(©PAP)
Legendarny szkocki piłkarz i trener słynnego Liverpool FC Bill Shankly powiedział kiedyś, że mylą się ci, dla których futbol to jedynie kwestia życia lub śmierci, jego zdaniem futbol jest czymś dużo ważniejszym, a wyniki na mistrzostwach mogą przekładać się na skalę makro.
Czy zatem najświeższa wygrana na mundialu może dać coś więcej Argentynie?
Zdobycie mistrzostwa świata w piłce nożnej to nie jest łatwa sprawa. A zdobyć je trzykrotnie na przestrzeni 44 lat jest jeszcze trudniejszym zadaniem (jedynie Brazylii udała się ta sztuka w jeszcze krótszym czasie). Argentyńskich piłkarzy można nie lubić, można im zarzucać brak sportowej klasy i fair play, ale na pewno należy im się szacunek za to, co osiągnęli. Ich sukcesy często przekraczają sam wymiar sportowy – zwycięstwa na murawie to swoista maść na bolesne rany argentyńskiego społeczeństwa.
W czym rzecz? O Argentynie słyszymy przede wszystkim za sprawą jej niekończących się kłopotów gospodarczych. Do tego stopnia, że coraz częściej słychać pytanie, czy kraj ten częściej odczuwa euforię ze zdobycia kolejnego mistrzostwa świata, czy załamanie z powodu kolejnego bankructwa gospodarczego? Historia nie zostawia cienia wątpliwości. Otóż, w chwili gdy Argentyna zdobywała każde kolejne mistrzostwo, w obiegu tego kraju znajdował się zawsze nowy pieniądz, którego wprowadzenie było poprzedzone (i wymuszone) ogromną hiperinflacją.
Sięgnijmy pamięcią do pierwszych mistrzostw świata odbywających się w 1930 r. w Urugwaju. Argentyna dość pechowo przegrała wtedy w finale z gospodarzami imprezy. Na kolejny finał musiała czekać długie 48 lat. Może dlatego porażka ta urosła do rangi swoistego symbolu – ogromnych, ale straconych, nadziei na sukces (nie tylko w piłce nożnej, ale i szerzej – w sytuacji gospodarczej kraju). Skąd takie porównanie? Niemal w tym samym czasie rozpoczął się kryzys Argentyńskiej gospodarki.
Po zdobyciu wicemistrzostwa świata w 1930 r. dużo wody upłynęło w Rio de la Plata zanim świat przypomniał sobie o tamtejszej reprezentacji. Nadzieja na powrót do światowej ligi pojawiła się w 1966 r. w Londynie, wraz z przyznanym Argentyńczykom prawem organizacji mistrzostw w piłce nożnej. Sęk w tym, że zanim do mistrzostw doszło – w 1978 r. – Argentyna nie miała już nic wspólnego z krajem, którym była w 1966 r. W tzw. międzyczasie miała miejsce denominacja pieniądza, na skutek której peso moneda nacional zostało zastąpione peso ley. Jednak to nie denominacja wywarła największe piętno na historii tego narodu w opisywanym okresie. Były to zamachy stanu, w tym najbardziej krwawy z marca 1976 r. Jego celem było pozbycie się wdowy po prezydencie Juan Peronie, uważanej za kontynuatorkę tej samej polityki, która zdążyła doprowadzić do szybko rosnącej inflacji (jej odczyt w roku poprzedzającym zamach poszybował do prawie 200 proc.).
Mało kto dziś wie, że logo mistrzostw świata z 1978 r. było inspirowane gestem, którym prezydent Peron zwykł pozdrawiać tłumy. Zgodnie zatem z odwieczną polityką zacierania śladów po poprzednikach generał Jorge Rafael Videla, zaraz po dojściu do władzy, nakazał zmianę logo. Bezskutecznie. Już wtedy, prawie pół wieku temu, powiązania biznesu z piłką nożną były tak duże, że taka operacja była po prostu niewykonalna (machina promocyjna była już w trakcie produkcji gadżetów na dużą skalę itd.). Prawnicy sponsorów tych mistrzostw na pewno poszliby do sądu. Videla zdał sobie sprawę, że jego kraj powinien te mistrzostwa wygrać, tak aby rodacy zapomnieli o terrorze, jaki zapanował w kraju, wtedy nawet logo z poprzednikiem nie będzie katalizatorem do buntu.
