Wzrost płac powinien wyrównywać skok cen wynikający z szoków podażowych

Mniej więcej od lata płace realne w Polsce spadają. W Europie jest pod tym względem jeszcze gorzej. O tym, co to znaczy dla gospodarki i dla społeczeństwa mówi dr Michał Możdżeń z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie.

Rafał Woś: Czy lubi pan politykę spirali płacowo-cenowej?

Dr Michał Możdżeń: Nie lubię.

Ja też nie lubię. Jak pan myśli, dlaczego tak wielu jednak lubi?

Rzeczywiście, w teorii ekonomii i to nie tylko ortodoksyjnej, ale też heterodoksyjnej, o czym mówił m.in. Michał Kalecki, występuje takie ujęcie złośliwej spirali, spirali płacowo-cenowej, która pokazuje pewien mechanizm wywoływania inflacji na bazie przetargów między pracodawcami a pracownikami. I działa to mniej więcej w ten sposób, że każda grupa czy klasa, bo to ma charakter klasowy, oczekuje utrzymania swojego udziału w dochodzie. Dlatego też pracownicy są zainteresowani podwyżką płac, a przedsiębiorcy oczekując utrzymania marże podwyższają ceny, co oczywiście obniża realną wartość płac pracowników. W ten sposób powstaje mechanizm, który powoduje zwiększanie dynamiki cen. I normalnie rzeczywiście taka dynamika może występować. W podręcznikach jest to przedstawiane tak, że dynamika płac wyprzedza dynamikę nominalnej wydajności, tzn. dynamikę cen plus dynamikę wydajności realnej. I oczywiście to oznacza, że jeśli dynamika płac wyprzedza dynamikę wydajności nominalnej, to wzrasta udział płac w wartości dodanej, czyli w PKB. Taka sytuacja nie jest możliwa do utrzymania na dłuższą metę ze względu na tę relacje przewagi przetargowej na rynku. Zatem, jak pisał Michał Kalecki, konieczne jest zatrzymanie tej złośliwej spirali. Są argumenty za tym, że rzeczywiście spirala płacowa w Polsce występuje, które opierają się na tym, że płace rosną wraz z cenami, w związku z czym napędzają inflację. Uważam, tak jak wielu ekonomistów, że to nie jest do końca tak ze względu na to, że gdyby te płace nie rosły wraz z cenami w tym momencie, a pamiętajmy, że płace oczywiście w Polsce stanowią stosunkowo niewielki odsetek kosztów pracodawców, to mielibyśmy do czynienia z dramatycznym pogorszeniem sytuacji gospodarstw domowych, jeśli chodzi o dochody.

Oczekuje się, że te płace będą wyrównywać wzrost cen, który wynika z przesłanek, mających charakter podażowy i częściowo związanych ze wzrostem marż przedsiębiorstw. Funkcjonują one na rynkach dóbr o szczególnie rzadkim charakterze, takich jak dobra energetyczne, a także na rynkach, które dzięki swojej sile monopolistycznej są w stanie wywołać podwyżkę cen bez możliwości reakcji przez konsumentów – np. rynki żywnościowe, sklepy wielkopowierzchniowe, duże dyskonty. I oczywiście to jest nie do utrzymania. W tym momencie widać, że nie ma spirali płacowo-cenowej. I nie mówię, że ona nie może wystąpić i nie może zadziałać taki mechanizm. Mrzonką jest jednak oczekiwanie, że kosztami zwalczania inflacji obarczymy pracowników, którym już ograniczamy dochody rozporządzalne.

Czyli mówiąc inaczej nie wierzmy tym, którzy przekonują, że istnieje zagrożenie ze strony spirali płacowo-cenowej. Martwmy się raczej tym, żeby płace realne rosły.

Tak, uważam, że w tym momencie absolutnie nie jest to prawda. Pracownicy natomiast instytucjonalnie są bardzo słabi i jeśli pogorszy się sytuacja na rynku pracy, to znaczy, że ta presja na bezrobocie wzrośnie czy też bezrobocie samo z siebie wzrośnie, to pracownicy już nie odzyskają tych utraconych dochodów, które utracili w trakcie tej podwyższonej inflacji, wynikającej przede wszystkim z tych czynników kosztowych.

