(©PAP)
W cywilizacji chińskiej, gdzie liczą się symbole i znaki, a rytuały i ceremonie – zwane li – są cenione od czasów Konfucjusza, to wydarzenie bez precedensu. Dowodzi wagi kryzysu, który ogarnął Państwo Środka.
Odwołanie sesji Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (OZPL) czyli parlamentu oraz poprzedzających je sesji tzw. Konferencji Konsultatywnej, a więc dorocznego obrządku rozpoczynającego się od ważnego „Raportu o pracach rządu” w wykonaniu premiera, nie zdarzyło się od czasów niesławnej „rewolucji kulturalnej” (1966-76).
Świadczy to dobitnie o tym, z jak wielkim zawirowaniem i zakrętem mamy do czynienia.
Spóźniona reakcja
Niby wiemy, jaka jest przyczyna tego chaosu, ale nie do końca. Nawet eksperci Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), którzy dopiero niedawno dotarli do głównego ogniska zapalnego koronawirusa czyli miasta Wuhan (i którym wielu obserwatorów z zewnątrz zarzuca, że są na chińskim garnuszku) nie są w stanie potwierdzić, ani skąd wirus COVID19 się wziął, ani jak się przenosi.
Nikt też naturalne nie wie, jak długo potrwa – ile ofiar i gdzie jeszcze za sobą pociągnie. Wiadomo, że już dawno przekroczył zasięg poprzedniego podobnego kryzysu, czyli epidemii SARS z przełomu lat 2002/2003. Tamten zabrał za sobą 774 ofiary śmiertelne, w tym 349 na terenie ChRL oraz 299 w Hongkongu, a obecny przekroczył już 2700 ofiar śmiertelnych w samych Chinach plus 77 tys. zarażonych.
WHO nadal podaje stopień zagrożenia wirusem w Chinach jako bardzo wysoki.
WHO w codziennych komunikatach nadal podaje stopień zagrożenia w Chinach jako „bardzo wysoki”, a poza nimi i nawet na całym świecie jako „wysoki”. Stoimy zatem na granicy pandemii, czyli fenomenu o charakterze światowym.
Wiemy, że źródłem i krajem pochodzenia epidemii są Chiny, choć coraz więcej fachowców powątpiewa, czy rzeczywiście był to targ ze zwierzętami w 11-milinowym mieście Wuhan, od ponad miesiąca całkowicie odizolowanym od świata. Wiemy już także, że władze wiedziały o wybuchy epidemii wcześniej, ale podobnie jak z SARS przed laty, nie tylko go zignorowały, ale nawet próbowały zastraszać tych, którzy alarmowali.
Dowodem tego jest spektakularny, choć tragiczny w skutkach przypadek dr Li Wenlianga, który alarmował lokalne władze już w końcu grudnia ub.r., ale był atakowany za „szerzenie złowrogiej propagandy” i zmuszany do podpisywania deklaracji milczenia i lojalności. Gdy zmarł na posterunku w szpitalu 7 lutego, w wieku zaledwie 33 lat, stał się bohaterem chińskiego internetu.
W efekcie kryzysu w połowie lutego doszło do zmiany władz na szczeblu lokalnym „za zaniedbania”, ale problem w tym, że władze centralne wiedziały o wybuchu epidemii już na początku stycznia.
A jednak Pekin nie reagował i dopuścił do wielkiej wędrówki ludów, jaką są obchody chińskiego Nowego Roku. Tym razem przypadał on 25 stycznia, czyli niemal dokładnie wtedy, gdy wreszcie władze państwa zdecydowały się poinformować WHO i świat zewnętrzny o groźnej epidemii.
Cena dla Państwa Środka
Dlaczego tak się stało, nie podano, ale cena już jest wysoka, choć pewnie jeszcze będzie rosła. To jedyny pewnik, dopóki wirus nie zostanie zahamowany i ostatecznie pokonany.
Jeden z ekspertów z MFW, Zhu Min, ocenia, iż tylko w styczniu i lutym br. Chiny straciły, tylko przez zahamowanie produkcji i transportu w kraju, niemal 200 mld dolarów, ale są to tylko szacunki. Wiadomo, że transport, logistyka i turystyka odpowiadają w Chinach za 10 proc PKB, a to te właśnie sektory zostały, jak dotąd, najmocniej dotknięte.