Oczywiście, piłkarzom argentyńskim ciężko było znieść presję, pod jaką się znaleźli. W trakcie mundialu szło im tak sobie, w pierwszej rundzie musieli uznać wyższość Włochów, a w drugiej nie byli w stanie pokonać arcyrywala – Brazylii. Ich losy (a być może i całej junty) zależały od meczu z Peru, które wcale nie było piłkarskim ułomkiem. Co więcej, z Peru nie tylko trzeba było wygrać, ale trzeba było wygrać wysoko, różnicą przynajmniej czterech bramek. Do dzisiaj krążą plotki, ile wagonów z pszenicą (i nie tylko) zostało wysłanych z Argentyny do tego andyjskiego kraju. A jeszcze tak się dziwnie złożyło, że peruwiańskiej bramki strzegł piłkarz urodzony w Argentynie. Dlatego świat z bardzo mieszanymi uczuciami oglądał sceny, kiedy Daniel Pasarella wznosił pierwszy zdobyty przez Argentynę puchar świata. Więcej mówiło się o trenerze Césarze Luisie Menottim, który dotrzymał słowa i w trakcie wszystkich uroczystości po zwycięskim finale ani razu nie podał dłoni J. R. Videli.
Argentyńskie społeczeństwo miało chwilę triumfu i oddechu od niewesołej codzienności, ale nie zmieniało to faktu, że katastrofalny stan gospodarki tylko się pogarszał. Wiele wskazuje na to, że jednym z pomysłów na odwrócenie uwagi własnych obywateli od zbliżającej się katastrofy ekonomicznej było… upomnienie się o brytyjskie Wyspy Falklandzkie. Wbrew pozorom pomysł wcale nie był nieprzemyślany, a wojskowi w Buenos Aires mieli podstawy sądzić, że USA nie będzie się mieszać w ten konflikt. Sęk w tym, że Margaret Thatcher zupełnie nie chciała jakichkolwiek negocjacji z Argentyną i wszyscy wiemy, jak się zakończyła ta konfrontacja. Zatem tym razem, na organizowanych w 1982 r. przez Hiszpanię mistrzostwach argentyńskim piłkarzom przyszło dostarczać powody do tego, aby naród mógł zapomnieć o klęsce militarnej. Jednak bez pomocy własnych ścian i sędziów piłkarze Argentyny nie sprostali zadaniu i przegrali trzy z pięciu rozegranych spotkań, a piłkarski świat na zawsze zapamiętał brutalny faul młodziutkiego Maradony na brazylijskim piłkarzu. Trudno było Argentyńczykom nie współczuć – przegrana wojna, pogrążona w chaosie gospodarka i upokorzeni na boiskach piłkarskich zawodnicy, którzy mieli być dumą narodową.
To jednak ten sam Maradona za cztery lata miał zmienić historię światowej piłki nożnej. Gwoli ścisłości, Maradona był nie do zatrzymania już w 1982 r. Tylko że sędziowie tolerowali wymierzone w niego ostre faule, które prowokowały go do odwetu na nieczysto grających rywalach. Cztery lata później Maradona wpadł na genialne rozwiązanie – za sprawą swojej techniki i szybkości uciekał rywalom zanim tamci zdążyli pomyśleć, jak go sfaulować. Sam Maradona nie dawał Argentyńczykom dużych nadziei na wygraną całej drużyny. Mało kto spodziewał się po niej dobrego występu. Świat zachwycał się wówczas francuskimi piłkarzami, którzy mieli rozstrzygnąć losy zbliżających się mistrzostw z zawsze liczącymi się w tej dyscyplinie Brazylijczykami. Natomiast, co ważne odnotowania w naszej historii, do mistrzostw w 1982 r. Argentynie udało się odzyskać ustrój demokratyczny, choć początki tej transformacji jedynie pogłębiały i tak już niewyobrażalny chaos gospodarczy.
