Autor: Jacek Ramotowski

Dziennikarz zajmujący się rynkami finansowymi, zwłaszcza systemem bankowym.

Niemcy uratują Unię, gdy będą zarabiać więcej

Kluczem do uratowania strefy euro jest przywrócenie jej zdolności do konwergencji, a to nie uda się bez rezygnacji Niemiec ze śrubowania konkurencyjności własnej gospodarki. Polska przegapiła najlepszy moment na przyjęcie wspólnej waluty, ale teraz powinna aktywnie budować jej przyszłość – mówi prof. Kazimierz Ryć z Uniwersytetu Warszawskiego .
Niemcy uratują Unię, gdy będą zarabiać więcej

Prof. Kazimierz Ryć

Obserwator Finansowy: Komisja Europejska bierze pod lupę niemiecką gospodarkę, w której nadwyżka na rachunku obrotów bieżących przekracza 6 proc. PKB, chcąc ustalić, jak ta sytuacja wpływa na całą gospodarkę Unii. Jak wpływa?

Kazimierz Ryć: Niemiecka gospodarka rozwija się niezbyt zgodnie z zasadami wolnego rynku i oczekiwaniami konwergencji strefy euro. Gdyby panował wolny rynek, to niemieckie płace powinny wzrosnąć, zatrudnienie zwiększyć się i w rezultacie konkurencyjność Niemiec w stosunku do pozostałych krajów powinna się obniżyć. Natomiast odwrotny proces powinien nastąpić np. w Hiszpanii, czy Portugalii, ale nie następuje.

Dlaczego?

Albo wolny rynek nie jest doskonały, albo istnieją niejawne metody, które go naruszają. Niemcy po połączeniu z NRD wymieniły markę wschodnią na zachodnią w relacji 1:1, wobec czego płaca realna, średnia dla całych Niemiec poszła w górę, a wydajność pracy w dół. Obciążone też zostały finanse publiczne. To było doświadczenie podobne do obecnej greckiej choroby.

Dekadę temu w ramach programu kanclerza Gerharda Schroedera Niemcy wprowadziły bardzo silne ograniczenia dla wzrostu płac, by zmniejszyć bezrobocie. Dzięki temu gospodarka stała się konkurencyjna w stosunku do innych państw w Unii. Teraz mówią im: nie jesteście konkurencyjni. Ale konkurencyjność jest zawsze w stosunku do kogoś, przeciw komuś. Jeśli Hiszpania lub Włochy stałyby się konkurencyjne, to również przeciw Niemcom.

Powstaje sytuacja konfliktowa. Mówi się często, że konkurencyjność gospodarki niemieckiej odnosi się do reszty świata, poza strefą euro, a strefa euro tylko na tym zyskuje. Jest to nieporozumienie. Strefa nie jest jednym państwem, choć ma wspólny pieniądz. Merkantylistyczna w swej istocie polityka Niemiec wpływa na wzrost kursu euro, co pośrednio osłabia konkurencyjność pozostałych krajów strefy, zwłaszcza krajów Południa, w stosunku do reszty świata, szczególnie państw Azji. Jednocześnie hamowanie wzrostu wynagrodzeń w Niemczech zmniejsza rynek zbytu dla towarów i usług od partnerów z Południa.

Niemcy dają przykład jak zwiększać konkurencyjność całej Unii. Niesłusznie?

Nie można powtórzyć niemieckiego sposobu leczenia greckiej choroby w samej Grecji,  ponieważ to zupełnie inne czasy i inna struktura gospodarki. Grecja, podobnie jak inne kraje Południa nie ma potężnego jak Niemcy przemysłu. Unię podbiło niemieckie myślenie, że da się takie same reformy, jakie zrobiono w Niemczech w szczególnych okolicznościach, przeprowadzić w każdym kraju.

Tymczasem brak jest troski o to, jak rozwiązać centralny problem, czyli przywrócenie zdolności do konwergencji w ramach Unii i usunięcie niebezpiecznego podziału unijnych partnerów na dłużników i wierzycieli. Dostosowania powinny iść w obu kierunkach – w krajach Południa powinny się obniżać koszty i płace realne, a w Niemczech powinny dochody dyspozycyjne gospodarstw domowych wzrosnąć.

