„Obserwator Finansowy”: Jakie czynniki stały za sukcesem Korei Południowej, która zrobiła niesamowity postęp od lat 60. XX wieku?
Oskar Pietrewicz: Faktycznie jest to fenomenalny przykład państwa, które było jednym z biedniejszych na świecie a dzisiaj jest liderem w wielu obszarach. Była to bardzo długa droga, zapoczątkowana w zupełnie innych okolicznościach politycznych, gospodarczych niż te obecnie. Reformy w tym kraju, które doprowadziły do zbudowania potęgi gospodarczej Republiki Korei, zapoczątkowali wojskowi. To junta wojskowa podjęła reformy, biorąc za twarz biznes – mniejszych i większych ciułaczy, południowokoreańskich przedsiębiorców, którzy jeszcze funkcjonowali w Korei. Rządy wojskowe chciały wyznaczyć pewien tor rozwoju i wkomponować lokalnych południowokoreańskich przedsiębiorców w wielki plan. Autorytaryzm, rządy twardej ręki wojskowych wyznaczyły plan wąsko zarysowany, dotyczący głównie przemysłu stalowego, chemicznego i industrializacji.
Korea na początku XX w. była państwem szalenie zacofanym. Kiedy kończy się 35-letnia okupacja Japonii w 1945 r., to w 1948 r. powstają Korea Północna i Korea Południowa, w której nie było bazy surowcowej, przemysłowej, dodatkowo zniszczonej w trakcie wojny koreańskiej. I to państwo totalnie zniszczone było na garnuszku Amerykanów w latach 50. i 60. I kiedy Koreańczycy wchodzą na ścieżkę rozwoju, to muszą mieć wsparcie Stanów Zjednoczonych. Bezpieczeństwo zapewniała obecność amerykańskich żołnierzy i amerykański kapitał. Amerykanie przez lata obawiali się inwestowania w Korei Południowej, bo ta w latach 50. i 60. była mocno przeżarta korupcją. I tylko parasol ochronny ze strony USA i kapitał zarówno amerykański, jak i japoński dawały gwarancje. Nie dało się więc budować w Korei sukcesu wyłącznie własnymi rękami, mimo że to hasło cudu nad rzeką Han jest bardzo nośne, bo wypracowały go pokolenia Koreańczyków gigantyczną, mozolną pracą, czyli wkomponowanie ogromu społeczeństwa w przedsięwzięcie, jakim są czebole, czyli korporacje. Ciekawe jest to, że ten czas autorytaryzmu temu sprzyjał.
Ha-Joon Chang, uznany koreański ekonomista, w swoich pracach twierdzi, że jednym ze źródeł sukcesu Korei Południowej był fakt, że bardzo ściśle chronili swój własny przemysł. Nawet jeżeli na początku nie było wyników finansowych, rozwijali go skutecznie, mozolną pracą i cierpliwie czekali na efekty. Czy właśnie to przyniosło efekty?
To zdecydowanie był chroniony rynek. Amerykanie też pozwolili na to, aby ich sojusznik w Azji Wschodniej rozwijał się w warunkach tak naprawdę protekcjonizmu. Koreańczycy przez lata tworzyli swoją bazę przemysłową, sprzedawali na rynek amerykański, a ten to chłonął. Wiele natomiast towarów amerykańskich nie trafiało na rynek południowokoreański.
Jak to się stało, że Amerykanie pozwolili na taki model, skoro włożyli kapitał? Pozwolono na to tylko dlatego, że bano się kolejnej wojny, czy uznano, że jest to na tyle strategiczny region, że warto pozwolić Korei Południowej się rozwinąć i chronić swój własny rynek?
Myślę, że doświadczenia Amerykanów w latach 40., 50., 60. XX w. pokazały, że wolą w jakimś sensie zainwestować w Koreę Południową, niż traktować ją jako utrzymanka. Pozwolili Koreańczykom działać na preferencyjnych warunkach, wierząc, że to się zwróci. I tak się stało – i politycznie, i gospodarczo. Koreańczycy w wielu obszarach stali się konkurentami dla Amerykanów, szczególnie jeśli chodzi o nowe technologie czy branżę motoryzacyjną. Równocześnie są świadomi tego, że gdyby nie Stany Zjednoczone, to Korea Południowa nie stałaby się potęgą. Amerykanie w dużym stopniu zaryzykowali politycznie, ale traktowały region Azji Wschodniej jako niesamowicie ważny. Zorientowali się bowiem, że trzeba dbać o tego sojusznika, bo jeśli on upadnie, to może powstać efekt domina i zwycięży opcja komunistyczna w Azji Wschodniej. Zainwestowali i politycznie, i gospodarczo w Koreę Południową, wierząc, że obok Japonii, będzie ona jednym z głównych filarów sojuszy amerykańskich w tym regionie.
