Autor: Paweł Kowalewski

Ekonomista, pracuje w NBP, specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej i rynków walutowych

Przepustka do przyszłych podręczników historii gospodarczej

Gospodarka światowa, co najwyraźniej pokazują ostatnie miesiące, a właściwie 12 miesięcy, ma już za sobą trwający ponad trzy dekady okres niskiej inflacji. Generowana cenami żywności oraz cenami energii inflacja coraz bardziej zagląda nam w oczy. Ilu z nas po tej bezpośredniej konfrontacji z inflacją będzie musiało pogodzić się z trwałym obniżeniem dotychczasowej stopy życiowej, a w skrajnym przypadku zaakceptować znaczącą pauperyzację?
Przepustka do przyszłych podręczników historii gospodarczej

(©Envato)

Nie chcę się rozpisywać na temat tego, co jest przyczyną obecnej inflacji. Chociaż napisano na ten temat naprawdę bardzo dużo, to decydenci nadal wydają się nie mieć chyba całkowitej pewności odnośnie do tego, jak przeciwdziałać drenującym nasze portfele cenom. Mają oni natomiast świadomość tego, co się dzieje wokół nich. Zdaniem wiceprezesa Banku Anglii Bena Broadbenta skutki obecnie zachodzących zmian dla angielskich gospodarstw domowych – w szeroko rozumianej gospodarce – mogą być pięciokrotnie cięższe od tych, które dotknęły te same gospodarstwa bezpośrednio po pierwszym kryzysie naftowym (1974–1976).

Banki centralne a polityka pieniężna

Świat zachodni (USA, Kanada i Europa Zachodnia) opowiedział się jednoznacznie po stronie Ukrainy. Nikt nie ma chyba jednak wątpliwości, że za sprawą wojny to Europa płaci i będzie płacić najwyższy rachunek w postaci rosnącej inflacji. Rzecz w tym, że Europa (w przeciwieństwie do wspomnianych krajów Ameryki Północnej) jest skazana na import surowców energetycznych. Można odnieść wrażenie, że najszybciej zrozumieli to uczestnicy rynków walutowych. Wystarczy popatrzeć na to, jak niemal wszystkie waluty europejskie tracą na wartości względem dolara. A przecież oddziaływanie deprecjacji walut europejskich na wskaźniki inflacji w Europie można spokojnie nazwać dolewaniem oliwy do ognia. Owszem, o sile dolara wydaje się decydować przede wszystkim znacznie bardziej jastrzębi Fed niż nadal raczej gołębi EBC (mimo wrześniowej podwyżki o 0,75 proc.). Biorąc jednak pod uwagę analizę wspomnianego wyżej wiceprezesa Broadbenta, nie powinno nas dziwić, że banki centralne na starym kontynencie bardzo ostrożnie podchodzą do zacieśniania polityki pieniężnej.

Początkowo niektórzy wierzyli – i chyba nadal wierzą – że obecna inflacja ma charakter tymczasowy. Nie można im całkowicie odmówić racji, jednak ich argumenty są marnym pocieszeniem dla tych, którzy już teraz muszą się zmagać ze skutkami wzrostu cen.

Jest to istotne tym bardziej, że my konsumenci nie mamy czasu, aby czekać w nieskończoność i chcemy zacząć sami się chronić przed dręczącym nas wzrostem cen. Również dlatego, że dziś przeciętny konsument różni się od konsumenta sprzed 1973 r. Mimo że PKB per capita znacznie wzrosło od tego czasu, to statystyczny konsument dziś ma naprawdę mniej powodów do radości niż ten sprzed około 50 lat. Dlaczego?