Spójrzmy przez chwilę na dynamikę obniżenia płac realnych w Europie. Co z tego wyniknie? Jak to rozumieć?

Sytuacja pracowników nie jest do pozazdroszczenia, i to zarówno w sektorze prywatnym, jak i w sektorze publicznym. W Polsce, w sektorze publicznym, jak do tej pory pracownicy i ich dochody dużo gorzej znoszą ten wzrost cen. I to jest kłopot. Ale nie znam do końca przyczyn takiej sytuacji. Wydaje mi się jednak, że istotnym aspektem jest to, z jak niskim bezrobociem dany rynek wszedł w okres wysokiej inflacji. Widzimy, że w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, ta dynamika płac jest stosunkowo lepsza w relacji do inflacji niż na Zachodzie, szczególnie w tych krajach, w których to bezrobocie jest wyższe. Pierwszą przesłanką, która za to odpowiada jest sytuacja na rynku pracy, co byłoby zgodne oczywiście z teoriami ekonomicznymi.

Drugą i dość nieoczywistą przesłanką tego zróżnicowania jest instytucjonalizacja przetargów. Można bowiem zaobserwować, że ten poziom spadku realnych płac jest skorelowany z poziomem instytucjonalizacji tak naprawdę sporów zbiorowych, czyli z odsetkiem pracowników, którzy są objęci układami pracy zbiorowej. Okazuje się, że te realne płace najbardziej spadają w krajach, które mają mocne instytucje zrzeszające pracowników. Dlaczego tak jest? Wynika to, zgodnie z moimi doświadczeniami badawczymi, z częstotliwości renegocjacji umów. Dotyczy to krajów, które są objęte tym systemem, co oznacza, że tam płace wzrosną, ale z pewnym opóźnieniem ze względu na obowiązywanie umów, które zostały zawarta jeszcze przy nieco niższej inflacji. W krajach, w których to jest bardziej zdecentralizowane i pracownicy mają zasadniczo mniejszą siłę przetargową, to te przetargi indywidualne odbywają się cały czas i widzimy nieco wyższą dynamikę płac w relacji do inflacji.

Czyli jeśli dobrze rozumiem, sytuacja polskiego pracownika jest bardzo mocno uzależniona od poziomu bezrobocia. Jeśli wróci wyższe bezrobocie, to polski pracownik może być bezradny w starciu z tą wysoką inflacją. Czy dobrze to rozumiem?

Rzeczywiście w krajach, w których ta instytucjonalizacja sporów zbiorowych jest niska, to w zasadzie jedynym mechanizmem regulującym relacje między pracownikami a pracodawcami, jest mechanizm rynkowy bezrobocia. Pamiętajmy też o tym, że w tym całym układzie państwo ma coś do powiedzenia, choćby poprzez podnoszenie płacy minimalnej. I rzeczywiście w 2023 r. wydarzy się to dwukrotnie ze względu na wysoką inflację, co powinno nałożyć presję na pracodawców do podwyższania płac w sposób adekwatny do wzrostu kosztów życia. Oczywiście jest to problematyczne. Dane na temat płac w sektorze przedsiębiorstw za październik 2022 r. pokazały, że płace oczywiście znalazły się praktycznie na tym samym poziomie, na jakim były we wrześniu, a inflacja w tym czasie bardzo mocno przyspieszyła. Jeśli więc nie nastąpi wyrównanie płacami w budżetówce czy w mikro firmach, które nie są uwzględniane w tym comiesięcznym badaniu, to będziemy mieli do czynienia z dosyć szybkim pogorszeniem dochodów rozporządzalnych gospodarstw domowych.

W tym momencie w Polsce pracodawcy ze względu na oczekiwanie recesji, bo to oczekiwanie jest dosyć duże i to od dłuższego czasu, i obawiając się spadku popytu, który wciąż jest dosyć wysoki, nie chcą się wiązać zobowiązaniami wobec pracowników do dawania podwyżek na stałe. Obserwujemy pojawianie się na koniec kwartału premii jako podwyżki płac o charakterze jednorazowym. To dodatkowy element prekaryzacji tych dochodów pracowników.

