Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Historia inflacji w XX wieku

Nasza wiedza na temat historii inflacji jest powierzchowna. Często ogranicza się do wydarzeń mających miejsce jeszcze w starożytnym Rzymie, wielkich odkryć geograficznych oraz wybranych epizodów z XX w. Nie ułatwia to dyskusji na temat coraz bardziej dokuczliwej inflacji. Dlatego warto się przyjrzeć jej dziejom bliżej.

Dziesięć lat temu miałem okazję rozmawiać na temat inflacji z jednym z japońskich profesorów. Tłumaczył mi, że jego studenci coraz częściej mają problemy ze zrozumieniem tego pojęcia. Rzecz w tym, że za ich życia nie było im dane konfrontować się jeszcze z inflacją, a tym bardziej z jej skutkami. Kilka lat później mogło się wydawać, że i nad Wisłą młode pokolenie będzie musiało sięgać do internetu lub do encyklopedii rodziców po to, aby poczytać o tym, czym była inflacja. W końcu między lipcem 2014 r. a październikiem 2016 r. mieliśmy do czynienia z nieprzerwaną fazą deflacji. Całe 28 miesięcy. Było to jednak zdecydowanie zbyt krótko, aby nawet najmłodsi zdążyli zapomnieć, czym jest inflacja.

Wydarzenia w Polsce wkomponowały się dobrze w globalną panoramę wydarzeń. Dobrym miernikiem jest wyszukiwarka Google. I tak, jak zauważył główny ekonomista Banku Anglii, Andy Haldane (odszedł z Banku Anglii w czerwcu tego roku), już w pierwszej połowie 2017 r., ilość wyświetleń słowa deflacja spadła znacząco zwłaszcza w porównaniu z rokiem 2015, kiedy było ich naprawdę bardzo dużo. A dziś, kto pamięta o deflacji?

Poza Japonią inflacja nie daje o sobie tak łatwo zapomnieć. A jej nagły przyrost w ostatnich miesiącach budzi lęk niemal na całym globie. Zdania są podzielone. Jedni uważają jej wzrost za tymczasowy, inni zapowiadają jej trwały powrót. A może w zrozumieniu obecnej sytuacji, historia okaże się pomocnym przewodnikiem? Tym bardziej, że przez ostatnie dwie dekady inflacja obchodziła się z nami wyjątkowo łagodnie. A więc, jak to było z tą nieszczęsną inflacją?

Japońska odporność na inflację

Słowo inflacja wywodzi się z łaciny, a dokładniej ze słowa inflatio, czyli nadęcie. Już cesarze rzymscy wpadli na pomysł bicia monet o coraz to mniejszej zawartości srebra. Od tamtych praktyk minęło sporo czasu, ale inflacja co jakiś czas wraca. Wielu z nas słyszało o efekcie wielkich odkryć geograficznych na wzrost cen. Natomiast ilu z nas słyszało, że ta sama inflacja przyczyniła się do upadku Rzeczpospolitej Obojga Narodów? (więcej tutaj). Skoro inflacja de facto rozniosła koronę hiszpańską, to dlaczego miała się okazać bardziej miłosierna wobec naszego kraju. Z drugiej strony, raczej wystawiłbym się na pośmiewisko wśród historyków, twierdząc, że to właśnie inflacja była głównym czynnikiem upadku wspomnianych wyżej monarchii.

Oczywiście Milton Friedman twierdził, że inflacja jest zawsze zjawiskiem monetarnym. Rodzi się tylko pytanie, czy państwo jest w stanie kontrolować w pełni wszelkie zjawiska monetarne. Może dlatego były kanclerz Skarbu Wielkiej Brytanii Kennneth Clark twierdził, że tylko głupiec może marzyć o odseparowaniu ekonomii od polityki. Istotnie, wymknięciu się inflacji spod kontroli towarzyszą zawsze inne czynniki, najczęściej związane z polityką. Nieraz w „OF” przywoływałem przykład Argentyny oraz Wenezueli, wskazując jednoznacznie na politykę jako główny czynnik generujące wzrost cen w jednym i drugim kraju, które mogą uchodzić za symbol wręcz hiperinflacji – odpowiednio – w XX w. oraz XXI w.