Regionalne zróżnicowanie inflacji a oczekiwania inflacyjne konsumentów

Po pierwsze – znacznie wzrosły dysproporcje między biednymi a bogatymi. Po drugie – na początku lat 70. XX w. Chiny jeszcze „spały”. A dziś? Przebudzenie się Państwa Środka raczej nie wyszło na dobre przeciętnemu zachodniemu konsumentowi. Rzadko się zdarza, aby na jego wynagrodzenie nie wpłynęła konkurencja ze wschodniej Azji. Ale za taki stan rzeczy nie wolno winić tylko Chin. Większość z nas na pewno robiła zakupy na Amazonie. Tymczasem to, że Amazon kiepsko płaci swoim pracownikom, jakoś często umyka naszej uwadze. Aby było jasne – nie chodzi tu jedynie o Amazona, ale o jakość zatrudnienia. Może w Danii udało się wprowadzić na rynku pracy model określany mianem flexcurity, będący połączeniem dwóch słów: flexibility (ang. elastyczność) i security (ang. bezpieczeństwo). Nie mam jednak wątpliwości, że poza Danią znacząca cześć powstałych miejsc pracy charakteryzowała się w znacznie większym stopniu fexibility niż security. Cała armia pracowników zatrudnionych „elastycznie” też musi się zmagać z rosnącymi cenami i na pewno nie jest im do śmiechu po każdej wizycie w sklepie spożywczym czy na stacji paliw. Do tego dochodzi trwający dekadę okres ujemnych stóp procentowych, który dokonał erozji oszczędności wielu europejskich konsumentów (które były trzymane na czarną godzinę, a ona chyba właśnie wybiła).

Inflacja na starym kontynencie

Inflacja dotyka całą Europę, ale w różnym stopniu – od około 4 proc. w Szwajcarii do ponad 20 proc. w krajach nadbałtyckich (w Estonii aż  24,8 proc.). Same wskaźniki są mało precyzyjne, a ich konkretny odczyt zależy od tego, w jakim zakresie rząd danego kraju oferuje pomoc dla konsumentów dotkniętych szokiem energetycznym.

Inflacja dotyka całą Europę, ale nie w równomiernym stopniu – od około 4 proc. w Szwajcarii do ponad 20 proc. w krajach nadbałtyckich

Niemcy przykładowo wprowadziły do końca sierpnia bilet miesięczny, z którym można poruszać się po całym kraju za 9 euro i na pewno to rozwiązanie pomogło wielu naszym zachodnim sąsiadom związać koniec z końcem, a tym samym nieco obniżyć inflację. Nie bez znaczenia jest też to, czy mieszkańcy danego kraju wolą najem czy posiadanie na własność swojego mieszkania. Zacznijmy nasz przegląd sytuacji od kraju z najniższą inflacją.

Szwajcarski eksperyment

Nawet jej niski poziom jest w stanie dać się we znaki szwajcarskim gospodarstwom. Może jednak za sprawą nadal powolnego tempa wzrostu cen Szwajcarów stać na dość wyważone analizy. Otóż nawet bieżący poziom inflacji nie musi od razu uderzać najbardziej w ubogie gospodarstwa.

Na początku tego roku przeprowadzono w Szwajcarii eksperyment ilustrujący jak średnia inflacja (wynosząca wówczas 2,3 proc. w skali roku) dotyka różne szwajcarskie gospodarstwa domowe. Okazuje się, że najmocniej odczuwa ją dość zamożna klasa średnia (dysponująca dochodem miesięcznym rzędu 8500 franków na czteroosobową rodzinę). Rzecz w tym, że ta grupa jest w stanie podtrzymać swoje nawyki, jak chociażby regularne dojeżdżanie samochodem do pracy czy dość kosztowne wychodzenie do restauracji. Taki styl życia wystawia dane gospodarstwo na inflację w wysokości 3 proc. (a więc ponad 30 proc. wyższą od średniej).