Jeśli jeszcze dodamy do tego złe długi w chińskich bankach, szacowane na sumę 2,4 bln juanów oraz dług publiczny sięgający 240 proc. PKB, nakręcony przede wszystkim przez ciągle gotowe do dalszego inwestowania władze lokalne oraz chęć zaciągania dodatkowych długów przez największe przedsiębiorstwa (nawet na sumę rzędu 8 mld dolarów), to mamy powody do niepokoju.
Stąd prognozy, że dotychczasowy wzrost gospodarczy, który sięgnął poziomu 6,2 proc. w skali rocznej, czyli najniższego od 30 lat, może w tym roku obniżyć się nawet do 4,5 proc. i mniej. Chociaż na tym etapie trudno powiedzieć cokolwiek pewnego.
Pewne jest to, że chińskie władze napotkały na bezprecedensowe wyzwania. Nałożyła się bowiem na siebie niebezpieczna sekwencja zdarzeń. Najpierw uderzyła w Chiny wojna handlowa z USA, przecież tylko zawieszona, a nie zakończona (większość podwyższonych ceł nadal obowiązuje), potem doszło do wciąż niezakończonych demonstracji w Hongkongu, a te z kolei zmieniły nastroje publiczne i wyniki wyborów na Tajwanie utrzymały tam u władzy administrację niechętną Pekinowi.
Do tego doszły przyczyny strukturalne, w tym efekty „polityki jednego dziecka” oraz szybkie starzenie się społeczeństwa, które spowolniły wzrost.
W tym kontekście absolutnie nie dziwi inne bezprecedensowe wydarzenie, czyli zwołana na dwa dni przed komunikatem o odwołaniu sesji OZPL telekonferencja najwyższego kierownictwa z aż 170 tysiącami urzędników w całym państwie, podczas której przewodniczący Xi Jinping nie tylko apelował i zagrzewał do walki z wirusem, ale również oceniał, że „aktualna sytuacja w kraju związana z epidemią jest poważna i skomplikowana”. Natomiast zastosowane środki zaradcze, niewątpliwie spóźnione (czego oczywiście nie dodał), znajdują się „w najbardziej krytycznej fazie”.
Teraz już dosłownie nikt nie ma wątpliwości, jak poważna jest sytuacja. Nikt też nie ośmiela się prognozować, co będzie dalej, choć są oznaki, że władze po ewentualnym zdławieniu kryzysu zastosują środki podobne jak w odpowiedzi na kryzys na światowych rynkach w 2008 r., czyli sięgną po kolejny pakiet stymulujący gospodarkę. Dowodem tego, fakt wyasygnowania dodatkowych 14,5 mld dolarów na walkę z COVID19 oraz apele niektórych chińskich ekonomistów, by podnieść deficyt budżetowy z 2,2 do 3,2, a nawet 3,5 proc. PKB.
Cena dla świata
Niestety, wirus rozprzestrzenił się na całym świecie, co pachnie pandemią. Po spektakularnym przypadku statku wycieczkowego Diamond Princess, zamienionego w istny inkubator wirusa, mamy już dwa nowe jego ogniska zapalne – w Korei Południowej i Włoszech. Najlepsi i najbardziej poważani eksperci nie są w stanie zapewnić, czy nie pojawią się nowe.
Tymczasem już teraz, na tym etapie, pojawiają się tytuły prasowe w stylu „giełdy zarażone wirusem”, czy „specjalne strefy zagrożenia”. Pisze się o „drastycznych środkach bezpieczeństwa” lub „astronomicznych cenach maseczek”. W tym kontekście słuszne są więc apele lekarzy, naukowców i ekspertów, nie tylko w Chinach, by zachować ostrożność, ale nie wzmagać napiętej atmosfery i nie siać paniki.
Istniejące łańcuchy dostaw i globalne powiązania sprawiają, że zerwanie kontaktów z Chinami miałoby poważne konsekwencje gospodarcze.
