(©Envato)
Z danych Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych wynika, że na koniec listopada 2023 r. banki i domy maklerskie działające w naszym kraju prowadziły ponad 1,7 mln rachunków maklerskich. Ale to nie oznacza, że tylu Polaków z wypiekami na twarzy śledzi notowania akcji i głównych indeksów giełdowych.
Wśród posiadaczy rachunków maklerskich są zarówno osoby od dawna obecne na rynku kapitałowym, które stopniowo pomnażają swoje środki i regularnie zasilają je kolejnymi wpłatami, jak i nieaktywne – takie, które nie dokonały żadnej transakcji kupna czy sprzedaży nawet od kilkunastu lat.
Zdarza się, że inwestor posiada dostęp do różnych giełd w ramach Indywidualnego Konta Emerytalnego i Indywidualnego Konta Zabezpieczenia Emerytalnego (oba umożliwiają zwolnienie z podatku od zysków kapitałowych), a środki wykraczające poza ustawowe limity wpłat na IKE i IKZE przelewa na kolejny rachunek. To oznacza, że jedna osoba może dysponować przynajmniej trzema kontami maklerskimi, a małżonkowie – pięcioma lub sześcioma. W naszym kraju to jednak wyjątki, a nie reguła.
Niskie zarobki, małe oszczędności
Żeby zacząć inwestować, najpierw trzeba odłożyć jakąś kwotę. Choćby niewielką, bo wcale nie są wymagane setki tysięcy złotych. Ale trudno to zrobić komuś, kto nie ma nawyku oszczędzania, a jego wynagrodzenie rozpływa się na bieżące wydatki. W Polsce mediana płac w październiku 2022 r. przekroczyła 5701 zł brutto, co stanowiło ok. 4217 zł netto – takie dane podał Główny Urząd Statystyczny kilka miesięcy temu (mediana to wartość środkowa – połowa pracowników zarabia więcej, a druga połowa mniej).
Badania opinii publicznej wskazują, że od kilkunastu do dwudziestu paru procent dorosłych Polaków w ogóle nie odkłada pieniędzy. Polski Fundusz Rozwoju, powołując się na Eurostat, podaje, że na koniec 2022 r. stopa oszczędności gospodarstw domowych – przedstawiająca, jaki procent dochodu do dyspozycji brutto pozostaje po zaspokojeniu potrzeb konsumpcyjnych – była w Polsce na poziomie najniższym w historii danych. „Na tle pozostałych krajów Unii Europejskiej byliśmy najmniej oszczędzającym narodem” – czytamy w jednym z ostatnich raportów PFR z serii „Comiesięczne zestawienie informacji o oszczędnościach”.
Brak wiedzy = wielki strach
W naszym kraju są osoby, które nie mają problemu z regularnym oszczędzaniem, a na tle reszty społeczeństwa zarabiają całkiem nieźle. Część nadwyżek finansowych mogłyby lokować na rynku kapitałowym, a jednak nie zawsze się na to decydują.
Z badania „Poziom wiedzy finansowej Polaków 2023”, przeprowadzonego na zlecenie Warszawskiego Instytutu Bankowości i Fundacji GPW, wynika, że mamy dużo obaw związanych z inwestowaniem. Ponad 2/3 respondentów deklaruje, że trzyma się od giełdy z daleka z powodu braku wystarczającej wiedzy. Tylko 7 proc. ocenia swoją wiedzę o zasadach funkcjonowania warszawskiej giełdy za bardzo lub raczej dużą, a 64 proc. – za bardzo lub raczej niską. Wielu przyznaje się do strachu przed ryzykiem (29 proc.) i obawia się poniesienia strat (28 proc.).
Dla znacznej części społeczeństwa rynek kapitałowy to czarna magia. Są utwierdzani w tym przekonaniu przez pojawiające się w mediach opinie, że giełda to loteria lub kasyno, a zatem jaskinia hazardu i spekulacji. A skoro o potencjalnych zyskach ma decydować przypadek, po co „wkładać” tam ciężko zarobione pieniądze? Brakuje świadomości, że ryzyko stanowi nieodłączną część każdej inwestycji.