Jackson Hole 2022: W poszukiwaniu nowej równowagi

Mimo inflacji takie gospodarstwo jest w stanie odłożyć jeszcze co najmniej 1500 franków. Rezygnacja z samochodu oraz mniej wystawny tryb życia (zamiast restauracji wizyta w pizzerii, nawet dwa razy w miesiącu) przy znacznie niższym dochodzie (rzędu 6100 franków) skutecznie chroni czteroosobowe gospodarstwo przed inflacją. Według eksperymentu takie gospodarstwo zmaga się z inflacją w wysokości 1,4 proc. Niestety spadek miesięcznych dochodów poniżej granicy 5 tys. franków eksponuje nawet trzyosobowe gospodarstwo na wyższą inflację (2,4 proc.). Takie gospodarstwo nie ma już szans na cięcie wydatków. Samochód został odstawiony, ferii w tym roku nie będzie, a o wyjściach do restauracji dawno zapomniano. Innymi słowy, dalszy wzrost cen okaże się wyjątkowo bolesny. A i w bogatej Szwajcarii odsetek ludzi żyjących poniżej granicy ubóstwa rośnie powoli, ale systematycznie. Niski poziom inflacji to przede wszystkim zasługa silnego franka. Nawet jednak i on stracił w tym roku ponad 7 proc. względem dolara. Może dlatego m.in. silny frank (ku rozpaczy wielu frankowiczów) przestał już przeszkadzać kierownictwu Szwajcarskiego Banku Narodowego.

 Europejska przypadłość

Skoro Szwajcarzy nie pozostają obojętni na wzrost cen, to co mają powiedzieć mieszkańcy tych państw, w których inflacja jest parokrotnie wyższa? Tak jak wykazał wyżej opisany szwajcarski eksperyment – odporność skromnych gospodarstw domowych na wzrost cen jest naprawdę niewielka. Ludzie oszczędzają, na czym się da.

Nic więc dziwnego, że media na całym świecie (a w Europie w szczególności) prześcigają się w doniesieniach zarówno na temat tego, jak inflacja dotyka ludzi, jak i zaleceń dotyczących tzw. mądrego wydawania pieniędzy.

Dyskusja nad skutecznością pakietów antyinflacyjnych

Oczywiście świadomi są tego Niemcy, którzy ponownie przeprosili się z tamtejszymi dyskontami. Te ostatnie wykazały wzrost obrotów rzędu 8 proc. od czerwca 2021 r. do czerwca 2022 r., natomiast tradycyjne niemieckie supermarkety (Rewe czy Edeka) musiały się „zadowolić” zerowym wzrostem. Co ciekawe, Niemcy w dyskontach  poszukują przede wszystkim towarów produkowanych przez te sieci. Paradoksalnie w tym właśnie upatrują szansy wspomniane supermarkety, które stawiają na własne marki, w efekcie czego, zdaniem prof. Carstena Kortuma z Dualen Hochschule Baden-Württemberg in Heilbronn, szturm na dyskonty Niemcom nie grozi.

Niemcy przeszły suchą stopą przez Wielki Kryzys Finansowy. Stało się tak – zdaniem ówczesnej kanclerz Niemiec Angeli Merkel – w dużej mierze za sprawą zaradności i przezorności niemieckich gospodyń. Może dlatego jedna z nich, mieszkająca w Stuttgarcie Wiltrud Meier rozpoczyna dzień od słuchania w radiu ofert poszczególnych sklepów z żywnością i ten przekaz radiowy decyduje o jej codziennej marszrucie po lokalnych sklepach spożywczych.

Niestety inne doniesienia medialne na temat skutków inflacji są wręcz szokujące, przynajmniej dla mnie, człowieka wychowanego w upadającej gospodarce nakazowo-rozdzielczej, który wygenerował sobie podświadomie wyidealizowany obraz bogatego świata zachodniego. Już w maju BBC donosiło, że niemal co siódmy Brytyjczyk oszczędza na jedzeniu. Jeszcze bardziej nieoczekiwane wydają się doniesienia z Wysp Brytyjskich, gdzie eksperci zniechęcali i nadal zniechęcają do wyłączania na noc lodówek. Zwłaszcza w dobie niespotykanych upałów mogło to być wyjątkowo niebezpieczne. Innymi słowy, istnieje próg oszczędności, poniżej którego zejść nie możemy.

