(©GettyImages)
W ślad za Amerykanami, ale też Australijczykami, Japończykami czy Indusami, Niemcy rozumieli, że Chiny nie tylko urosły, ale też się zmieniły, co podkreślono w dokumencie. Stały się asertywne, pewne siebie, ostro broniąc swych interesów i racji. Tym samym skończyła się w stosunkach z nimi poprzednia era „współpracy opartej na zaufaniu”, tak mocno forsowana przez lata przez administrację kanclerz Angeli Merkel. Rozpoczęła się nowa era, używając słownictwa z częstych wypowiedzi Xi Jinpinga, oparta na wzajemnych kalkulacjach i ocenie tego, co dla każdej ze stron jest bardziej opłacalne. Poprzedni entuzjazm pokryła chłodna analiza oraz rachunek zysków i strat.
Tektoniczna zmiana
Konieczność sformułowania strategii wobec Chin wisiała nad Berlinem (i nie tylko tam) od dawna, a nowe podejście stało się niezbędne najpierw po doświadczeniach pandemii COVID-19, gdy wszyscy ujrzeliśmy, jak bardzo jesteśmy zależni od łańcuchów dostaw rozpoczynających się w Państwie Środka, a potem, jeszcze bardziej, po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Tymczasem ta ostatnia przyniosła m.in. utratę rosyjskich surowców i tamtejszego rynku, co było – i jest – doświadczeniem niezwykle bolesnym szczególnie dla Niemiec, które tak mocno korzystały z tamtejszych źródeł.
Te czynniki sprawiły, że koalicja pod wodzą kanclerza Olafa Scholza nie miała wyboru i sam kanclerz musiał ogłosić światu zasadniczą zmianę – Zeitenwende – w niemieckiej polityce zagranicznej. Ta „tektoniczna zmiana”, mówiąc słowami Scholza, nastąpiła w efekcie rosyjskiej agresji, ale nade wszystko z obawy o wybuch nowej zimnej wojny, która się wyłoniła na horyzoncie w wyniku zauważalnej i rosnącej eskalacji w stosunkach USA–Chiny. Obawy te, przyspieszyły – wreszcie – prace nad strategią postępowania względem tego drugiego już najważniejszego mocarstwa na świecie, a dla Niemiec, co nie mniej ważne, od 2016 r. także najważniejszego partnera handlowego na globie. Kogoś takiego nie można utracić, nawet jeśli nie zachowuje się on zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Raz jeszcze cytując słowa kanclerza: „Pojawiły się lub wróciły na scenę nowe mocarstwa, włączając w to ekonomicznie silne i politycznie asertywne Chiny”.
Zobacz również:
Sprzedawcy samochodów
Co z nimi zrobić? Nowa strategia postuluje: w stosunkach z Chinami musimy być krytyczni i uważni, ale nadal zaangażowani. A to z tego prostego powodu, że dwustronna wymiana handlowa w 2022 r. wzrosła aż od 21 proc. i sięgnęła niemal 300 mld euro (niestety, z coraz większym ujemnym saldem po stronie Niemiec, rzędu 84 mld euro, podczas gdy przez lata była to wymiana niemal zbalansowana).
Handel to nie wszystko. Chiny, już tradycyjnie, to dostawca wielu potrzebnych towarów, w tym tych z półki wysokich technologii, a także, co istotne, ogromny rynek dla niemieckich firm, począwszy od samochodowych (Volksvagen, Audi, BMW, Mercedes), przez chemiczne (BASF), aż po małe i średnie przedsiębiorstwa. Szacuje się, że liczba niemieckich przedsiębiorstw, i tych dużych, i tych mniejszych, bezpośrednio zaangażowanych w Chinach przekracza 5 tys., a niemieckie inwestycje na tamtym terenie w 2022 r. wzrosły o 11 proc. i przekroczyły sumę 100 mld euro mimo niesprzyjających okoliczności. Jak podają chińskie źródła, inwestycje niemieckie dają obecnie aż 43 proc. ogółu inwestycji europejskich w Państwie Środka i znacznie ostatnio wzrosły (od przeciętnej 34 proc. w dekadzie 2008–2018). Kluczowe pod tym względem są niemieckie firmy samochodowe, dla których – według danych agencji przemysłu samochodowego VDA – chiński rynek stale rósł – z 19,9 proc. w 2015 r. do 24,6 proc. w 2019 r., po czym oczywiście podczas pandemii spadł do 19,1 proc., a obecnie oscyluje wokół 20 proc. A to oznacza, że co piąty, a w przypadku niektórych firm co trzeci samochód sprzedawany jest w Chinach.