Koszty ekonomiczne już są i będą rosły, bowiem krajem najbardziej dotkniętym jest druga gospodarka świata, a istniejące łańcuchy dostaw i globalne powiązania sprawiają, że zerwanie stałych kontaktów z Chinami, czy czasowe ich zawieszenie, z czym mamy do czynienia (dwie trzecie lotów międzynarodowych z Chin i do Chin zostało wstrzymanych) powoduje, że nawet prezydent Donald Trump poprosił Kongres o dodatkowe 2,5 mld dolarów na walkę z COVID19.
Mamy więc koszty nie tylko tam, gdzie pojawiły się nowe ogniska wirusa, jak w Korei czy we Włoszech, ale dosłownie wszędzie, a szczególnie w krajach najmocniej z chińską gospodarką powiązanych, jak w Japonii, Australii, czy… Niemczech (co już samo przez się może mieć przełożenie na gospodarkę polską).
Dopóki jednak wirusa nie powstrzymamy, trudno cokolwiek przewidywać. Na razie możemy dokonywać jedynie ocen bieżących – i podkreślać: jeśli odwołano sesję OZPL to w Chinach sytuacja jest naprawdę poważna. Co nie znaczy jednak. że należy snuć teorie spiskowe („wirus wywołany przez służby specjalne”), naśmiewać się z Chin i ich systemu („w kraju jak z Orwella”), czy wręcz zapowiadać „krach chińskiej gospodarki”, co robią niektórzy.
Apel o powagę
W tym kontekście warto przytoczyć opublikowany 24 lutego w dzienniku „The Global Times” artykuł podpisany przez aż 13 znanych i mniej znanych chińskich ekspertów z Instytutu Badań Finansowych Uniwersytetu Renmin w Pekinie. Odrzucają oni po kolei najczęściej pojawiające się zarzuty w zachodnich mediach, począwszy od tych o charakterze medycznym („zaprzedane Chinom WHO”, „wirus pochodzący z laboratorium”), po ekonomiczne („upadek chińskiej gospodarki”, „dalsza separacja gospodarki chińskiej i amerykańskiej”), po wizerunkowe, a nawet kulturowe („utrata twarzy chińskich władz”, „powrót chorego człowieka Azji”, „histeria wokół żółtej zarazy”).
Chińscy eksperci mogą stawać na głowie, ale nie mogą, niestety, zaprzeczyć kilku podstawowym faktom: władze w Pekinie i tym razem, z sobie tylko znanych powodów, z reakcją na wybuch epidemii się spóźniły i już płacą bardzo wysoką cenę:
– ekonomiczną, bo wymagane są dodatkowe środki, a planowany poziom wzrostu gospodarczego na ten rok jest zagrożony;
– wizerunkową i prestiżową, bo sesja OZPL została odwołana, nawet Pekin i Szanghaj objęte są dwutygodniową kwarantanną; młodzież w szkołach i uczelniach siedzi w domu i uczy się przez internet, a doktor Li Wenlinag stał się bożyszczem masowej wyobraźni.
Teraz toczy się bój najważniejszy – o utrzymanie nadwerężonego społecznego zaufania. Jeśli to się nie uda, przyjdzie cena jeszcze wyższa – stricte polityczna.
Albowiem to, że wybudowano w ekspresowym tempie 10 i 14 dni dwa dodatkowe szpitale w Wuhanie (planuje się 19 następnych) i zaordynowano, trudną do wyobrażenia, pełną izolację nie tylko Wuhanu, ale nawet 60-milinowej prowincji Hubei, świadczy raczej o technokratycznej sprawności i skuteczności zastosowanych środków administracyjnych oraz narzędzi dyktatury, a nie o przenikliwości i dalekowzroczności, którą poprzednicy obecnych władz w Pekinie się wykazywali (dowodem tego są spektakularne sukcesy tego kraju w ostatnich czterech dekadach).
Zarówno przed Chinami, jak chyba też – oby w jak najmniejszym stopniu – przed całym światem nadal stoją poważne wyzwania i egzaminy. I wcale nie dotyczą one wyłącznie jednego wirusa. Tych wyzwań jest bowiem – przynajmniej w Chinach – o wiele więcej.