Dane ze Stanów Zjednoczonych za ostatnie ponad sto lat, gdzie historia rynku kapitałowego jest długa i bardzo dobrze udokumentowana, pozwalają na sformułowanie wniosku, że w długim terminie inwestowanie na giełdzie się opłaca, ponieważ pozwala pokonać inflację i zyskać więcej od lokowania pieniędzy w inne klasy aktywów. Podkreślam: w długim terminie. Nie oznacza to kupienia akcji jednej losowo wybranej spółki z zamiarem niesprzedawania przez dekady.
Zobacz również:
Nieszablonowo i długoterminowo, czyli portfel inwestycyjny zamożnych
Do podobnej konkluzji można dojść, spoglądając na wykresy indeksów MSCI ACWI i FTSE All-World. Są one obliczane na podstawie notowań kilku tysięcy spółek odpowiadających za większość światowej kapitalizacji giełdowej. Inwestowanie w globalny koszyk akcji jest obecnie proste, tanie i dostępne dla każdego mieszkańca Warszawy, Gryfic czy Ustrzyk Dolnych, ale niewielu zdaje sobie z tego sprawę.
Niedługie tradycje
Niski poziom wiedzy wynika m.in. z niezbyt długich tradycji rynku kapitałowego w Polsce, co jest ściśle powiązane z burzliwymi dziejami tej części Europy. Choć na tle innych narodów mamy czym się pochwalić – pierwsza giełda papierów wartościowych w Warszawie została otwarta już w 1817 r., a w okresie międzywojennym giełdy pieniężne funkcjonowały w kilku miastach II Rzeczpospolitej – to nie da się tego porównać z możliwościami, którymi dysponowali mieszkańcy Londynu czy Nowego Jorku.
Podczas gdy tam rynek kapitałowy mógł się stopniowo rozwijać, Polacy odzyskiwali i tracili niepodległość, a po wybuchu II wojny światowej nasz naród stanął w obliczu eksterminacji. Przerwa w funkcjonowaniu obrotu giełdowego po 1939 r. przesądziła o braku wiedzy i doświadczenia wśród starszych pokoleń, czego skutki są odczuwalne do dziś.
Nic tak dobrze nie działa na wyobraźnię jak przykłady. Znana na całym świecie amerykańska spółka Colgate-Palmolive wypłaca dywidendę od końca XIX w. (funkcjonowała wówczas pod trochę inną nazwą), a jej akcje mogły parokrotnie przechodzić z pokolenia na pokolenie, np. w formie darowizn czy spadków. Polskie rodziny w tym czasie niejednokrotnie traciły cały majątek.
Po II wojnie światowej Amerykanie nabywali m.in. akcje The Coca-Cola Company czy McDonald’s Corporation, ale mimo że od dawna nie żyją, ich papiery wartościowe nadal mogą pozostawać w rękach potomków. Co więcej, dzieci czy wnuki otrzymywały praktyczne wskazówki i mogły liczyć na bezcenne rady od swoich rodziców czy dziadków.
Nieufność
Z brakiem tradycji i wiedzy o funkcjonowaniu rynku kapitałowego wiąże się niskie zaufanie społeczne Polaków do giełdy. Przyczyniają się do tego wypowiedzi i decyzje niektórych polityków, a także zmiany lub zaniechania ze strony różnych urzędów. Nie pomagają fałszywe przekonania szerzące się w debacie publicznej i niski poziom edukacji finansowej.
Rynki opierają się na zaufaniu – to jeden z kluczowych czynników wpływających na decyzje w zakresie alokacji nadwyżek finansowych przez obywateli. Budowane jest ono latami, ale dość szybko mogą je zniszczyć lub podkopać rozmaite oszustwa – zarówno te rzeczywiste, jak i domniemane.
