Uniwersalny dochód podstawowy może działać tylko lokalnie

Nie da się łatwo przenieść wniosków z małych, obejmujących do 500 osób eksperymentów z dochodem podstawowym na skalę całego kraju. Co więcej, dziś nikt się do tego nie pali – mówi Paweł Śliwowski, p.o. zastępcy dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Uniwersalny dochód podstawowy może działać tylko lokalnie

Paweł Śliwowski - archiwum własne

„Obserwator Finansowy”: Tematem naszej rozmowy jest uniwersalny dochód podstawowy. Pan jest zwolennikiem czy przeciwnikiem tego pomysłu?

Paweł Śliwowski: Jak na zwolennika widzę chyba za dużo ograniczeń, ale na typowego przeciwnika też się nie nadaję, bo dostrzegam jednak jakieś zalety. Jestem zatem pewnie gdzieś pośrodku i z takiej pozycji mogę ocenić, że uniwersalny dochód podstawowy zdefiniowany jako świadczenie pieniężne wypłacane przez państwo mieszkańcom, bez kryterium dochodowego, tylko na podstawie posiadania obywatelstwa nie jest pewnie możliwy do wprowadzenia gdziekolwiek. Idea dochodu uniwersalnego zakłada bezwarunkowe otrzymywanie określonej kwoty przez wszystkich mieszkańców kraju. W obecnej hierarchii potrzeb budżetowych jest to niemożliwe, co więcej – byłoby niecelowe.

Dlaczego?

Bo uniwersalność dochodu kłóciłaby się z faktem, że nowoczesna polityka publiczna ma dostęp do danych i narzędzi pozwalających tak ukierunkować wsparcie, aby rozwiązywać problemy tam, gdzie one faktycznie są. Nie sprawdzi się to pewnie w skali całego państwa. Uważam jednak, że uniwersalny dochód podstawowy może być ciekawą propozycją w odniesieniu do tzw. obszarów problemowych. Dostrzegamy je nie tylko w Polsce i Europie, ale na całym globie. Wszędzie są obszary, które radzą sobie dużo gorzej niż inne. To wewnętrzne peryferia krajów, obszary rolnicze, przygraniczne itd.

Uniwersalny dochód podstawowy może być ciekawą propozycją w odniesieniu do tzw. obszarów problemowych. Dostrzegamy je nie tylko w Polsce i Europie, ale na całym globie. Wszędzie są obszary, które radzą sobie dużo gorzej niż inne

Częściej wsie niż miasta?

Nie tylko wsie. Również małe i średnie miasta, które borykają się z konsekwencjami dwóch zjawisk. Pierwsze to problemy demograficzne: depopulacja, starzenie się społeczeństwa. Druga kwestia to sytuacja małych miast, które przegrywają z metropoliami i ich obszarami funkcjonalnymi (czyli bliskim otoczeniem powiązanym z nimi gospodarczo) pod względem koncentracji działalności gospodarczej, innowacyjności. Wprowadzenie dochodu podstawowego na poziomie regionalnym w niektórych obszarach problemowych, np. peryferyjnych, może mieć sens, i to już w nieodległej przyszłości.

To zresztą już się dzieje w pewnych formach. Przed kilkoma laty organizowaliśmy wspólnie z Norwegami konferencję. Opowiadali oni, jak dużo środków przeznaczają na usługi publiczne oraz bezpośrednie subwencje dla mieszkańców północnych obszarów kraju, by byli w stanie tam mieszkać. Na świecie funkcjonują też np. programy dzielenia się zyskami z zasobów naturalnych, np. każdy mieszkaniec Alaski (z niewielkimi wyjątkami) otrzymuje co roku dywidendę od władz stanowych. Warto testować takie rozwiązania regionalnie.

Czy można powiedzieć, że na północy Norwegii albo np. na polskiej prowincji, gdzie kiedyś był PGR, znika największy problem związany z dochodem podstawowym, czyli pokusa nadużycia? W takich miejscach zostali chyba tylko ci, którzy naprawdę potrzebują pomocy.

Faktycznie z wielu takich miejsc wyjeżdżają młodsi, bardziej wykształceni, bardziej przedsiębiorczy. Wyniki spisu powszechnego pokazały, że w Polsce przybywa obszarów, w których liczba ludności w wieku poprodukcyjnym znacząco przewyższa liczbę osób w wieku przedprodukcyjnym, migracja jest duża, a dzietność niska. W konsekwencji trudno tam realizować np. programy aktywizacji przedsiębiorczości. Z powodu braku młodej, wykształconej siły roboczej nie można też oczekiwać, że rozwinie się jakiś przemysł. Tymczasem pomysły miejscowych włodarzy o przyciągnięciu fabryk często kończą się na hasłach.

Na takich obszarach uniwersalny dochód podstawowy byłby lepszy od dotychczasowego systemu ubezpieczeń społecznych i zasiłków?