Istnieje próg oszczędności, poniżej którego zejść nie możemy.

Raport sporządzony przez brytyjski parlament podaje wprost, że między 30 marca a 19 czerwca 41 proc. ankietowanych kupiło mniej żywności niż w poprzednich dwóch miesiącach.  Czy oszczędza tylko Wielka Brytania? Nie, co ma bowiem powiedzieć czteroosobowa rodzina hiszpańska, której dochód wynosi 1200 euro, z czego 800 euro pochłania sam czynsz? Hiszpańskie media są dziś pełne wskazówek, jak najlepiej robić zakupy.

Czy tego rodzaju zalecenia jednak pomogą? Zwłaszcza tym, którzy muszą wybierać to, z jakiego posiłku danego dnia muszą zrezygnować? Już wiosną coraz więcej Niemców nie wiedziało, na czym ma jeszcze oszczędzać. W biedniejszych krajach może być jeszcze gorzej. Oczywiście zawsze można doszukać się jakiegoś wyjątku. Estończycy starają się zachować zimną krew nawet w obliczu niemal 25 proc. inflacji. Bałtowie jeszcze dobrze pamiętają rozpad ZSRR oraz inflację temu towarzyszącą. Jak się okazuje, kupno odzieży w komisie nie jest dla Estończyka ujmą na honorze. Ponadto w Estonii obecny kryzys jest postrzegany raczej jako przerwa w długoterminowym procesie doganiania krajów Europy Zachodniej, co pozwala mieszkańcom tego kraju zachować nadzieję na lepszą przyszłość. Ten szczególny przypadek z nad Bałtyku nie zmienia jednak stanu rzeczy – ludzie naprawdę się boją nadchodzących miesięcy. I mają ku temu powody.

Recesją przezwyciężać inflację

Po spotkaniu bankierów centralnych w Jackson Hole dla wielu staje się właściwie jasne, że największe banki centralne, przyparte do muru między recesją mającą szybko przezwyciężyć inflację a przyzwoleniem na jeszcze wyższą inflację, raczej będą działać na rzecz tego pierwszego wariantu. W dłuższej perspektywie to nawet dobra informacja. Pozostaje jednak pytanie o to, jak przeżyć najbliższe miesiące, aby potem móc się cieszyć z długoterminowych korzyści. Jeszcze innym pytaniem pozostaje to, na który szok energetyczny prowadzący do wysokiej i bolesnej inflacji będą wskazywać przyszłe podręczniki do historii gospodarczej? Na obecny, czy na ten z lat 70. XX wieku? Jeśli wyliczenia Bena Broadbenta są trafne, to odpowiedź brzmi: na obecny. Skoro tak, to jesteśmy właśnie świadkami otrzymywania przepustki gwarantującej bieżącym wydarzeniom miejsce w podręcznikach dla przyszłych pokoleń. Marne to jednak pocieszenie dla tych, którzy muszą najbardziej zaciskać pasa, i tak już mocno zaciśniętego.

Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.

(©Envato)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Ekonomiści pobłądzeni w krytyce NBP

Kategoria: Trendy gospodarcze
Dwaj członkowie pierwszej RPP przystąpili do boju w kampanii przed sejmowym głosowaniem nad kandydatem na stanowisko prezesa NBP i w dwudziestu punktach sformułowali swoją – jakżeby inaczej, sążniście negatywną – opinię o polityce pieniężnej realizowanej przez RPP czwartej kadencji (Bogusław Grabowski i Jerzy Pruski, Bankructwo polityki pieniężnej? Rzeczpospolita 27.04.2022).
Ekonomiści pobłądzeni w krytyce NBP