Dochody pracowników są więc zależne, mówiąc kolokwialnie, od takiego widzimisię pracodawcy albo od jego możliwości bieżących wypłacania wynagrodzenia. I to jest zgodne z rezultatami badań, które prowadzę z kolegą dr. Maciejem Grodzickim, znajdują potwierdzenie w badaniach prowadzonych w Europie Środkowo-Wschodniej. A dowodzą one, że w ostatnich latach pokryzysowych (od 2015 do 2018) pojawiło się pewne przesunięcie. Dostosowania ilościowe na rynku pracy, związane ze zwolnieniami i zatrudnieniem, stały się zdecydowanie mniej widoczne w zależności od popytu zagranicznego, i zostały zastąpione dostosowania płacowymi. Dzięki temu gospodarki krajów Europy Środkowo-Wschodniej obserwowały bardzo szybki wzrost płac w latach pokryzysowych. I być może to jest jaskółka nadziei, choć jeśli w tym momencie dostosowanie będzie takie, jak było po ostatnim kryzysie, to będziemy mieli dostosowanie bardziej płacowe niż ilościowe. Oznacza to, że nie będzie wywołanego bezrobocia, które spowoduje obniżkę płac, tylko ta obniżka płac zostanie zrealizowana jakby pod płaszczykiem zagrożenia wzrostem bezrobocia.

A dlaczego na rynku pracy mają miejsce takie dostosowania płacowe, a nie ilościowe? Te przyczyny mogą być różnorakie. Jedną z istotnych przyczyn jest obawa pracodawcy przed utratą bardzo wartościowych pracowników w sytuacji dużego ssania na produkcję czy to z Polski, czy też z innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Nie chcą zwalniać pracowników, tylko wolą ich przetrzymać przez trudny okres, nawet obniżając płace poprzez indywidualne negocjacje. Chodzi oczywiście o obniżkę płac realnych, bo nominalnie raczej te płace nie będą spadać. I to jest zjawisko, które się już pojawiało, np. w kryzysie lat 2008–2010, w 2008 r. w Stanach, w latach 2010–2011 w Europie, i funkcjonowało pod nazwą Labor Holding, czyli zatrzymywanie pracy dla przyszłości. I możliwe, że coś takiego będziemy obserwowali nawet w sytuacji recesji w Polsce, ale prawdopodobnie odbędzie się to kosztem obniżek płac.

A co by pan doradził decydentom gospodarczym, żeby jak najszybciej Polska mogła wrócić na ścieżkę wzrostu płac realnych?

Wydaje mi się, że podwyżka płacy minimalnej nie jest najgorszym rozwiązaniem, ale żeby podwyższyć płacę minimalną, trzeba pewnej wiarygodności ze strony rządu. I wydaje mi się, że tej wiarygodności ze strony rządu trochę brakuje, co wynika z unikania podwyżek płac w budżetówce, np. dla nauczycieli. I to pokazuje, że oczekując wyższych płac wśród pracodawców, rząd mógłby wykonać pierwszy krok dając przykład i pokazując, że jest wiarygodnym partnerem dla przedsiębiorców, którzy będą musieli w jakiś sposób poradzić sobie z podwyżkami płac minimalnych. Prawdopodobnie, nie będzie to dostosowanie ilościowe, ale te płace powyżej nie będą chciały tak rosnąć jak wydajność, nie mówiąc o rosnących cenach. Ale wydaje mi się, że to mógłby być dobry impuls do podwyższania płac w całej gospodarce.

Czy oprócz podwyższania płacy minimalnej, jest coś jeszcze co może zrobić władza?

Bez wątpienia. Bardzo istotnym elementem jest sensowny i wiarygodny system negocjacji zbiorowych. To znaczy taki system, w którym Rada Dialogu Społecznego czy też była Komisja Trójstronna nie pełni tylko roli ciała, w którym ostatecznie głównym decydentem jest zawsze rząd, tylko ciała realnie decydującego o kwestiach płacowych. I żeby to sensownie działało, należy zwiększyć uzwiązkowienie czy też ułatwić związkom zawodowym działanie. Często słyszymy wiele negatywnych informacji o tym, w jaki sposób związkowcy są traktowani zarówno w sektorze prywatnym, jak i w sektorze publicznym. I w takiej sytuacji, państwo powinno bezwzględnie reagować i pokazywać, że stoi po stronie związków zawodowych, ponieważ są one potrzebne do tego, żeby ludziom żyło się godnie, żeby mogli zdobywać swoje dochody rozporządzalne na bazie mechanizmu rynkowego oraz nie musieli tego w nadmiernym stopniu uzupełniać transferami fiskalnymi.