Byłby lepszy pod tym względem, że obejmowałby wszystkich bez tworzenia wielu skomplikowanych reguł. Wielu badaczy, ale także praktyków polityki społecznej podkreśla, że dotychczasowe tzw. sieci bezpieczeństwa pomijają bardzo dużo osób. Zasiłek dla bezrobotnych obejmuje przecież tylko tych, którzy przepracowali określoną liczbę lat z konkretnym typem umowy. Coraz więcej osób, nie tylko w Polsce, pracuje zaś na podstawie innych rodzajów umów: czasowych, w systemie pracy platformowej. Do tego starzeje nam się społeczeństwo i to też ma poważne konsekwencje, np. kobieta w małej miejscowości może najpierw opiekować się dziećmi, a gdy dzieci podrosną, często musi zajmować się starszymi rodzicami. Wtedy z konieczności, z braku odpowiednich usług publicznych, a nie z własnego wyboru wypada z rynku pracy. Nie można przy tym powiedzieć, że to, co robi, nie jest pracą ani że nie jest społecznie użyteczne.

Do tego dochodzi dyskusja o transformacji cyfrowej, transformacji rynku pracy i prognoza, że będziemy musieli co dekadę zmieniać zawód i nieustannie się szkolić. Zastanawiamy się więc, jak wspierać osoby, które będą zarabiać dużo mniej lub zupełnie tracić źródło zarobku na czas przebranżowienia. Dostrzegamy zatem, że jest bardzo dużo takich przypadków, w których te klasyczne, uwarunkowane sztywnymi kryteriami instrumenty opieki społecznej nie działają.

Ta sieć bezpieczeństwa ma zbyt duże oczka i wielu potrzebujących przez nie przelatuje?

Tak, to dobre porównanie. Na takie wyzwania uniwersalny dochód podstawowy może być odpowiedzią w punktowej skali.

Dlaczego nie w skali ogólnokrajowej?

Bo w skali kraju byłoby to gigantyczne wyzwanie fiskalne. Z raportu przygotowanego w Polskim Instytucie Ekonomicznym przez Paulę Kukołowicz wynika, że uniwersalny dochód podstawowy w wysokości 1200 zł dla każdego w wieku produkcyjnym i 600 zł dla każdego w wieku przedprodukcyjnym kosztowałby aż 376 mld zł. To kwota równa niemal 3/4 wydatków budżetowych z 2022 r.

Te 376 mld zł to również o 33 mld zł więcej niż wydajemy obecnie na emerytury, renty i wszystkie inne świadczenia społeczne. Program „Rodzina 500+” od wprowadzenia do dziś to ponad 200 mld zł, a więc zdecydowanie mniej niż jeden rok dochodu podstawowego. Oczywiście można sobie wyobrazić rezygnację z części tych wydatków i uzupełnienie podatkami, ale nie bez szkody dla usług publicznych. Wtedy te 1200 zł dla wszystkich przyniosłoby prawdopodobnie więcej strat niż korzyści.

Uniwersalny dochód podstawowy w wysokości 1200 zł dla każdego w wieku produkcyjnym i 600 zł dla każdego w wieku przedprodukcyjnym kosztowałby aż 376 mld zł

Zatem trzeba zapomnieć o dochodzie dla wszystkich?

W skali ogólnokrajowej pewnie tak, ale i tu jest pewne „ale”. Gdy przyjrzymy się dokładniej mechanizmom biedy i wykluczenia, okaże się, że nie są wynikiem podejmowania złych decyzji, ale raczej tego, że osoby gorzej sytuowane ponoszą o wiele większe konsekwencje swoich błędów lub zwyczajnych nieszczęść. Przykładowo, osoba zamożna i osoba biedna mają wypadek samochodowy. Ta pierwsza jest w stanie iść na rehabilitację, naprawić auto i np. w ciągu tygodnia wrócić do pracy. Osoba niezamożna często nie ma żadnych oszczędności, nie wymieni części w aucie, nie dojedzie do pracy, może stracić środki do życia.

Są badania pokazujące, że osobom z takim deficytem środków dużo trudniej podejmować decyzje. O wiele intensywniej o tym myślą, a jednocześnie poświęcają czas na czynności, których ktoś w dobrej sytuacji materialnej nawet sobie nie wyobraża, np. jeżdżenie pół dnia po mieście po wszystkich sklepach, żeby kupić najtańsze produkty. Istnieje grupa osób, której warto dać pieniądze, taką poduszkę bezpieczeństwa, aby mogły działać. Dzięki temu mogłyby się szkolić, pomyśleć o pracy.

Czyli jednak ślijmy ludziom te przelewy, nawet kosztem zmniejszenia innych wydatków państwa?