Na szczęście nasilające się problemy gospodarcze nie miały przełożenia na postawę drużyny piłkarskiej i Argentyna zdobyła w 1986 r. drugie mistrzostwo świata. Jednak to nie finał wzbudzał największe emocje i na trwałe wrył się w pamięć zbiorową narodu. Tym wydarzeniem był ćwierćfinał, gdzie Argentyńczycy musieli zmierzyć się z synami Albionu. Rany po konflikcie falklandzkim były jeszcze bardzo świeże i chociaż wszyscy solidarnie zaprzeczali temu, że mecz ma jakiekolwiek konotacje pozasportowe, to po latach cała drużyna z Ameryki Południowej przyznała, że w głowach mieli tylko jeden cel: pomścić poległych rodaków. Mecz ten był okazem piłkarskiego geniuszu Maradony, za sprawą którego Argentyna wygrała 2:1 (choć fakt faktem, że sędzia nie dostrzegł strzelenia pierwszego gola przez Maradonę ręką). Po wygranej z Anglikami Argentyńczycy traktowali dwa kolejne mecze jako czystą formalność. Wiedzieli, że nawet ewentualna porażka w finale czy nawet w półfinale nie wymaże ich miejsca w sercach rodaków. A że wygrali dwa pozostałe mecze, to euforia jaka towarzyszyła przywitaniu Maradony i spółki była dużo większa niż radość z pierwszego mistrzostwa zdobytego osiem lat wcześniej. Nie brakuje głosów, że to zwycięstwo pozwoliło na utrwalenie czy przypieczętowanie w tym kraju odzyskanej w grudniu 1983 r. demokracji.
Sukces z 1986 r. pozwolił Argentynie zatrzeć bolesną historię, ale w żaden sposób nie był receptą na trapiące ją wówczas problemy gospodarcze. Wprowadzenie w 1985 r. nowej waluty austral w żaden sposób nie mogło zmienić fatalnej sytuacji. Wręcz przeciwnie, podejmowanie wielu błędnych decyzji gospodarczych doprowadziło jedynie do bardzo brzemiennej w skutki hiperinflacji sięgającej ponad 3000 proc. w 1989 r. Dlatego w 1990 r. argentyńscy politycy po cichu liczyli (w myśl zasady, że tonący brzytwy się chwyta) na kolejne mistrzostwo. Było blisko. Choć Argentyna wygrała w regulaminowym czasie jedynie dwa mecze (w tym mecz z Brazylią), to i tak dotarła do finału. Tu jednak limit szczęścia się wyczerpał i Albicelestes musieli uznać wyższość niemieckiej drużyny.
Lata dziewięćdziesiąte w Argentynie to czas polityki gospodarczej prowadzonej przez Dominga Cavallo. Jej trzonem była odgórnie narzucona w 1991 r. wymienialność kolejnej nowej waluty krajowej – tzw. peso convertible – względem amerykańskiego dolara w relacji 1:1 w ramach systemu currency board (który na polski powinno się tłumaczyć jako urząd emisji pieniądza, a nie zarząd walutą, gdyż na takowy nie było w nim de facto miejsca). Początkowo system zdawał egzamin i Argentyńczycy nabierali wiary we własne siły. Może dlatego nie było histerii, gdy Argentyna odpadała stosukowo wcześnie w kolejnych mundialach. Fortuna gospodarcza nie zagościła jednak na długo w kraju dumnych gauchos.
Fala kryzysów walutowych przewijająca się w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych przez niemal wszystkie gospodarki wschodzące musiała dopaść wprowadzone przez Cavallo peso wymienialne. Władze argentyńskie długo się broniły przed kryzysem, ale za cenę wysokiego bezrobocia. Mieszkańcy nie wytrzymali i w grudniu 2001 r. wyszli na ulice. Władze Argentyny musiały ogłosić kolejną niewypłacalność, a wymienialność lokalnej waluty względem dolara w relacji 1:1 przeszła do historii. Na piłkarzach znów zaczęła ciążyć presja powrotu z Japonii ze złotym medalem. Jedna z argentyńskich gwiazd Gabriel Batistuta miał wtedy rzec, że on i spółka nie stworzą nowych miejsc pracy, ale uczynią wszystko, aby pogrążona w kryzysie ojczyzna miała kilka chwil wytchnienia. Talentu i piłkarskich umiejętności kolegom Batistuty nie brakowało. Niestety, jak się za bardzo chce, nic w życiu nie wychodzi. Argentyna nie tylko nie przywiozła medalu, lecz także odpadła już po pierwszej rundzie. Czarę goryczy przelała jednak bolesna porażka w prestiżowej konfrontacji z Anglikami.