Gdy wzrosną płace, ceny pójdą w górę, zwiększy się popyt i Niemcy stracą część przewagi konkurencyjnej. W Niemczech konieczny jest wzrost wynagrodzeń, spadek marży zysku, zmniejszenie wolnego kapitału, który zasila cassino capitalism. Ale Niemcy oszczędzają, gdy konieczne jest obustronne wyrównywanie różnic dla zbliżenia konkurencyjności.

Pogrążają Unię zamiast ją ratować?

Najważniejsze jest, żeby w Unii nie pogłębiały się różnice w rozwoju gospodarki i nie postępowała dywergencja. Przywrócenie zdolności gospodarki do konwergencji jest kluczowym problemem. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że w Unii będzie postępować zmniejszanie różnic w rozwoju, bo na Północy są nadwyżki kapitału, zaś na południu tańsze zasoby pracy, ziemi, przyjazny klimat itp. Rzeczywiście popłynęły z Północy kapitały i inwestycje, ale nie na wzrost produkcji. Nastąpiła deindustrializacja Południa. Efektów dostosowawczych nie dają same tylko obniżki płac i cięcia wydatków publicznych. Widać, że mimo to dług państw Południa rośnie.

Jakie jest wyjście?

Niezgodne z ideą wolnego, w rozumieniu nie kontrolowanego rynku, tak jak niezgodny jest z nią także niemiecki merkantylizm. Trzeba pomóc krajom, które tracą wypłacalność, czyli mają bardzo niekorzystne saldo obrotów bieżących. Chodzi o pomoc w realnych procesach dostosowawczych. Sposobem byłoby przywrócenie w Unii polityki przemysłowej, która stawia na pewne gałęzie produkcji, bo dają zatrudnienie. Chodzi też o stworzenie instytucjonalnych warunków dla polityki sektorowej również w takich dziedzinach jak budownictwo, transport, oświata bądź kultura, bo to tworzy miejsca pracy, dzięki środkom publicznym bądź partnerstwu publiczno-prywatnemu.

Dostosowania nie mogą być prowadzone tylko pod względem fiskalnym, bez zastosowania mechanizmu celowej dystrybucji kapitału. Swobodny kapitał może bowiem płynąć w niepożądanym kierunku, tak jak w przypadku budownictwa mieszkaniowego w Hiszpanii czy Irlandii, gdzie napompował bańkę spekulacyjną.

Czy to znaczy, że należy ograniczyć swobodne przepływy kapitału?

Nie, ale unijna polityka powinna sterować przepływami kapitału. Trzeba uzyskać akceptację dla tego, by kraj, który sobie nie radzi, mógł uzyskać w pewnym zakresie prawo do stosowania praktyk protekcyjnych, czyli by mógł wspierać pewne dziedziny wytwórczości. To jedyny sposób, żeby wprowadzić ekwiwalent dewaluacji, która wspomagała działania dostosowawcze krajów pozostających  w systemie stałych kursów walut Bretton Woods. Unia powinna to akceptować w uzgodniony sposób, aby protekcjonizm nie był głęboki i aby nie doprowadził do retorsji ze strony tych, którzy stracą. Zastosowanie działań protekcyjnych dałoby możliwość reindustrializacji Południa.

Czy Unia robi coś w tym kierunku?

Program dostosowań powinien być programem całej Unii, programem dostosowań w sferze realnej gospodarek poszczególnych państw. Do tej pory są już uzgodnienia w sprawie polityki horyzontalnej, np. w zakresie wspierania małych i średnich przedsiębiorstw. Wobec potrzeby dostosowań strukturalnych trzeba uznać również zasadność polityki wertykalnej. Duże nadzieje dla polityki sektorowej należy wiązać z unią bankową. Można poprzez banki i regulacje bankowe stosować pewien system wspierania sektorów tworzących miejsca pracy w krajach Południa i wykorzystać system bankowy do alokacji kapitału sprzyjającej tym dostosowaniom.

Twierdził pan kilka lat temu, że Polska straciła na tym, iż w odpowiednim czasie nie weszła do strefy euro. Czy patrząc na obecny jej stan, podtrzymuje pan tę tezę?

