(©Envato)
Praca może być naszym celem, źródłem dochodu i satysfakcji, posłannictwem oraz powołaniem. Może być jednak także udręką, mozołem, bólem i cierpieniem. Czymś, co nas uwzniośla, gdy jesteśmy pożyteczni i ważni dla innych, ale także przez wieki narzędziem tortury, dla wielu niewolników czy więźniów obozów zagłady i gułagów.
Praca, jakby nie było, była, jest i będzie jednym z najważniejszych zagadnień naszego życia. Ostatecznie bowiem, czy nam się to podoba czy nie, zgodnie ze starym przysłowiem – bez pracy nie ma kołaczy. Wiara w słuszność tego powiedzenia została wprawdzie zachwiana, ponieważ postępująca przez dekady finansjalizacja gospodarki światowej w połączeniu z procesem przenoszenia produkcji przemysłowej do państw taniej siły roboczej wytworzyła przekonanie, że pracować będą dla nas i za nas przede wszystkim inni – bądź ludzie w Azji, bądź roboty. To jednak niebezpieczne złudzenie, którego musimy się wyzbyć jak najszybciej, ponieważ podkopanego etosu pracy nie da się szybko odbudować. A skutkiem braku szacunku dla pracy jest powstanie postaw pasożytniczych. Sprawa przedstawia się zatem wielowymiarowo, ponieważ praca danego człowieka zawsze była i jest wpleciona w złożoną tkankę społeczną, a owoce naszego wysiłku w wielkiej mierze zależą od tego, czy nasz trud jest wynagradzany godziwie i… sprawiedliwie – także w kontekście społecznym. Wprawdzie kwestia sprawiedliwości społecznej to temat na inne rozważania, ale warto już teraz zaznaczyć, że zagadnienie pracy wiąże się z nim nierozłącznie.
Rys historyczny
Postrzeganie pracy – szczególnie tej fizycznej – przez wieki podlegało zmianom. W starożytnym świecie pogańskim powszechne było okazywanie lekceważenia pracy fizycznej. Źródłem tej niechęci czy pogardy był przede wszystkim fakt, że ten rodzaj zajęć wykonywali głównie niewolnicy.
Księga „Starego Testamentu” zawiera szereg odniesień dotyczących pracy, wśród których w szczególności wybijają się obowiązek podjęcia pracy, pochwała pracowitości i wytrwałości, krytyka lenistwa, potępienie wyzysku i mozołu ponad siły, nieodzowność godziwej zapłaty pracownikowi za jego trud, konieczność wprowadzenia ograniczenia czasu pracy oraz obowiązek zapewnienia opieki nad pracownikami najemnymi i zbiegłymi niewolnikami.
W „Nowym Testamencie” św. Paweł oraz św. Jakub wzywają do podjęcia uczciwej pracy, by nie stanowić ciężaru dla innych. W „Drugim Liście do Tesaloniczan” padają słynne słowa: „Kto nie chce pracować, niech też i nie je”. W II wieku po Chrystusie Tertullian, słynny apologeta chrześcijański, dokonuje kompleksowej wykładni moralnego aspektu pracy. Ujmuje wysiłek ludzki jako akt współtworzenia wraz z Bogiem oraz przejaw aktu czci dla niego. Co ważne – w jego ujęciu praca intelektualna zrównana jest w swojej randze z pracą fizyczną. Obowiązek pracy powiązany jest z koniecznością pomagania drugiemu człowiekowi – bliźniemu. Podobne poglądy znajdziemy u św. Jana Chryzostoma, biskupa i doktora Kościoła, który kładł nacisk na prawo do pracy i wynikający z niego obowiązek. Zobowiązanie to odnosiło się zarówno do pracy fizycznej, jak i umysłowej, ciekawie ujmując zależność między oboma typami ludzkiego wysiłku: „Nie jest pożyteczne pracować fizycznie nie pracując umysłowo, a jest lenistwem pracować umysłowo nie pracując fizycznie”. Z kolei Tomasz z Akwinu, teolog i filozof scholastyczny, uwypuklał cztery moralne cele pracy: walkę z próżniactwem, poskramianie słabości ciała, zaspokojenie potrzeb materialnych oraz pomoc ubogim.
Praca zawsze była mozołem, wymagała czasu, skupienia, poświęcenia, ale w okresie średniowiecza nie była traktowana li tylko jako towar. Uważano, że płaca powinna stanowić niemal cenę pracy. Ludzki trud i szerzej całość zjawisk ekonomicznych wplecione zostały w ramy złożonych stosunków społecznych. Sprawy gospodarcze nie zyskały takiej autonomii jak w późniejszych wiekach, gdy wyswobodziły się z krępujących je więzów, a uzyskanie zysków przesłoniło wszelkie koszty społeczne.
Podejście to uległo zmianie wraz z nastaniem kapitalizmu. Już Thomas Hobbes, angielski filozof i myśliciel społeczny, w „Lewiatanie” uznał, że praca jest po prostu towarem. Oznaczało to radykalną zmianę w postrzeganiu pracy.