Nie ma chyba jednak większego sensu ani sięgać tak daleko wstecz ani też teoretyzować w celu opisania interesującego nas tu fenomenu. Rzecz w tym, że nasze wyobrażenia o inflacji zostały najprawdopodobniej ukształtowane przez naszych rodziców, dziadków, ewentualnie pradziadków. Czyli to, jak inflacja zachowywała się w ubiegłym stuleciu, w dużym stopniu wpłynęło na nasze wyobrażenie o niej. A więc przyjrzyjmy się wydarzeniom z ubiegłego stulecia.

Hiperinflacja, wielka zapaść gospodarza i głód

Wbrew pozorom, to nie pierwsza połowa XX wieku zdominowana przez dwa krwawe konflikty o zasięgu światowym, wywarła na nasze wyobrażenie inflacji największy wpływ. Otóż w wielu krajach i to również w tych najbogatszych, do niespotykanego (bodajże w dziejach ludzkości) załamania się wartości pieniądza doszło w drugiej połowie XX wieku. Takie stwierdzenie może dziwić czy wręcz szokować, gdyż to właśnie w tym samym czasie doszło również do bezprecedensowego wzrostu zamożności tych społeczeństw. Oczywiście daleki jestem od powiązania jednego z drugim, ale na nie zmienia to faktu, że tak się działo. Ale po kolei, w końcu mamy omówić cały XX wiek.

Zacznijmy zatem od opisania jego pierwszej połowy. Sam wybuch I wojny światowej spowodował odejście od systemu waluty złotej. W samej Wielkiej Brytanii poziom cen w okresie trwania działań wojennych wzrósł o ok. 100 proc. Jednak najgorsze miało nastąpić dopiero po zakończeniu działań wojennych. W Europie Środkowej zaczęła rodzić się presja inflacyjna, która w 1923 r. przerodziła się w prawdziwą hiperinflację. Kiedy wartość wydatków przewyższała parokrotnie wartość przychodów, w ruch poszły drukarnie pieniędzy.

Skutki omawianej hiperinflacji warto zilustrować następującym przykładem z Niemiec: otóż bochenek chleba, który na początku 1923 kosztował ok. 200 marek, w listopadzie tego samego roku kosztował już 200 miliardów marek. Według Stevena Hanke oraz Nicholasa Kruka oraz stworzonego przez nich rankingu światowych hiperinflacji, poziom cen w Niemczech ulegał podwojeniu w niespełna cztery dni, a inflacja w ujęciu miesięcznym osiągnęła szczyt bliski 30 tysięcy procent. Nic więc dziwnego, że złodzieje walizek wypełnionych banknotami, pierwsze co robili po nielegalnym wejściu w ich posiadanie, to opróżniali swoje łupy z banknotów. Rzecz w tym, że wartość samej walizki, często przekraczała wartość znajdujących się w niej banknotów.

W Niemczech w 1923 r. złodzieje walizek wypełnionych banknotami, opróżniali łupy z banknotów, bowiem walizka była od nich cenniejsza.

Pracując w Niemczech, długo nie mogłem przyzwyczaić się do sposobu korzystania z biurowej książki telefonicznej. Szukając numerów osób, które nawet dobrze znałem, kierowałem się z przyzwyczajenia pierwszą literą nazwiska. A to był błąd, bo jeżeli szukana przeze mnie osoba miała tytuł doktora (a tak najczęściej bywało), to niezależnie od nazwiska szukanej osoby, powinienem rozpocząć opisywaną operację od litery „d”. Rzecz w tym, że zdobyty przez daną osobę tytuł naukowy stawał się częścią jej nazwiska. Zwyczaj ten datuje się podobno od czasów hiperinflacji z 1923 r. Dla wielu przedstawicieli klasy średniej tytuł ten był jedną z niewielu rzeczy, jakich im hiperinflacja nie zabrała. Hiperinflacja była strasznym ciosem dla dotkniętych przez nią społeczeństw. Nie brakuje w literaturze źródeł wskazujących tę hiperinflację jako jedną z przyczyn dojścia Hitlera do władzy.