Interesujące – i chyba ważne – jest również to, iż – jak podaje z kolei Chińskie Stowarzyszenie Producentów Samochodowych – ostatnio zauważalnie i szybko rośnie liczba niemieckich aut elektrycznych sprzedawanych na tamtejszym rynku. Ich udział w całej sprzedaży wzrósł z 2,2 proc. do 4,8 proc. całego obrotu. Jest to znaczące, bowiem Chiny to potentat w tym obszarze, a tamtejsza firma BYD jest największa na świecie, większa nawet od Tesli, która ogromną fabrykę wybudowała zresztą ostatnio pod Szanghajem.
W stosunkach wzajemnych z Chinami ważne są nie tylko kalkulacje handlowe czy biznesowe, ale też, jak najbardziej, polityczne
Unikanie ryzyka
Te i wiele innych czynników sprawiły, iż w przyjętej strategii nawiązano do znamiennej wypowiedzi Ursuli von der Leyen, szefowej Komisji Europejskiej, która 30 marca 2023 r. ukuła – już popularne – pojęcie „de-risking”, mające zastąpić wcześniejsze – i też modne – decoupling. Innymi słowy, zamiast groźnego rozerwania więzi czy rozwodu, chodzi o unikanie ryzyka. Takie właśnie ma być strategiczne podejście do „skomplikowanych relacji z Chinami”, jak to ujęto we wspomnianym dokumencie.
Nie będzie już, tak jak było dotąd. Relacje będą bowiem oparte na nowej formule, traktującej Chiny jako „partnera, konkurenta i systemowego rywala”. Podkreślono przy tym, że w tych stosunkach wzajemnych ważne są nie tylko kalkulacje handlowe czy biznesowe, ale też, jak najbardziej, polityczne (w dokumencie, co jest nowe, znalazły się passusy otwarcie krytykujące Chiny za nieprzestrzeganie praw człowieka), a nade wszystko strategiczne oraz w sferze bezpieczeństwa, albowiem „Chiny stanowią kombinację wielkiego mocarstwa gospodarczego, technologicznego, wojskowego i politycznego”. Jako takie, wymagają więc zupełnie innego podejścia, aniżeli dotąd.
Jakiego podejścia? W strategii otwarcie nawiązuje się do „nowej chińskiej asertywności” i twardego forsowania przez tamtą stronę swych interesów. W tym kontekście, jak też doświadczeń płynących z dotychczasowej współpracy w ramach BRI, wyeksponowano konieczność dokładnego przyglądania się (screeningu) chińskim ofertom i propozycjom biznesowym, dodając przy tym, że przeforsowana w grudniu 2020 r. przez kanclerz Merkel Wszechstronna Umowa o Inwestycjach (CAI) między UE a Chinami „z wielu powodów jest martwa”.
Takie podejście nie może dziwić w zestawieniu z faktem, że jak obliczono, w okresie 2011–2020 aż 193 chińskich inwestorów dokonało fuzji lub przejęć 243 niemieckich firm, głównie w sferze high-tech (i zgodnie z celami wyeksponowanymi w chińskiej strategii „Made In China 2025”, mającej na celu wyprowadzenie Chin na pozycje światowego lidera w technologiach). Już wcześniej zrozumiano natomiast, że Chińczycy zaczynają wybierać Niemcom przysłowiowe rodowe srebra i że trzeba chronić rodzimy rynek oraz innowacje.
Zobacz również:
Ważna lekcja
W całej strategii wyeksponowano – i to mocno, w postaci dwóch odrębnych rozdziałów – właśnie te aspekty: obrona przed chińską ekspansją, ale zarazem oparta na założeniu, iż „niemiecka strategia wobec Chin jest częścią wspólnej polityki UE wobec nich”. Raczej słuszne jest też inne założenie zawarte w strategii, zgodnie z którym „skuteczne podejście do Chin wymaga nacisku ze strony całej Europy”. Podobnie jak postulat stałych „konsultacji międzyrządowych”, a nawet „harmonijne współdziałanie”. Jak jednak sięgnąć po postulowaną w dokumencie solidarność i konsensus państw członkowskich w ramach wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa? Tu akurat daje się odczuć nieco więcej chciejstwa niż realiów.