Kulminacja takiego podejścia przypada na połowę XIX wieku. Ciężka sytuacja klasy robotniczej w przemysłowej Anglii stanowiła w wielkiej mierze rezultat traktowania pracy jako zwykłego towaru podlegającego prawom popytu i podaży. Zagadnienie to opisał angielski ekonomista David Ricardo, ale nazwa „spiżowe prawo płacy” pochodzi od niemieckiego socjalisty Ferdinanda Lassalle’a. Reguła ta oznaczała, że w dłuższej perspektywie płace robotnicze osiągają wielkość określoną przez minimalny poziom kosztów utrzymania rodziny robotniczej – wystarczająco, by nie umrzeć z głodu, lecz za mało, by godnie żyć. Ha-Joon Chang, południowokoreański ekonomista, przypomniał, że w 1819 r. w brytyjskim parlamencie poddano regulacji działalność fabryk bawełny. Zakazano zatrudniania małych dzieci, czyli tych, które nie ukończyły jeszcze 9. roku życia. Starsze zaś (między 10. a 16. rokiem życia) mogły podjąć pracę, ale ich dniówkę ograniczono do – bagatela – 12 godzin dziennie. Dzisiaj brzmi to dla nas szokująco, ale wtedy sesja parlamentarna przerodziła się w zażartą dyskusję. Oponenci podnosili argument świętości umów. Skoro praca ma być po prostu umową, to jeśli dziecko chce (de facto musi) pracować, a ktoś chce je zatrudnić – to co w tym złego? Po co państwo ma ingerować w warunki tej dobrowolnej – formalnie – umowy.
Hilaire Belloc, angielski pisarz i myśliciel oraz współtwórca dystrybucjonizmu, uważał, że wraz z odejściem od średniowiecznych gildii i cechów nastąpiło wyrugowanie własności – w socjalizmie na rzecz dobra kolektywnego, w kapitalizmie zaś na rzecz interesów wąskiej grupy ludzi dysponujących olbrzymią własnością. Tkwi w tym pewna pułapka psychologiczna. Bogactwo uzyskane dzięki pracy innych lub wskutek procesu wymiany czy operacji finansowej staje się czynnikiem wyabstrahowanym od trudu i produkcji czy choćby istotnej, użytecznej pracy. Człowiek przestaje interesować się konkretami, a skupia swoją uwagę na pieniądzu jako celu samym w sobie. W dłuższej perspektywie pojawia się instrumentalne postrzeganie ludzkiego wysiłku oraz pragnienie jego uniknięcia za wszelką cenę.
Baron Karl von Vogelsang, dziewiętnastowieczny działacz społeczny, tak opisywał ówczesną rzeczywistość przemysłową: „wspólnota chrześcijańska cofnęła się do poziomu starożytnego pogaństwa, gdy wszelka praca była uważana za sprawę niewolników i rzecz niegodną wolnego człowieka… Przedtem żerowanie na pracy innych, czyli lichwa, było czymś niehonorowym i razem z tymi, którzy z niej żyli, znajdowała się na zewnątrz drabiny społecznej… Obecnie nadeszły czasy, gdy prawdziwie chrześcijański pogląd na społeczeństwo jest w pogardzie…Wszystko dzieje się dla pieniędzy; (…). Ten, kto oferuje pracę, jest pogardzanym sługą, niezależnie od tego czy służy przy ołtarzu, czy w fabryce”. Tendencję tę zauważył także wcześniej szkocki myśliciel i filozof Adam Smith, który w „Teorii uczuć moralnych” kąśliwie opisywał ludzi wyższych sfer, wzdrygających się na myśl o konieczności długotrwałego wysiłku. Zauważył on bowiem, że „ludzi urodzonych do zajmowania wysokich pozycji” przenikał wstręt na myśl o wytrwałej i długiej pracy.
Praca nie może być tylko towarem
Jan Paweł II w encyklice „Laborem exercens”, wnikliwym studium dotyczącym zagadnienia ludzkiej pracy, odrzucił założenia stojące u podstaw zarówno kapitalizmu, jak i marksizmu, upatrując w nich wspólnego błędu, jakim stało się rozdzielenie kapitału i pracy przy jednoczesnym uznaniu wyższości tego pierwszego. Papież podkreślił, że w rzeczywistości praca ma przewagę nad kapitałem, gdyż ten drugi stanowi jej wytwór. Ostatecznie jednak złem jest szukanie przeciwieństw między nimi, gdyż oba elementy – zarówno praca, jak i kapitał powinny służyć jednemu celowi, czyli dobru wspólnemu i pomyślności jednostki. W komunizmie i kapitalizmie doszło do trwałego rozdziału kapitału i pracy. Być może był to proces nieuchronny, ale ugruntował trwały podział na ludzi żyjących z kapitału i tych żyjących z pracy najemnej. Skutkiem tego było i jest trwające rozwarstwienie między najbogatszymi członkami społeczeństw a resztą społeczeństwa.