Efektem kryzysu z przełomu lat 2001 i 2002 była swoistego rodzaju izolacja gospodarcza. Kraj Maradony długo nie mógł, czy raczej nie chciał dojść do porozumienia z wierzycielami. Jednocześnie umacniający się okres wielkiego uspokojenia (Great Moderation) w gospodarce światowej pozwalał również Argentynie na chwilę zapomnieć o niszczącej portfele obywateli silnej presji inflacyjnej. Odpływ kapitału usiłowano hamować raczej mało skutecznymi ograniczeniami dewizowymi. Sielanka nie mogła trwać wiecznie. Wypowiedź prezesa Fed z maja 2013 r., w myśl której prowadzone luzowanie ilościowe w USA nie będzie trwać wiecznie, dało sygnał do wyprzedaży wielu walut gospodarek wschodzących. Już w styczniu 2014 r. Argentyna musiała dewaluować peso i coraz większej części argentyńskiego społeczeństwa zaczęła w oczy zaglądać nędza. Tym razem piłkarze nie zawiedli, przywieźli z mundialu odbywającego się w sąsiedniej Brazylii srebrny medal (choć na pewno wielu marzyło o złocie) i po raz kolejny pozwolili swoim rodakom zapomnieć o ciężkim położeniu ich kraju. Już wtedy w tej drużynie mocno świeciła gwiazda Lionela Messiego.
W listopadzie 2022 r. ten sam Messi poprowadził swoją drużynę do kolejnego złota. Niestety znów w momencie, gdy Argentyna przeżywa trudne chwile. Odsetek osób żyjących tu w ubóstwie sięga teraz już ponad 43 proc. Po zakończeniu ostatnich mistrzostw latami będzie pewnie prowadzona dyskusja na temat wyższości Messiego nad Maradoną, choć znawcy są tu zgodni. Słynny angielski napastnik Gary Lineker (który przyjaźnił się z Maradoną) już dawno orzekł wyższość Messiego. Co innego jednak sądzi argentyńska ulica, dla której Maradona to guru, wybawiciel od beznadziei i słowa speców od piłki nic tu nie zmienią. Może dlatego, że Messi jest jednak mało argentyński, opuścił swoją ojczyznę w wieku niespełna czternastu lat. Owszem, mimo ponad dwudziestu lat spędzonych w Europie mówi z lepszym argentyńskim akcentem niż Maradona, ale mimo wszystko trudno jest mu chyba przemówić do przeciętnego współrodaka. Messi jest prawie jak perfekcyjna maszyna (może z wyjątkiem płacenie podatków fiskusowi), która nie popełnia błędów. U niego wszystko jest wyreżyserowane i dopracowane po to, aby móc się otrzeć o wspomnianą perfekcję.
Maradona był inny, bardziej ludzki, często dawał się kierować swoimi emocjami. Popełnił w życiu wiele błędów. A przede wszystkim nigdy nie zerwał z argentyńską ulicą, nie zapomniał o swoich korzeniach i dlatego, przynajmniej w mojej opinii, jego legenda będzie wiecznie żywa.
Na zakończenie tego tekstu nie da się pominąć pytania, czy zwycięstwo w Katarze przełoży się w jakikolwiek sposób na gospodarcze odbicie Argentyny. Może czas najwyższy skończyć trwający ponad dziewięćdziesiąt lat upadek gospodarczy tego kraju. Czy profesjonalizm Messiego (kontrastujący z wręcz genialną spontanicznością Maradony) będzie natchnieniem dla jego współrodaków? Szczerze powiedziawszy, wątpię. Ekonomiści uwielbiają doszukiwać się związków między mistrzostwem świata w piłce nożnej a PKB zwycięskiego kraju. Na przestrzeni trzydziestu lat poprzedzających mundial w Katarze odbyło się siedem edycji tych piłkarskich zmagań, z których zwycięsko wychodziły: dwukrotnie Brazylia (1994 i 2002) i Francja (1998 i 2018) oraz po jednym razie Włochy (2006), Hiszpania (2010) oraz Niemcy (2014). Aż sześć razy gospodarka zwycięskiego kraju faktycznie odnotowała w tym samym roku wyższy wzrost PKB względem zarówno roku poprzedzającego, jak i roku zaraz po mundialu.
Czy tak będzie w przypadku Argentyny? Piłka nożna, tak jak pisałem na wstępie, to coś dużo ważniejszego niż kwestia życia i śmierci. Czy jednak futbol jest na tyle ważny i silny, aby wyrwać kraj z marazmu gospodarczego? Czas pokaże. Jeśli się tak stanie, to byłby niezbity dowód na to, że futbol rzeczywiście czyni cuda.
Autor wyraża własne opinie, a nie oficjalne stanowisko NBP.