Czego możemy się od Koreańczyków nauczyć? Czy są pewne wzorce, mimo różnic kulturowych, społecznych i cywilizacyjnych, z których moglibyśmy skorzystać?
Przestrzegałbym przed szukaniem modelu koreańskiego, bo nie mamy takiej potrzeby, gdyż absolutnie nie jesteśmy państwem w aż tak złym stanie jak Korea Południowa na przełomie lat 60. i 70. XX w. Mamy swoją bazę. Patrzyłbym natomiast na te elementy, które Koreańczycy udoskonalili na przełomie lat 80., 90., zwłaszcza po azjatyckim kryzysie finansowym w 1997 r. Ich wyjście na świat jest lekcją odwagi, determinacji i przekonania, że to zbuduje ich pozycję i silę gospodarczą. Widzimy olbrzymi sukces czeboli, które przecież są gigantami na skalę międzynarodową. Korea prezentuje ambitne myślenie państwa, które nie ogranicza się do swojego podwórka.
W latach 90. traktowaliśmy firmy, takie jak Samsung, z pewnym lekceważeniem jako azjatycka taniocha. Dzisiaj widzimy, że są to potężne przedsiębiorstwa, oferujące produkty najwyższej jakości. Korea Południowa jest państwem bardzo rozwiniętym, a koreańskie firmy budzą nasz podziw. Jak zatem zbudować tego typu koncerny przy zachowaniu wszelkich różnic?
Czebole to wielkie przedsiębiorstwa, które znamy, bo korzystamy z towarów przez nie produkowanych. Korea to synergia państwa, sojusz polityki z biznesem i gospodarką. W Korei Południowej nie ma tak prostych podziałów jak sektor prywatny czy publiczny, bo natura czeboli, jest taka, że one zawsze starały się dostosować do państwa. A od lat 90. XX w., wraz ze zmianami politycznymi, zdaniem wielu ekspertów, to państwo musiało zacząć się dostosowywać do czeboli, że to one rządzą Koreą Południową, a nie państwo rządzi nimi.
Główną lekcją dla Polski powinny być, m.in. inwestycje w edukację i innowacyjność. Edukacja jest bowiem szalenie istotna patrząc na południowokoreańską mocno zaawansowaną wytwórczość, gdyż to jest efekt odpowiedniego kształcenie. Koreańczycy są też bardzo umiędzynarodowieni, są jedną z większych grup narodowych, jeśli chodzi o uczelnie technicznych w Stanach Zjednoczonych od lat, ale też Wielkiej Brytanii itd. Bez dużych nakładów na edukację, szkolenie kadry nie ma innowacyjności. Problem polega jednak na tym, że te zasoby kadrowe w kolejnych dekadach się zmieniają, bo Koreańczycy się zmieniają i całe społeczeństwo południowokoreańskie się zmienia. Przez dekady największym wyróżnieniem, największą szansą dla człowieka w Korei Południowej było wejść do czebola. Obecnie nie ma kultu czeboli, jak było to jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu.
Dużym problemem jest to, że Korea Południowa jest wskazywane jako państwo o największych problemach demograficznych na świecie. Okazuje się, że często ten model rozwojowy, to dostosowanie swojego życia do korporacyjnego stylu południowokoreańskiego oznaczał de facto naruszenie podstawowej tkanki społecznej, jaką jest rodzina. Kolejny gigantyczny problem społeczny to jest równouprawnienie w Korei Południowej. Koreanki są coraz bardziej wyemancypowane, bo wyjeżdżają za granicę, gdzie czerpią wzorce. A na własnym podwórku nie do końca mogą funkcjonować tak, jakby tego oczekiwały.