Jest jednak jedno „ale”, dotyczące hiperinflacji, jaka wystąpiła w Europie Wschodniej po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Zabrała ona wielu ludziom niemal wszystko, ale nie doprowadziła do głodu. A ten ostatni miał się niebawem pojawić za sprawą wielkiego kryzysu z 1929 r. I to zapaść gospodarcza, jaka nastąpiła bezpośrednio po tym kryzysie, wywarła największe piętno na tym, jak oceniamy ten okres. To wtedy deflacja pokazała swoją straszną stronę, między innymi w Polsce.

Profesor Zbigniew Polański podaje w swoim opracowaniu, że w latach 1928-1934 średni poziom cen hurtowych w naszym kraju spadł o ponad połowę. A tak na marginesie, to można stwierdzić, że nasi przodkowie nie mieli łatwego życia w II RP. Najpierw hiperinflacja z 1923 r (nie była może ona tak drastyczna jak u naszych zachodnich sąsiadów, ale w tym czasie ceny ulegały podwojeniu co 16 dni), a potem bardzo długo zapaść gospodarcza. No i na koniec koszmar wojny. Naprawdę nie ma czego zazdrościć.

Inflacja, zimna wojna i niespotykany dobrobyt

Lęk przed powtórzeniem się deflacji z początku lat trzydziestych był tak duży, że w trakcie prac nad nowym ładem monetarnym – jaki miał nastąpić po drugiej wojnie światowej – dołożono wszelkich starań, aby do deflacji nigdy więcej nie doszło. A to, co stało się z systemem z Bretton Woods opisałem dokładnie w artykule poświęconym 50. rocznicy upadku tego systemu. Jednak upadek tego systemu stał się jedynie uwerturą do okresu wzmożonej inflacji. Dała się ona szczególnie odczuć w latach siedemdziesiątych i była w dużej mierze efektem przeregulowanej gospodarki oraz szoków energetycznych.

Szczególnie bolesny był szok z 1973 r., na skutek którego ceny ropy wzrosły niemal czterokrotnie. Był to czas, w którym związki zawodowe w wielu krajach miały się świetnie i inflacja im nie przeszkadzała. W Wielkiej Brytanii inflacja w 1975 r. osiągnęła najwyższy poziom (w czasach pokoju) od około 300 lat.

Bretton Woods – upadek systemu, narodziny systemu

Dużo czasu minęło, zanim decydenci zdecydowali się na zwycięską konfrontację z inflacją. Chcąc wytłumaczyć zjawisko przedłużającej się inflacji w drugiej połowie XX wielu (a przede wszystkim w okresie od 1965 r. do 1985 r.), wystarczy odwołać się do pewnej historii związanej z byłym prezesem Banku Anglii Robinem Leigh – Pembertonen. Otóż w 1983 r. wypowiedział on słowa, z których wynikało, że inflacja stanowi większe ryzyko niż komunizm. Zważywszy, że w tym samym 1983 r. światowy pokój wisiał na włosku za sprawą eskalacji zimnej wojny, wypowiedź ta została przyjęta z dużym pobłażaniem. Siedem lat później, Leigh – Pemberton mógł mieć mieszane uczucia. Nie licząc ciągle jeszcze wtedy słabych Chin, komunizmu już de facto nie było, za to inflacja była nadal bolączką dla kierowanej przez niego instytucji.

