomiły sobie, że gra w tandemie z Chinami nie jest zbyt opłacalna. Chiny po prostu szybko odstawały.

Kiedy oba kraje do reform ruszały, miały porównywalne PKB, a w liczonym na głowę mieszkańca Indie były nawet nieco bogatsze. Dzisiaj PKB Chin jest pięciokrotnie wyższy od indyjskiego, co jest źródłem stałej frustracji i napięć. Jak podaje autor: w 1962 r. PKB Indii wynosiło 42 mld dolarów, a Chin – 47 mld. W 2019 r. PKB Indii to 2 875 mld dolarów, a Chin 14,  343 r., a więc różnica wielkości 11 468 mld dolarów – i na dodatek stale rosnąca (po kursie siły nabywczej, nawet nieco większa, powyżej 14 mld).

„Samowystarczalne Indie” mogą się wolniej rozwijać

Co więcej, jak podaje autor, w okresie 2014-2019 r. Indie przedłożyły 10 012 patentów, a Chiny aż 259 716; rezerwy walutowe Indii w 2019 r. wyniosły 463,7 mld dolarów, podczas gdy Chin 3 bilony 223 mld; długość autostrad i szybkich dróg (nieporównanie lepszych w  Chinach) to 114 158 a w Chinach 149 600\; nie mówiąc już o sieci szybkich pociągów, których w Indiach brak, czy całej infrastrukturze, a nawet ilości firm na liście 500 największych na świecie magazynu „Forbes” (Indie – 7, Chiny 112).

Gdy do tego dodamy kolejną poważną przyczynę frustracji po stronie indyjskiej, jaką było i ciągle jest poważne ujemne saldo w dwustronnym handlu (44 mld dolarów w 2020 r.; po trzech kwartałach br. 47,5 mld dolarów, ale w tym roku po raz pierwszy ogólny wolumen przekroczy 100 mld) nie może wcale dziwić wniosek autora, zgodnie z którym: „Chiny notują ogromną gospodarczą przewagę nad Indiami i nie widać szans na to, by w najbliższych trzech dekadach ta prawdziwa przepaść została znacząco zmniejszona”. Innymi słowy, Chiny od Indii coraz bardziej odstają pod względem potencjału i tempa modernizacji, co w indyjskich elitach jeszcze powiększa już wcześniej notowane frustracje. Widoczna po 2008 r. stawka na Chiny nie przyniosła spodziewanych profitów. Jednakże zarazem wzrosła też świadomość, iż bez Chin może być jeszcze trudniej.

Tym właśnie, kalkulacją i grą interesów, należy tłumaczyć z jednej strony fakt, że Indie ostatecznie nie przystąpiły do forsowanego przez Pekin i podpisanego (wirtualnie) w listopadzie 2020 r. Wszechstronnego Partnerstwa Gospodarczego w regionie Azji i Pacyfiku (Regional Comprehensive Ecvonomi Partnership – RCEP), tłumacząc to m.in. kłopotami w dwustronnym handlu z Chinami. Z drugiej natomiast aktywnie włączyły się w forsowane przez Amerykanów formuły współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa, jak mało dotychczas zdefiniowany pomysł Indo-Pacyfiku czy jak najbardziej nabierający konkretnych kształtów (pierwszy oficjalny szczyt w Waszyngtonie (24 września br.) grupy QUAD (USA, Australia, Indie i Japonia).

Przez ponad 30 lat Indie i Chiny kroczyły w przypominających sojusz relacjach rozgrywających się w cieniu amerykańskiej hegemonii, ale ostatnio Indie wyraźnie przechyliły się w kierunku USA, a przeciwko Chinom.

A to z kolei prowadzi autora do innego, ważnego wniosku: „Przez ponad 30 lat Indie i Chiny kroczyły w przypominających sojusz relacjach rozgrywających się w cieniu amerykańskiej hegemonii, ale ostatnio Indie wyraźnie przechyliły się w kierunku USA, a przeciwko Chinom, z którymi ostatecznie weszły w otwartą rywalizację, To natomiast powoduje, że Indie partnerują USA w prowadzeniu nowej zimnej wojny”.

W przeciwieństwie do wielu innych autorów pochodzących z Indii, Kanti Bajpai jest ostrożny i wyważony w sądach (może dlatego, że pracuje teraz w Singapurze?). Nie rysuje więc żadnych apokaliptycznych wizji i nie straszy kolejnym otwartym konfliktem Indii z Chinami. Podkreśla jednak – i podaje wiele przykładów –  że relacje te są i pozostaną podminowane, że wzajemne postrzeganie się partnerów (po obu stronach) jest pełne uprzedzeń i uproszczeń. Jak wykazują sondaże, Chińczycy postrzegają Hindusów jako klasycznych przedstawicieli „trzeciego świata” i państw biednego Południa, a ich system polityczny uznają za „anarchiczny”. Z kolei obywatele Indii podejrzewają Chińczyków o chęć pobierania trybutu i wielkomocarstwowe zapędy. Wszystko to razem prowadzi do konkluzji, że przynajmniej w najbliższej przyszłości jednolitego frontu największych wschodzących rynków na globie raczej nie należy się spodziewać.

Pozostaje jedynie otwarte pytanie, czy w obecnym „chłodnym pokoju” (cold peace), jaki właśnie zarysowuje się na światowej scenie i rynkach Indie pozostanę swing state, a więc państwem korzystającym z relacji z różnymi mocarstwami (USA, Japonia, Rosja, Chiny, a nawet Iran), czy też jeszcze bardziej niż dotychczas włączą się w  inicjatywy wymierzone w interesy Chin; tych Chin, które ostatnio znów stały się dla przywódców w New Delhi otwartym wyzwaniem, a przy tym wyrzutem sumienia, że „im idzie lepiej”. Indie, owszem, mają mniejszy potencjał, ale od nich zależy nie mniej niż od silniejszych teraz Chin.

Otwarta licencja


Tagi