Z przyjętej strategii płyną wnioski dla Europejczyków, w tym naturalnie i dla nas. Podstawowe powody są trzy: Niemcy to największy partner handlowy Chin (nie tylko w Europie, ale także na świecie); są one także największym partnerem handlowym dla nas, a wiele towarów czy komponentów u nas wyprodukowanych właśnie przez Niemcy trafia do Chin, jesteśmy poddostawcami; przez Polskę, właśnie do Niemiec i na zachód Europy biegnie główna nitka lądowego Jedwabnego Szlaku w ramach BRI, a strategia tej współpracy nie tylko nie wyklucza, ale nawet postuluje jej poszerzenie i pogłębienie. Pociągi i kontenery jadące do Duisburga nadal będą tam zmierzały.
Z polskiego punktu widzenia ważne są te passusy strategii, gdzie mocno eksponuje się systemowe różnice pomiędzy obu stronami, a nawet wskazuje na „ekspansywną rolę w wydaniu Komunistycznej Partii Chin”. Jak najbardziej słuszne jest też wskazanie, że podczas gdy po autokratycznej stronie chińskiej jest centralizacja, hierarchia i kontrola, tak po demokratycznej stronie zachodniej dominuje decentralizacja i rozproszenie decyzyjne. Dlatego też ważny jest, dla wszystkich ewentualnych obecnych partnerów, silnych już i tak się zachowujących Chin, jeszcze jeden postulat, by w kontaktach z nimi prowadzić po naszej stronie regularne konsultacje. I to nie tylko pomiędzy państwami członkowskimi UE, ale też, jak najbardziej na naszych scenach wewnętrznych, pomiędzy różnymi szczeblami decyzyjnymi, czy to władz centralnych z lokalnymi, czy np. rektorów uczelni. To może być pożyteczne rozwiązanie, tak w Niemczech, jak i w Polsce.
Chiny są obecnie zbyt wielkie, by je ignorować. Nowa niemiecka strategia stawia pod tym względem sprawę jasno: jeśli nawet z trudnościami, to trzeba nadal z nimi współpracować
Fakt, że Niemcy przyjmując i ogłaszając tę strategię opowiadają się za dalszym, choć ostrożnym, zaangażowaniem we współpracę z Chinami oraz poszukiwaniem w relacjach z nimi rozwiązań pozwalających unikać ryzyka, ale nie prowadzącym do zerwania i podziału, jak najbardziej powinien być wzięty pod uwagę także po stronie polskich władz oraz biznesmenów.
Chiny są obecnie zbyt wielkie, by je ignorować. Nowa niemiecka strategia stawia pod tym względem sprawę jasno: jeśli nawet z trudnościami, to trzeba nadal z nimi współpracować. Tym bardziej, że istnieją dziedziny, począwszy od zmian klimatycznych czy zagrożeń ekologicznych, gdzie bez współdziałania z kolosami, takimi jak Chiny czy Indie po prostu nic nie zdziałamy, a to są przecież wyzwania globalne.
Mamy już bowiem przed sobą takie zagrożenia i niebezpieczeństwa, że w ich świetle mniej ważne staje się to, czy jesteśmy Europejczykami, czy Chińczykami, czy Polakami, czy Niemcami, czy nawet Rosjanami. To ważne przesłanie w kontekście zero-jedynkowych narracji dominujących w naszym dyskursie po pandemii COVID-19 i w związku z wojną w Ukrainie z jednej strony, a niemal zimną wojną między USA a Chinami z drugiej strony.
Ważne, by przyswoić sobie, co na ten temat sądzą Niemcy. Ci też, jak to w demokracji, są podzieleni (żaden inny członek gabinetu Scholza nie pojawił się na prezentacji tej strategii przez szefową resortu spraw zagranicznych Annalenę Baerbock w cenionym berlińskim think tanku MERICS, na dodatek umieszczonym na liście jednostek niepożądanych po stronie chińskiej, co też jest znaczące).
My też w stosunku do Chin jesteśmy i pozostaniemy podzieleni z różnych powodów: bo NATO, bo bliskie partnerstwo z USA, a nadto powszechnie wiadomo, że chiński partner nie był i nie jest łatwy. Można jednak wyciągać wnioski z tego, co na ten temat myślą Niemcy, ciągle nasz najważniejszy partner handlowy i gospodarczy. Ich podejście bowiem, czy nam się to podoba, czy nie, będzie raczej w sporej mierze definiowało także nasz relacje z Państwem Środka.