Na postrzeganie giełdy wpływają również wyniki osiągane przez nasze najważniejsze indeksy. Wprawdzie WIG (obejmuje wszystkie spółki notowane na Głównym Rynku GPW) w ostatnich tygodniach 2023 r. wielokrotnie ustanawiał rekordy wszech czasów, ale WIG20 (wartość portfela akcji dwudziestu największych i najbardziej płynnych spółek) na początku 2024 r. wciąż był daleko od notowań z 2007 r.
Złe doświadczenia
Nieprzewidywalność panująca na giełdzie sprawia, że można dużo stracić. W Polsce istnieje grupa osób mająca negatywne doświadczenia na rynku akcji lub bezpośrednio znająca tych, których zgubiła chciwość i naiwna wiara w to, że wystarczy „kupić tanio, sprzedać drogo”. Okazywało się bowiem, że tę prostą zasadę nie tak łatwo zastosować w praktyce.
Trudno w to uwierzyć, ale od czerwca 1992 r. do marca 1994 r. indeks WIG wzrósł aż 33-krotnie. Pojawienie się na GPW wielkich firm państwowych w latach 90. XX w. przyciągnęło osoby liczące na szybkie zyski. W niektórych rodzinach do dziś są opowiadane anegdoty o wujku lub sąsiedzie, który najpierw zarobił krocie, np. dzięki akcjom Banku Śląskiego, a potem nie dość, że wszystko stracił, to jeszcze został z długami, bo zapożyczył się po uszy, wierząc w rychłe nadejście hossy.
Nie zawsze pozytywne wspomnienia mają pracownicy uprawnieni do nieodpłatnego nabycia akcji na mocy ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji. Przykładem może być część pracowników Jastrzębskiej Spółki Węglowej, którzy kilkanaście lat temu weszli w posiadanie papierów wartościowych bez żadnej wiedzy o rynku finansowym. Niektórzy górnicy zamierzali trzymać akcje „na czarną godzinę” albo w przyszłości przekazać dzieciom czy wnukom, ale obserwując osuwający się kurs, zdarzało się, że sprzedawali je w popłochu.
Zobacz również:
Silna polska gospodarka. Transformacja oszczędności w inwestycje
JSW zadebiutowała na warszawskim parkiecie w lipcu 2011 r. Na otwarciu notowań akcje spółki kosztowały 140,5 zł (ponad 3,3 proc. więcej niż cena sprzedaży w ofercie publicznej), ale cztery i pół roku później szorowały po dnie (na początku 2016 r. kurs spadł poniżej 9 zł). Dla wielu górników i ich rodzin to był szok.
Potem ceny akcji JSW zaczęły dynamicznie rosnąć (po kilkunastu miesiącach trzeba było za nie zapłacić ponad 100 zł), ale w covidowym dołku w marcu 2020 r. znowu zanurkowały do prawie 9 zł. Wciąż są osoby, głównie emeryci, dla których to jedyna styczność z giełdą.
Lubimy nieruchomości
Z powodu utraty wartości pieniądza w czasie jesteśmy skazani na inwestowanie, ale osoby, które zdają sobie z tego sprawę, zwracają się nie tylko ku giełdzie. W naszym kraju łatwiej znaleźć właściciela mieszkania na wynajem niż posiadacza portfela akcyjnego. Panuje silne przekonanie, że na inwestycji w nieruchomości „nie da się stracić”, a „ceny mieszkań nie spadają”, ponieważ „rosły, rosną i będą rosnąć”.
O tym, że jest to popularny sposób lokowania kapitału w Polsce, świadczą dane o przychodach z najmu. Wykazuje je około milion podatników. Nierzadko są łączone z dochodami z pracy na etacie czy z emerytury. Część zwolenników inwestowania w nieruchomości podkreśla, że ich wartość – w przeciwieństwie do cen akcji – podlega mniejszym wahaniom. Nie zawsze są świadomi realnej stopy zwrotu, pomniejszonej o inflację, a także utraconych korzyści wynikających z niechęci do rynku kapitałowego.