Za darmową rozrywkę płacimy produktywnością

Technologie rozrywkowe, które zajmują coraz więcej czasu i uwagi ludzi, mogą wyjaśniać istotną część wyhamowania tempa wzrostu produktywności w gospodarkach rozwiniętych w ostatnich dekadach – uważa Łukasz Rachel, ekonomista z Banku Anglii i LSE.
Za darmową rozrywkę płacimy produktywnością

Łukasz Rachel (©Archiwum prywatne)

Obserwator Finansowy: Co to jest paradoks Solowa?­­­

Łukasz Rachel: Amerykański noblista z dziedziny ekonomii Robert Solow miał słynną wypowiedź, że „era komputerów widoczna jest wszędzie, tylko nie w danych na temat produktywności”. Chodziło mu o to, że mamy świadomość, że żyjemy w czasach, gdy technologie rozwijają się tak­­­­ szybko, że zmieniają naszą rzeczywistość w sposób fundamentalny. Jest to dostrzegalne przez każdego człowieka gołym okiem. Jednocześnie, jako makroekonomiści mówimy o spowolnieniu tempa produktywności. Patrzymy na dane – a tam tego postępu technologicznego nie widać. Paradoks Solowa polega więc na dysonansie między tym, co ludzie wnioskują z własnego doświadczenia, a tym, co wynika z danych.

Prowadzi Pan badania na temat wpływu technologii rozrywkowych (leisure-enchancing technologies) na produktywność. Jak Pan rozumie to rozróżnienie?

Punktem wyjścia do moich badań jest założenie, że warto oddzielić technologie, które są specyficznie nakierowane na jakieś formy rozrywki od wszystkich innych technologii. To rozróżnienie powoduje, że możliwe staje się zracjonalizowanie tego paradoksu.

Technologie rozrywki są w dużej mierze dostępne za darmo dla użytkowników, natomiast zyski, które przynoszą swoim właścicielom, biorą się z tego, że ich użytkownicy poświęcają im czas i uwagę.

Dla mnie fundamentalna różnica między technologiami rozrywki, a wszystkimi innymi, leży w sposobie, w jaki przynoszą one zyski. W tradycyjnych technologiach przychody zależą bezpośrednio od tego, ile klientów kupi mój produkt. Natomiast technologie rozrywki są w dużej mierze dostępne za darmo dla użytkowników, natomiast zyski, które przynoszą swoim właścicielom, biorą się z tego, że ich użytkownicy poświęcają im czas i uwagę. Te z kolei są główną składową tzw. brand equity.

Czym jest ten brand equity?

Można to tłumaczyć jako kapitał marketingowy, kapitał miękki. Brand equity to wartość marki, którą buduje się przez zwiększanie rozpoznawalności wśród klientów. Tradycyjne firmy są bardzo zaangażowane w budowanie tego kapitału. Badania pokazują, że we współczesnej gospodarce coraz więcej jest tego niematerialnego kapitału.

Czy pandemia obniży dynamikę przedsiębiorczości?

W moich badaniach skupiam się na tym, jakie są konsekwencje produkcji tego kapitału. Żeby wyprodukować brand equity, trzeba najpierw ściągnąć uwagę konsumentów. I obserwujemy przez ostatnie 70 lat coraz więcej technologii, które tę uwagę mogą ściągnąć. Staje się to coraz bardziej widoczne, także w danych makroekonomicznych – np. w statystykach tego, jak spędzamy wolny czas.

I jest coś złego w tym, że oglądamy coraz więcej telewizji? Rodzice mieli rację…

Nie bezpośrednio, ale mogą być negatywne skutki, które nie są oczywiste od razu. Wachlarz możliwości rozrywkowych i ich jakość  stale się powiększa, i to bezpośrednio ma niewątpliwie pozytywny wpływ. Na początku mieliśmy radio, potem czarnobiałą telewizję, następnie kolorową, a teraz mamy smartfony i jakość tych technologii jest o niebo lepsza i przyciągająca. Nawet nie chodzi o smartfony – bo te nie są za darmo, ale o treści, o platformy mediów społecznościowych, o aplikacje, gry, kanały telewizyjne. To są technologie, które walczą o nasz czas.