Oba elementy – zarówno praca, jak i kapitał powinny służyć jednemu celowi, czyli dobru wspólnemu i pomyślności jednostki
Zgodnie z katolicką nauka społeczną ceny pracy nie można kształtować jako wypadkowej popytu i podaży, ani nawet po prostu jako jednego z elementów układu gospodarczego. Praca nie może być traktowana jako czynnik produkcji, ponieważ koszty społeczne takiego podejścia są zbyt wysokie i druzgoczące dla spoistości społecznej. Trafnie pisał na temat niemiecki ekonomista Heinrich Pesch, który konstatował, że: „Na nic nie zdadzą się wysiłki zmierzające w kierunku zwiększenia dochodu narodowego… jedynie poprzez wzrost dochodów przedsiębiorców. Gdziekolwiek taki wzrost dokonuje się poprzez nadmierne obcinanie wynagrodzeń pracowniczych, okazuje się to niekorzystne dla gospodarki narodowej. Dla ludzi żyjących w biedzie i ubóstwie nawet tanie rzeczy są zbyt kosztowne. Jeśli prywatni przedsiębiorcy chcą naprawdę służyć narodowi i gospodarce narodowej, to powinni poświęcić wszelkie siły na to, by zredukować koszty ekonomiczne, wypłacając jednocześnie swym pracownikom dobre wynagrodzenia”. Pesch trzeźwo zauważył, że w ekonomii klasycznej pojawiła się tendencja, aby zagadnienia związane z produkcją i życiem gospodarczym pozostawić „naturze”. Stąd tendencja do wiary w niezmienne jakoby prawa ekonomicznego porządku i wynikający z nich konstrukt samoregulującego się wolnego rynku, które miały czynić jakąkolwiek interwencję władz państwowych niesłuszną i „nienaturalną”. Z kolei marksizm przeceniał – paradoksalnie – znaczenie pracy jako wyłącznego źródła wartości, nie uwzględniając zasobów naturalnych i kapitału (skondensowanej pracy); koncentrując się na wyzyskaniu konfliktu między klasami społecznymi dla celów rewolucyjnych. Pesch wskazywał jednak, że to praca społecznie użyteczna pozostaje głównym czynnikiem sprawczym produkcji, ponieważ nawet olbrzymie zasoby kapitału, które stanowią efekt wcześniejszej pracy, czy bogate złoża naturalne nie na wiele się przydadzą, jeśli w dłuższej perspektywie zabraknie etosu pracy, którego podmiotem pozostaje zawsze pracownik i społeczność.
O tym, że same bogactwa naturalne nie przyniosą w dłuższej perspektywie dobrobytu świadczyć może przypadek Hiszpanii w okresie merkantylistycznej gorączki złota, gdy bogate w złoża kruszcu kolonie eksploatowano bezlitośnie, co w dłuższej perspektywie doprowadziło do pogardy dla pracy, ponieważ łatwo dostępne złoto wymieniano na artykuły zagraniczne. W rezultacie podkopano fundamenty własnego przemysłu. Francuski myśliciel Jean Bodin zauważył ówcześnie, że im więcej napływało złota do Hiszpanii, tym biedniejsza się stawała.
Znaczenie i wartość pracy
Bez pracy ani rusz. Praca musi być pożyteczna. Konkretna i rzetelna. Dobrze i sprawiedliwie wynagradzana!
Wielkie wrażenie wywarły na mnie uwagi Stanisława Grabskiego, wielkiego polityka i ekonomisty, sprzed niemal stu lat, przytoczone przez politologa i religioznawcę Rafała Łętochę, które dzisiaj zyskały jedynie na aktualności: „Obecnie nauka kształci przede wszystkim myślenie dedukcyjne, w podstawie swej mające teoretyczne formuły czy frazes literacki. Należy to zmienić. Trzeba zreformować i programy szkolne, i sposób nauczania, by szkoła od najmłodszego wieku uczyła przede wszystkim dokładnej, ścisłej obserwacji. (…) Trzeba zwiększyć ilość ćwiczeń praktycznych i wycieczek przy nauce przyrody. (…) Jeśli nadal przeważać będzie u nas typ zdolnego dyletanta o niedostatecznym wykształceniu zawodowym – nie wytworzymy z Polski nowoczesnego mocarstwa. Musimy z gruntu zmienić hierarchię wartości intelektualnych. Musimy ustalić w powszechnej świadomości, że dobra znajomość szewstwa i stolarstwa jest bardziej szacowna od powierzchownego, dyletanckiego filozofowania”.
No właśnie, nic dodać, nic ująć – tylko czy mamy chęć, by zrobić dla innych stół lub buty? Nawet jeśli nie mamy, życie nas do tego zmusi. Prędzej czy później.
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.