Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, CC BY Arno Mikkor (EU2017EE)
– Dotacje te są wspólną inwestycją w naszą przyszłość. Nie mają nic wspólnego z dotychczasowymi długami państw członkowskich. Będą przekazywane z budżetu europejskiego. A to ograniczy wkład każdego kraju według ustalonej formuły. Dotacje będą wyraźnymi inwestycjami w nasze europejskie priorytety: wzmocnienie jednolitego rynku cyfrowego i europejski zielony ład – przekonywała przewodnicząca KE Ursula von der Leyen 27 maja w Parlamencie Europejskim.
500 mld euro w formie dotacji nie zwiększających zadłużenia poszczególnych państw to propozycja znana od 18 maja i porozumienia Angeli Merkel i Emmanuela Macrona. Mniejsza pomoc i koniecznie udzielana w formie pożyczek to z kolei pomysł tzw. „oszczędnej czwórki” – Austrii, Danii, Holandii i Szwecji. Dlatego jeszcze dzień przed wystąpieniem przewodniczącej KE spekulowano, że nie całość z zapowiadanych 500 mld euro będzie dotacjami aby owa czwórka na porozumienie w ogóle się zgodziła. Komisja Europejska tymczasem nie tylko zaproponowała 500 mld euro samych dotacji, ale dodała kolejne 250 mld euro pożyczek. Być może to tylko taktyka przed trudnymi negocjacjami budżetowymi, ale jak na standardy Unii Europejskiej mowa o bezprecedensowo dużych pieniądzach na zwalczanie skutków bezprecedensowo dużego kryzysu.
Jak na standardy UE mowa o bezprecedensowo dużych pieniądzach na zwalczanie skutków bezprecedensowo dużego kryzysu
Politycznie wygląda to tak, że Berlin postanowił być płatnikiem netto nie tylko zwykłego budżetu UE na lata 2021-2027, ale i powołanego obok niego funduszu odbudowy. Mają na nim zyskać gospodarki południa Europy, które pandemia dotknęła najmocniej. Największymi beneficjentami mogą być Włochy (81,8 mld euro) i Hiszpania (77,3 mld euro), na trzecim miejscu Francja (38,8 mld euro), a potem Polska (37,7 mld euro). Przy czym gdy dodamy prawo do opcjonalnych tanich pożyczek z funduszu Polska z kwotą łącznie 63,8 mld euro może awansować na trzecie miejsce.
„Nowe środki mają być skoncentrowane w latach 2021-2024. To 1,7 proc. PKB rocznie licząc tylko wsparcie bezzwrotne i ok. 3 proc. z uwzględnieniem części pożyczkowej. To dużo” – komentowali na Twitterze ekonomiści Banku Pekao S.A.
„Wygląda na to, że fundusz UE to niezły ogień. Dostajemy 64 mld euro, czyli 280 mld zł w ciągu czterech lat. To daje 3 proc. PKB rocznie. Koszty uczestnictwa przesunięte na lata 2028-2056. Zadłuża się UE, więc nie obciąża to na dziś budżetów krajowych” – pisał z kolei Ignacy Morawski.
Faktycznie, chyba najlepszą częścią propozycji Komisji Europejskiej jest to, że tanie pieniądze pożyczone dzięki najwyższemu ratingowi Unii Europejskiej państwa narodowe będą mogły wydawać na stymulację fiskalną już od przyszłego roku, a spłaty nastąpią dopiero za ponad dwie dekady, a więc nic nie stoi na przeszkodzie aby inwestować w przełomowe projekty o długim terminie zwrotu. Dodatkowa korzyść jest taka, że granie na rozpad strefy euro poprzez presję na rentowności obligacji Włoch czy Hiszpanii nie będzie dzięki tym mechanizmom już takie proste.
Co więcej Komisja Europejska proponuje aby obligacje wyemitowane w ramach nowego funduszu (nazwanego nawet „EU Next Generation”) były spłacane z własnych dochodów UE. Te ostatnie są na razie symboliczne, jednak pomysły na nowe wpływy mnożą się. Przewodnicząca KE mówiła o wpływach ze sprzedaży zezwoleń na emisję CO2, „opłacie węglowej” nakładanej na importowane do UE towary. Jak zawsze powróciły też pomysły opodatkowania międzynarodowych korporacji i podatku cyfrowego.
To ambitne cele, które gdyby zostały zrealizowane mogłyby popchnąć Unię Europejską w stronę federacji z coraz większym wspólnym budżetem, co zdaniem jednych jest konieczne skoro większość krajów UE ma już wspólną walutę. Zdaniem innych byłby to niedopuszczalny koniec samodzielności państw narodowych. W tej drugiej grupie jest Sebastian Kurz, kanclerz Austrii i zarazem nieformalny rzecznik frakcji „oszczędnych” krajów UE.
„Pozytywne dla nas – nie tylko dla mnie, ale także Holandii, Szwecji i Danii – jest to, że istnieje limit czasowy i że fundusz będzie jednorazowym środkiem nadzwyczajnym, a nie pierwszym krokiem w kierunku unii fiskalnej” – mówił Kurz w wywiadzie dla „Politico”.
Ta unia fiskalna, „prawie-euroobligacje” i „hamiltonowski moment Europy” (tak komentowano już niemiecko-francuskie porozumienie z 18 maja) to jednak chyba zbyt daleko idące określenia na nowy fundusz pomocowy z innowacyjnymi mechanizmami.
Z 750 mld euro po negocjacjach raczej zostanie trochę mniej, a dla porównania – stymulacja fiskalna samej Francji może wynieść nawet 450 mld euro (20 proc. francuskiego PKB). A to i tak nic w porównaniu z Niemcami, gdzie mowa nawet o 1,2 bln euro różnych programów stymulacyjnych. Unia Europejska jest i długo będzie porozumieniem 27 różnych gospodarek, które tylko w momencie kryzysów zacieśniają wspólny kurs. Dobrze, że tym razem udało się to zrobić w miarę szybko.