Od dekad liczba godzin spędzonych na rozrywkach wzrasta, a spędzonych na pracy spada.

Konkurencja na tym rynku sprawia, że te technologie są coraz lepsze, a to powoduje, że ludzie spędzają na nich coraz więcej czasu. Obserwujemy to w danych – od dekad liczba godzin spędzonych na rozrywkach wzrasta, a liczba godzin spędzonych na pracy spada; wydaje się że zmiany te zachodzą w ostatnich latach szczególnie szybko. Niekoniecznie wszystkie te trendy są tłumaczone tymi technologiami – są inne czynniki, które wpływają na te zmiany. Ale badania empiryczne potwierdzają że technologie mają znaczenie. Ciekawe z perspektywy długoterminowego wzrostu jest to że te trendy mogą przekładać się na niższą innowacyjność w dłuższym okresie i spadek tempa produktywności.

Trend spadku liczby przepracowanych godzin to długi trend. Czy pracujemy mniej, bo mamy nowe technologie, czy mamy nowe technologie, bo mamy więcej wolnego czasu? To że wprowadzono w latach 30. w USA wolną sobotę nie wynikało z tego, że się pojawiły audycje radiowe.

To działa w dwie strony. To, że mamy więcej wolnego czasu sprawia, że opłaca się inwestować w technologie, które ten czas zagospodarują. Z kolei same technologie powodują, że ludzie chcą spędzać na korzystaniu z nich więcej czasu. Oba czynniki mają znaczenie.

Zapotrzebowanie na brand equity wzrasta w miarę rozwoju gospodarki. Im więcej firm, im większy popyt w gospodarce, tym bardziej firmom będzie zależało na budowaniu tego kapitału marketingowego. A to sprawia, że coraz bardziej opłaca się produkcja dóbr rozrywkowych, które mają przyciągać uwagę i czas konsumentów.

Wróćmy do produktywności. Jak się ją mierzy?

Produktywność zwykle mierzymy przez ilość wyprodukowanych średnio w gospodarce dóbr na jednego pracownika, albo – co bardziej miarodajne — na godzinę przepracowaną przez tego pracownika. Składają się na nią dwie grupy czynników.

Dlaczego rewolucja IT nie zwiększyła wydajności w UE10

Z jednej strony – produktywność pracownika w gospodarce będzie zależeć od tego, ile ten pracownik ma kapitału trwałego (np. maszyn, komputerów), kapitału ludzkiego (m.in. poziomu edukacji) oraz kapitału państwa (czyli infrastruktury). To są rzeczy, które się akumuluje i które można policzyć. Ta grupa ma istotny wpływ, ale nie najistotniejszy.

Największy wpływ, zwłaszcza w długich okresach, ma druga grupa, w której łączy się wszystkie pozostałe czynniki. W tej grupie najważniejsze są „idee”. Obecnie mamy dużo lepsze pojęcie niż kiedyś, jak produkować różne towary, jak świadczyć usługi – dzięki doświadczeniu, które nabraliśmy jako cywilizacja, jako gospodarka. Te idee, postęp technologiczny, kreatywność – to są czynniki, które są trudne do zmierzenia. Ale wiemy z długoterminowych badań porównawczych, że to właśnie one w największym stopniu tłumaczą różnice w dochodach między krajami bogatymi, rozwiniętymi a tymi biedniejszymi i rozwijającymi się. To jest ta grupa czynników, która pcha gospodarkę do przodu. W języku makroekonomicznym nazywamy określamy ją jako TFP (Total Factor Productivity).

I dynamika wzrostu TFP w ostatnim czasie spada?

Tempo wzrostu TFP w gospodarkach rozwiniętych spadło mniej więcej z 2 proc. w skali roku w latach powojennych, do około 0,5 proc. w ostatniej dekadzie. Mamy spadek o 1,5-2 pkt. proc. w zależności od kraju. To dużo: podwojenie dochodu na osobę zajmuje niecałe 40 lat przy wzroście 2 proc., ale aż 140 lat przy wzroście 0,5 proc.

A jaki wpływ na to wyhamowanie wzrostu mają technologie rozrywkowe?