Jeśli już, to ślijmy tym, którzy tego najbardziej potrzebują, jednocześnie rozwijając usługi publiczne. Wraz ze starzejącym się społeczeństwem nakłady na zdrowie czy usługi opiekuńcze powinny znacząco rosnąć. I teraz pytanie: czy chcemy systemu, w którym np. niepełnosprawny senior dostaje co miesiąc te 1200 zł do ręki, ale musi radzić sobie zupełnie sam, czy też systemu bardziej zbliżonego do tego w Skandynawii, gdzie gmina dostaje więcej środków, ale musi odpowiadać za samotnych schorowanych mieszkańców. Wydaje mi się, że wyrównywanie nierówności przez duże inwestycje w usługi publiczne przyniosłoby więcej efektów niż proste rozdawanie pieniędzy.

Wspomniał pan o Skandynawii – może w którymś z tamtejszych społeczeństw uniwersalny dochód podstawowy na poziomie kraju byłby możliwy choć teoretycznie?

Jeśli miałbym spekulować, może się to teoretycznie udać w jakichś małych krajach bogatych w zasoby naturalne, np. gdzieś w Zatoce Perskiej. Jestem jednak sceptyczny. Nie da się łatwo przenieść na skalę całego kraju wniosków z często lokalnych, obejmujących do 500 osób eksperymentów z dochodem podstawowym. Nie mamy z dotychczasowych badań danych o tym, co by się zadziało w skali makro z popytem, inflacją czy podażą pracy.

Z pewnością nie byłoby tak, że wszyscy po otrzymaniu przelewów od państwa przestaliby pracować, ale część pewnie tak. Jednocześnie wszystkim przybyłoby pieniędzy, a globalnie mamy problem z inflacją, i to w jakiejś mierze wywołaną brakami surowców, komponentów i zakłóceniami łańcuchów dostaw. Pewnie w tych warunkach dochód podstawowy dorzuciłby do tego inflację popytową. Zatem na podstawie tych małych, ograniczonych eksperymentów trudno powiedzieć, czy byłoby to zasadne w skali makro.

Najubożsi najwięcej wydają na konsumpcję, a im większa zasobność portfela, tym większa mogłaby być skłonność do przeznaczania przynajmniej części środków na oszczędności albo edukację

Dajemy każdemu po 1200 zł, ale wszystko drożeje proporcjonalnie, a może nawet jeszcze bardziej?

Być może tak, nie widziałem jednak badania, które analizowałoby to zjawisko w takiej skali. Wiemy, że najubożsi najwięcej wydają na konsumpcję, a im większa zasobność portfela, tym większa mogłaby być skłonność do przeznaczania przynajmniej części środków na oszczędności albo np. inwestycje w edukację. Jednak nawet najbogatsze kraje nie są skore do wprowadzania takiego eksperymentu na skalę obejmującą wszystkich obywateli. Szczególnie teraz.

Gdy czytałem o uniwersalnym dochodzie podstawowym, w wyszukiwarce jako hasło powiązane pojawiła się „gospodarka nadmiaru”. Pomyślałem, że w gospodarce niedoboru: ropy, gazu, półprzewodników uniwersalny dochód podstawowy to chyba już nieaktualna utopia.

Wiele się zmieniło od czasów pandemii COVID-19 i pierwszych reakcji na nią. Uniwersalny dochód podstawowy miał na początku dobrą prasę. W Unii Europejskiej państwa wzięły na siebie utrzymanie milionów miejsc pracy. Zaczęły się wówczas pojawiać artykuły o tym, że stąd tylko krok do dochodu podstawowego dla wszystkich. Minęło kilkanaście miesięcy, w lutym 2022 r. Rosja napadła na Ukrainę, mamy kryzys energetyczny, trwają problemy z łańcuchami dostaw przez utrzymywanie lockdownów w Chinach i nagle okazuje się, że państwa muszą wydawać jeszcze większe pieniądze, jednak nie z myślą o dobrostanie obywateli, ale na cele zupełnie podstawowe: utrzymanie bezpieczeństwa energetycznego, ciepłowniczego.

Te rachunki wciąż rosną i coraz więcej instytucji międzynarodowych apeluje o to, aby chronić przede wszystkim najsłabszych i stosować kryterium dochodowe w udzielaniu pomocy, ponieważ środków finansowych nie starczy dla wszystkich. W takich warunkach pomysł wprowadzenia uniwersalnego dochodu podstawowego nie będzie dostatecznie uzasadniony.

Rozmawiał Marek Pielach

Paweł Śliwowski - archiwum własne

Tagi


Artykuły powiązane

Vademecum dochodu podstawowego

Kategoria: Społeczeństwo
Bezwarunkowy dochód podstawowy to rozwiązanie zwiększające poziom wolności, a całkowicie realne z ekonomicznego punktu widzenia – przekonuje Guy Standing w książce „Dochód podstawowy”.
Vademecum dochodu podstawowego

Obraz prywatyzacji polskiej gospodarki

Kategoria: Trendy gospodarcze
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, w jaki sposób, jak głęboko prywatyzacja zaciążyła na naszej współczesności, jak bardzo zdeterminowała stan gospodarki i nasze perspektywy na przyszłość - i jak negatywnie - bo przecież, że zaciążyła, to wszyscy się zgodzą.
Obraz prywatyzacji polskiej gospodarki