Rzeczywiście istnienie bloku wschodniego, stanowiącego alternatywę dla bloku kapitalistycznego, wpływało na wyobraźnię decydentów świata zachodniego. Świadomość istnienia alternatywy kazała im być bardzo ostrożnym w serwowaniu wymagającej z definicji dużych poświęceń społecznych polityki antyinflacyjnej. Innymi słowy, wysoka inflacja była swoistego rodzaju ceną za utrzymywania stabilności, nie tyle ekonomicznej, ile przede wszystkim społecznej (mierzonej akceptowalnym poziomem bezrobocia). Chyba nie jest dziełem przypadku, że uchodzący za ojca dezinflacji, były prezes Fed Paul Volcker, zdecydował się na bardzo bolesną politykę antyinflacyjną dopiero (czyli w 1979 r.), kiedy słabości bloku wschodniego stawały się coraz bardziej widoczne.

Nie jest przypadkiem, że były prezes Fed Paul Volcker zdecydował się na bardzo bolesną politykę antyinflacyjną dopiero, kiedy słabości bloku wschodniego stawały się coraz bardziej widoczne.

A jak wyglądała inflacja w XX w. w Polsce? Znacznie rzadziej pisze się o inflacji z punktu widzenia naszej części Europy. A jak już pisałem, inflacja wyjątkowo polubiła Europę Środkową, o czym mogą świadczyć losy Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Zarówno hiperinflacja z lat dwudziestych jak i hiperinflacja z 1946 r. (Węgry) miały miejsce w tej części świata. A na dokładkę można dodać jeszcze hiperinflację serbską z lat dziewięćdziesiątych. Warto dodać, że wspomniane tutaj przypadki hiperinflacji zajmują czołowe miejsce we wspomnianym rankingu światowych hiperinflacji autorstwa wspomnianych S. Hanke i N. Krus.

Lekcja polska, eksplozja przełomu transformacji

Początek drugiej połowy XX w. nie był dla Polaków łaskawy za sprawą wręcz oszukańczej reformy monetarnej z 1950 r. Jednak od połowy lat pięćdziesiątych do końca lat siedemdziesiątych inflacja nie dawało się obywatelom PRL szczególnie we znaki (zwłaszcza, jeśli zestawimy nasze doświadczenia z doświadczeniami krajów zachodnich). Niestety z początkiem lat osiemdziesiątych wszystko uległo zmianie. Bardzo nieprzyjemny musiał być 1982 r., w trakcie którego ceny uległy podwojeniu. Potem władzom udało się nieco ustabilizować sytuację, ale – jak się okazało – nie na długo. I dochodzimy do sedna sprawy, czyli do eksplozji inflacji na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Musiała ona wywrzeć silne piętno, skoro również dziś wiele osób wspomina tamten okres.

Jakiekolwiek jednak porównania do wydarzeń sprzed ponad 30 lat są jednak pozbawione jakichkolwiek podstaw. Nie wolno zapominać, że nasz kraj przechodził wtedy przez transformację ustrojową. Z drugiej strony, zestawiając nasze doświadczenia z byłą Czechosłowacją oraz Węgrami, jako jedyni wtedy otarliśmy się o hiperinflację. Używam specjalnie słowa hiperinflacja, gdyż można stosunkowo łatwo wykazać, że w Polsce w latach 1989-1990 nie doszło do hiperinflacji. Ta ostatnia jest definiowana jako utrzymujący się przez kilka miesięcy wzrost cen przekraczający pułap 50 proc. w ujęciu miesięcznym. W Polsce ta bariera została przekroczona jedynie w październiku 1989 r. oraz styczniu 1990 r. Spór o to, czy Polskę dotknęła hiperinflacja, czy jednak nie, jest jednak mało istotny, gdyż cztery lata naprawdę wysokiej inflacji (w latach 1989-1991 wskaźnik CPI kształtował się odpowiednio na poziomie: 60 proc., 252 proc., 586 proc. oraz 70 proc.) to wystarczająco długo, aby podważyć stabilność finansów wielu Polaków.