Można zbudować i skalibrować model gospodarki tradycyjnej i rozrywkowej, pod nasze rozumienie tego, jak się ludzie zachowują. I model może dać nam odpowiedź na pytanie, jak duże mogą być efekty tych technologii. Ciągle daleko do udowodnienia definitywne ich wpływu, ale takie badanie może dać poczucie, czy warto inwestować w zrozumienie tego zagadnienia. I moim zdaniem – warto.

Rozwój technologii rozrywkowych może tłumaczyć mniej więcej połowę ze spadku dynamiki TFP.

Mój model, skalibrowany według naszego pojmowania tych parametrów, pokazuje, że rozwój technologii rozrywkowych może tłumaczyć mniej więcej połowę ze spadku dynamiki TFP.

To rzeczywiście znaczący wpływ! W jaki sposób może się to odbywać?

To, że spędzamy więcej czasu na rozrywkach, mechanicznie przekłada się na niższy produkt krajowy, ale oczywiście sama mniejsza liczba przepracowanych godzin nie wpływa na produktywność. Ciekawszy efekt jest taki, że to, ile godzin i uwagi poświęcamy pracy, wpływa pośrednio na TFP. Te idee, które gospodarkę pchają do przodu, one zawsze mają źródło w wysiłku pracowników. To przecież ludzie wymyślają nowe strategie biznesowe, nowe rozwiązania, nowe produkty. Ogólnie, jeśli w gospodarce będzie mniej ludzi, którzy się skupiają na usprawnianiu pracy, mniej godzin będzie na to poświęcone, to wzrost gospodarczy będzie niższy.

Idee, które gospodarkę pchają do przodu, zawsze mają źródło w wysiłku pracowników.

Ten efekt jest w ekonomii potwierdzony?

Są badania które pokazują związek między tym, ile środków poświęcamy na innowacje, a ile dostajemy wzrostu dostajemy w zamian. Weźmy na przykład chipy komputerowe. Znane jest tzw. prawo Moore’a, które mówi o tym, że przez ostatnie kilkadziesiąt lat prędkość procesorów podwajała się co dwa lata. Ten postęp nie wziął się znikąd – tylko z tego, że coraz więcej ludzi pracuje nad ulepszaniem tych chipów. I tak jest w każdej gałęzi gospodarki.

A efekty rozpowszechniania technologii rozrywkowych – to więcej rozrywki a mniej pracy, więcej skupienia na mediach społecznościowych w smartfonie a mniej na tym co się robi. Dodatkowy efekt to zwiększone nakłady na innowacyjność w dziedzinach związanych z technologiami rozrywkowymi a stosunkowo mniejsze w tradycyjnych sektorach. To są te zależności, które wpływają na obniżenie tempa wzrostu produktywności, szczególnie w innych, tradycyjnych gałęziach gospodarki.

Jackson Hole: W poszukiwaniu utraconej produktywności

I to nam może wyjaśnić paradoks Solowa?

Mamy do czynienia z fenomenem, że gospodarka produkuje coś nowego – coś, co każdy bardzo blisko odczuwa, natomiast może to obniżyć produktywność w tradycyjnych sektorach. Mam nadzieję, że w przyszłości będziemy mieli coraz więcej danych, które pozwolą nam sprecyzować, jak mocny jest ten związek. Wcześniejsze badania, które empirycznie badały rozwój telewizji i internetu pokazały, jaki mniej więcej jest wpływ tych technologii na liczbę godzin pracy i uwagę. I to jest dość istotny wpływ. Natomiast na długoterminową produktywność – jest to kolejne zagadnienie i wyzwanie, które stoi przed ekonomistami, którzy badają to empirycznie, a nie na modelach.

Wspomniał Pan, że popyt na brand equity rośnie wraz z rozwojem gospodarki, więc idzie za tym rozwój technologii, które ten kapitał produkują. Czy w skali makroekonomicznej widoczny jest transfer strumieni inwestycji między tradycyjną gospodarką, a tą rozrywkową?