Gdyby przed wybuchem kryzysu Polska była w strefie euro, to straty związane z kryzysem byłyby mniejsze niż sądzi większość ekonomistów uważających, że kurs płynny nas uratował. Uzasadnienie w całości podtrzymuję: ogromna przewaga konkurencyjna w postaci niskich wynagrodzeń, tanich pozostałych czynników wytwórczych, duży sektor małych i średnich przedsiębiorstw, wielki rynek wewnętrzny, wszystko to by sprawiło, że nie ponieślibyśmy dużych strat.

Po stronie strat z powodu płynnego kursu są wysokie koszty obsługi długu zagranicznego, straty gospodarstw domowych i przedsiębiorstw na kredytach w walutach obcych, np. we frankach szwajcarskich, straty przedsiębiorców na opcjach walutowych itp. Straty te do dziś ciążą na dochodach dyspozycyjnych ludności i przedsiębiorstw ograniczając popyt. Gdybyśmy byli wtedy w strefie euro, radzilibyśmy sobie równie dobrze i podejrzewam, że bylibyśmy gospodarczo bliżej Północy niż Południa.

A teraz – powinniśmy wchodzić?

Chyba jest trochę za późno, jak na mijający kryzys a zarazem zbyt wcześnie – zanim poznamy skalę i charakter zmian w samej strefie.

Pozostajemy z boku. To jedyny dobry wybór?

Na razie względnie niezależna polityka pieniężna i płynny kurs walutowy pozwalają nam sobie radzić lepiej, a wpływ sąsiedniego wielkiego rynku i mocnego euro jest stabilizujący. Zajmujemy pozycję pasażera na gapę.

Co będzie kiedy wsiądzie kontroler biletów?

Już raz tak było, kiedy złoty staniał z dwóch do czterech za dolara. Nie ma gwarancji, że kontroler nie wsiądzie znowu, i nie powie: sprawdzam. To jest właśnie ryzyko gapowicza.

Może więc lepiej w ogóle dać sobie spokój z myśleniem o euro?

Można utrzymywać niezależną politykę pieniężną i płynny kurs walutowy, ale to rozwiązanie jest zbyt niebezpieczne. W obecnym świecie, kiedy pogłębia się finansjeryzacja gospodarki, kursy walut odrywają się od fundamentów. Bywają okresy uspokojenia na rynkach pieniężnych, ale powtarzające się turbulencje mogą przewrócić prawie każdą gospodarkę. Ponadto, w małej gospodarce otwartej w warunkach globalizacji, pełna suwerenność polityki pieniężnej i kursowej jest złudna.

Sondaże pokazują, że większość Polaków nie chce euro. Co rządzący mogą zrobić w tej sytuacji?

Sytuacja przebywania poza strefą euro powinna budzić niepokój i dyskomfort wśród nas, Polaków. Ale czy to dyskomfort dla rządzących? Niekoniecznie. Dla wielu polityków wystarczy postępować tak, jak sobie życzą rynki finansowe, wdziać tzw. złoty kaftan bezpieczeństwa. Rządy rynków finansowych dla polityków usposobionych konformistycznie stwarzają alibi bierności, bezdecyzyjności, unikania trudnych rozwiązań.

Więc jednak powinniśmy zdecydowanie się opowiedzieć się za wejściem do euro?

Polityka polska powinna aktywnie współtworzyć lepszą strefę euro i deklarować, że będziemy jej członkiem w przyszłości. Trzeba starać się uczestniczyć w decyzjach na temat przyszłości strefy walutowej, popierać wszystkie – naszym zdaniem – dobre rozwiązania. Pozostajemy poza nią nie tylko dlatego, że nie wypełniamy kryteriów z Maastricht, ale przede wszystkim dlatego, że Unia walutowa nie jest wystarczająco partnerska i solidarna. Gdy tylko strefa euro będzie skuteczna, gdy zostanie przywrócona jej zdolność do konwergencji, trzeba do niej wstąpić. Polska ma spore atuty w strefie euro mającej zdolność do wyrównywania różnic w poziomie zaawansowania rozwoju.

Rozmawiał: Jacek Ramotowski

OF

Prof. Kazimierz Ryć

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu

Kategoria: Analizy
Na mapie Europy widać podział na Zachód z euro w obiegu i środkowo-wschodnie peryferia z własnymi walutami. O ile nie zdarzy się w świecie coś nie do wyobrażenia, euro sięgnie jednak w końcu Bugu, choć niewykluczone, że wcześniej dopłynie do Dniepru.
Niech dopłynie wreszcie euro do Bugu