Dlatego do naszych lęków dotyczących wzrostu cen należy podchodzić z dużą wyrozumiałością. Tym bardziej, że naszym południowym sąsiadom – jak już pisałem – udało się przejść okres transformacji, unikając szoku inflacyjnego. Natomiast stosunkowo niewiele miejsca poświęca się analizie czynników, które doprowadziły do tej szalonej inflacji z przełomu lat 80. i 90. Będzie chyba mimo wszystko niesprawiedliwością obarczanie całą odpowiedzialnością za wzrost cen upadające państwo komunistyczne. Bo tak naprawdę cały dramat inflacyjny rozpoczął się już po zakończeniu obrad okrągłego stołu.

Przyjrzyjmy się znowu cyfrom ilustrującym końcówkę PRL. Przez pierwsze sześć miesięcy 1989 r. inflacja zdążyła podskoczyć do poziomu nieco ponad 60 proc. W sierpniu tamtego roku miało miejsce urynkowienie cen, co z definicji musiało działać inflacjogennie. W efekcie inflacja za pierwsze osiem miesięcy przekroczyła już próg trzycyfrowy i wyniosła 147 proc. Prawdziwy dramat, za sprawą którego otarliśmy się o hiperinflację dokonał się jednak między wrześniem 1989 r. a lutym 1990 r. W trakcie tych sześciu miesięcy inflacja rosła 34,4 proc., 54,8 proc. (!), 22,4 proc., 17,7  proc. To bardzo dużo, ale jeszcze daleko do hiperinflacji.

Na ten fakt zwracali uwagę w bardzo ciekawej rozmowie nieżyjący już Piotr Aleksandrowicz oraz Andrzej Topiński. Innymi słowy, jak wyglądałaby ścieżka inflacji, gdyby nie wprowadzona już po Okrągłym Stole indeksacja płac. Za jej sprawą zwycięski obóz wkradł się w łaski zmęczonego trudnymi latami osiemdziesiątymi społeczeństwa. Niestety za opisywaną hojność przyszło nam drogo zapłacić za sprawą bolesnego programu stabilizacji makroekonomicznej, jaki został wprowadzony 1 stycznia 1990 r. A czy program ten byłby mniej bolesny, gdyby nie wspomniana wcześniej indeksacja? Istnieje wiele argumentów, aby tak sądzić. Wchodzimy tutaj jednak w obszar mało konstruktywnego gdybania. Nie zmienia to faktu, że o ile w lata dziewięćdziesiąte wchodziliśmy z inflacją czterocyfrową (mierzoną na zasadzie analogiczny okres narastający poprzedniego roku = 100), o tyle opuszczaliśmy je de facto z inflacją jednocyfrową.

O ile w lata dziewięćdziesiąte wchodziliśmy z inflacją czterocyfrową, o tyle opuszczaliśmy je de facto z inflacją jednocyfrową.

Kończąc naszą podróż w przeszłość, nie sposób uciec od pytań dotyczących przyszłości. Nasze lęki są na pewno efektem pewnych analogii. Teraz podobnie jak w latach siedemdziesiątych za przyrostem inflacji kryją się wysokie ceny energii i gazu. Z racji ograniczeń wynikających z formuły tego tekstu, nie poruszyłem wątku fiskalnego. A jak wiemy, wpierw kryzys finansowy a potem epidemiologiczny wręcz rozniecił dług publiczny w wielu krajach. Dlatego władze monetarne mogą być wystawione na pokusę inflacji w celu zmniejszenia tego zadłużenia. Z drugiej strony efektywność rynków finansowych jest teraz dużo większa niż w XX wieku, kiedy te same rynki były skrępowane naprawdę silnymi ograniczeniami. A jak na razie rynki nie przewidują wymknięcia się inflacji spod kontroli.

 

Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Wpływ konfliktów geopolitycznych na handel i wzrost gospodarczy

Kategoria: Trendy gospodarcze
Badanie pokazało, że rozdzielenie światowego systemu handlu na dwa bloki – amerykański i chiński – spowodowałoby w 2040 r. obniżenie światowego dobrobytu o około 5 proc. w porównaniu z sytuacją wyjściową. Straty byłyby największe (ponad 10 proc.) w regionach o niskich dochodach.
Wpływ konfliktów geopolitycznych na handel i wzrost gospodarczy