Kolejny problem, przed którym stoi Korea Południowa, choć nie jest jedynym państwem, bo Japonia też się z tym zmaga, to polityka migracyjna. Mówimy o państwie, które bardzo sceptycznie podchodzi do przyjmowania uchodźców, nawet migrantów. Wprawdzie Koreańczycy nie chcą wykonywać wszystkich prac i starają się to scedować na obcokrajowców, ale wcale nie traktują ich jako pełnoprawnych obywateli. Mają oni wykonać brudną robotę. Doskonale o tym wiedzą politycy, ale jak dotąd nie znaleźli rozwiązania, bo to wymagałoby skonfrontowania się z wielkimi firmami.
Jak się żyje w cieniu sąsiada z północy? Czy mają pomysł na zjednoczenie za kilkadziesiąt lat? Czy boją się wojny? Czy widzą jakiekolwiek rozwiązanie w sensie choćby ludzkim – podzielone rodziny, podzielone społeczeństwo? To jest wciąż ten sam naród, a jednak inny po tych kilkudziesięciu latach i to jest ogromny problem.
To jest szalenie złożona sprawa, która była w różny sposób przez ostatnie kilkadziesiąt lat podejmowana w Korei Południowej. Rządy liberalne optował za wyciągnięciem ręki do Korei Północnej, że trzeba się porozumiewać. Były sukcesy jak choćby spotkania członków rozdzielonych rodzin, wzruszające, choć w Towarzystwie Służby Bezpieczeństwa itd. Wiele elementów współpracy między koreańskim państwami było jednak powiązane z korupcją. Korea Południowa korumpowała Koreę Północną. Tak było w 2000 r. podczas pierwszego historycznego szczytu, jedna z korporacji wyłożyła gigantyczne pieniądze. Dialog z Koreą Północną jest obarczony tego typu incydentami.
Obecne władze w Seulu wychodzą z założenia, że z władzami w Pjongjangu się nie rozmawia i nie należy się konfrontować. Dlatego też m.in. Korea Południowa bardzo rozwija swoje zbrojenia, bo uznaje, że musi reagować, nie może udawać, że nic się nie dzieje na Półwyspie Koreańskim. I nie każdy tak samo patrzy na Koreę Północną, bo w Korei Południowej bardzo różne są opinie na temat sąsiada i ludzi, którzy tam mieszkają. Społeczeństwo wcale nie myśli o zjednoczeniu dlatego, że wie, jakie to by były gigantyczne koszty i nie ma przekonania, że Korea Północna jest wiarygodnym partnerem, bo tyle razy próbowano. I co? I okazuje się bowiem, że Korea Północna przystaje z Rosją. Kim Dzong Un dopiero co spotkał się z Władimirem Putinem. I to musi dawać do myślenia Koreańczykom, że choć to jest szczytny i bardzo honorowym cel, ale tak naprawdę nierealnym.
Koreańczycy z południa już wiedzą, że z takim państwem, z takim reżimem politycznym, jakim jest dynastia Kimów, w Korei Północnej nie znajdzie się wspólnego języka. Ale też ich historia, ten cały podział nie był tylko podziałem między nimi. Podział ten był naznaczony rywalizacją Stanów Zjednoczonych z ZSRR. Korea Południowa jest sojusznikiem Stanów Zjednoczonych, Korea Północna jest traktatowym sojusznikiem Chińskiej Republiki Ludowej i zacieśnia współpracę z Rosją. Zatem ta wielka polityka wielkich mocarstw też wpływa na to, jak wygląda sytuacja na Półwyspie Koreańskim.
Jeśli chodzi o wojnę w Ukrainie, to Koreańczycy z Północy poparli Rosję w jej agresji, a Korea Południowa poparła Ukrainę. Państwa te mają zatem w każdej sprawie inne zdanie, więc jak tu rozmawiać o tym, co wspólne? Nawet jeśli mówimy tym samym językiem, mamy wspólną historię, to czy czeka nas wspólna przyszłość? Raczej bezpieczniejsze jest z punktu widzenia i władz w Seulu, i odpowiednio w Pjongjangu, kultywowanie swojej państwowości i odrębności, bo nad tym mają kontrolę. Zjednoczenie byłoby otwarciem puszki Pandory, czyli jedną wielką niewiadomą i poniesieniem olbrzymich kosztów. Kiedy więc pyta się Koreańczyków w południa czy są za zjednoczeniem, to odpowiadają, że jak najbardziej tak. Ale gdy zapyta się ich czy są gotowi ponieść związane z tym koszty, to mówią, że absolutnie nie.
– Rozmawiał Grzegorz Jeż