Bardzo trudno jest tak naprawdę uruchomić dodatkowe zasoby poprzez transfery fiskalne i to może oczywiście odbić się negatywnie także na inflacji. Musimy więc wymyślić sposoby pewnego podzielenia kosztów wysokiej inflacji pomiędzy partnerów na rynku. Ale oczywiście rząd może to robić poprzez podwyższanie podatków i redystrybucję tych środków. Drugą opcją jest kwestia regulacyjna związana ze wzmocnieniem dialogu społecznego w Polsce. Trzecia opcja, która się trochę dzieje, to w większym stopniu próba kontrolowania cen i wprowadzania reglamentacji. Chociaż doświadczenia Węgier za bardzo nie zachęcają do takich działań.

Chciałem jeszcze na koniec zapytać o politykę społeczną. Jaki to ma wpływ na dynamikę wzrostu płac? Czy państwo może poprzez politykę społeczną podnosić płace? Czy to jest tak, że programy typu 500+, 13., 14. emerytura lub wszelkiego rodzaju dopłaty, mają wpływ na dynamikę w gospodarce?

Powiedziałbym, że tak, ale w tym momencie nie jestem taki pewien. Tego typu transfery działają jako mechanizm podtrzymywania popytu zagregowanego, bo jeśli go będzie za mało, to bez wątpienia będą miały taki efekt. Patrząc na to z drugiej strony, jako na pewien element zastępczego dochodu dla pracowników, to wydaje mi się, że transfery społeczne w tym momencie siłą rzeczy realnie też się obniżają. Bowiem bardzo dużo transferów o charakterze społecznym, czy też wynikających z przepisów polityki socjalnej nie jest naturalnie waloryzowanych, co jest bardzo dużym kłopotem nie tylko dla beneficjentów 500+, ale także dla beneficjentów zasiłku rodzinnego, zasiłku pielęgnacyjnego czy też zasiłku emerytalnego, wynikającego z przepisów i wypłacanego osobom niemającym prawa do emerytury z ZUS-u.

Te wszystkie zasiłki na tym poziomie, na którym, są nie generują odpowiedniego kosztu alternatywnego. Nie mówiąc o tym, że w Polsce zasiłek dla bezrobotnych w zasadzie nie funkcjonuje jako instytucja rynku pracy, bo jest bardzo niski, ma bardzo niską stopę zastąpienia i wypłacany jest przez krótki okres. Gdyby go podwyższyć i wydłużyć czas wypłacania, to może to być rozwiązanie pozwalające pracownikom walczyć o podwyżki płac. Mam nadzieję jednak, że ta ostateczna broń, czyli ryzyko bezrobocia jako mechanizmu dyscyplinującego z jednej strony pracodawców, a z drugiej strony pracowników, nie wystąpi.

Dr Michał Możdżeń, adiunkt w Katedrze Administracji Publicznej w Kolegium Gospodarki i Administracji Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Czy spirala płacowo-cenowa, czy cenowo-marżowa?

Kategoria: Trendy gospodarcze
Inflację w Polsce napędzają rosnące ceny energii, paliw i żywności oraz oczekiwania finansowe pracowników i przedsiębiorców.
Czy spirala płacowo-cenowa, czy cenowo-marżowa?

Zrozumieć inflację czasu COVID w USA

Kategoria: VoxEU
Dlaczego inflacja w USA tak bardzo wzrosła i gdzie nas to zaprowadzi? Szacunki autorów wskazują, że powrót inflacji do poziomu docelowego jest mało prawdopodobny, chyba, że stopa bezrobocia wzrośnie znacznie powyżej maksymalnego poziomu 4,4 proc., przewidywanego obecnie przez Fed.
Zrozumieć inflację czasu COVID w USA