Mówi się, że kiedyś w USA wszyscy najlepsi studenci z najlepszych uniwersytetów zostawali inżynierami i pracowali w NASA. Później stawali się finansistami i szli do Goldman Sachs. A teraz kształcą się na programistów i w Facebooku piszą algorytmy, które wyłapują to, co ludzie lubią oglądać w internecie. To jest ilustracja tego, że coraz więcej środków na badania i rozwój, czyli głównego wysiłku tych „bystrzaków”, ludzi z bardzo wysokim kapitałem ludzkim, jest lokowane w te technologie. Dane wydają się to potwierdzać.

Patrząc na wydatki na R&D w podziale na sektory gospodarki, widać, że te sektory, które są najbliżej technologii rozrywkowych, zwiększają swoje wydatki na R&D w stosunku do tych firm w technologiach tradycyjnych.

Ale skoro to tylko transfer z jednego sektora do drugiego, to dlaczego miałby od tego hamować wzrost PKB?

Sposób, w jaki mierzymy PKB nie jest w stanie dobrze uchwycić tego, co te platformy produkują. Transakcje między firmami wykupującymi reklamy a właścicielami technologii rozrywkowych statystyka jest w stanie zarejestrować. Ale jako sektor gospodarki te technologie mają małe znaczenie – odpowiadają za ok. 1-2 proc. PKB. Natomiast zupełnie pomijana w rachunkach narodowych jest wartość konsumpcji samych technologii, która jest moim zdaniem o rząd wielkości większa.

Produkcja i konsumpcja są mocno rozdzielone w tej gospodarce rozrywki. Jest tak dlatego, że raz wyprodukowany produkt może być użyty przez dowolną liczbę konsumentów: w języku ekonomicznym, produkty te mają koszt krańcowy – koszt obsługi dodatkowego klienta – bliski lub równy zeru. Wyprodukować jeden „facebook”, to jest jedna rzecz, ale jego konsumpcja w skali makro jest zależna od tego, ilu ludzi jest w gospodarce, jaki jest rozmiar rynku. Jeśli stworzę sieć społecznościową, to właściwie mogę zaprosić do niej dowolną liczbę osób. Natomiast tradycyjna gospodarka musi zwiększać nakłady i ponosić koszty, żeby obsłużyć większą liczbę konsumentów.

Darmowych usług „nie widać” w PKB?

Nie widać. Obecna praktyka statystyczna nie jest przystosowana do mierzenia wartości darmowych technologii. Firmy w ekonomii rozrywki traktowane są jak agencje reklamowe, a wartość darmowych usług, które dostarczają bezpośrednio do konsumentów jest pominięta. Te dylematy powodują że w gronie ekonomistów ponownie rozgorzała debata na temat miarodajności PKB i poszukiwaniu alternatywnych miar dobrobytu.

Świat musi ograniczyć apetyt na oszczędzanie, by wyjść z sekularnej stagnacji

To jak zmierzyć wartość konsumpcji Facebooka czy Youtube’a?

Najłatwiejszym sposobem jest rozpatrywanie, ile ludzie godzin spędzają na korzystaniu z tych technologii. Wartość takiej godziny możemy oszacować, znajdując alternatywny sposób jej wykorzystania – czyli użycie jej w sposób produktywny, w pracy, za godzinową stawkę. Mnożąc tę godzinową stawkę przez czas spędzony, możemy mniej więcej oszacować wartość krańcową tych technologii. I to będzie wartość dużo, dużo większa niż koszt produkcji tych technologii.

Dla dobra gospodarki trzeba odciąć pracownikom dostęp do technologii rozrywkowych?

Zdecydowanie nie taki jest wniosek! Nie powinno być przecież naszym celem, żeby produkować jak najwięcej dóbr, jak najwięcej PKB, tylko o to, żeby mieć jak największy dobrobyt, który jest pojęciem dużo szerszym. A te dobra rozrywkowe mogą pozytywnie na dobrobyt wpływać. Może być więc całkowicie racjonalne, że chcemy indywidualnie, jako konsumenci, ale i zbiorowo, jako społeczeństwo, zdecydować, że chcemy mniej produkować tradycyjnych dóbr, żeby więcej czasu spędzać na rozrywce. To może być bardzo pozytywne.

Haczyk polega na tym, że długoterminowa produktywność spada w miarę tego, jak przenosimy konsumpcję ze strefy realnej na konsumpcję rozrywki. Możemy nie brać tego pod uwagę, podejmując te decyzje. W dłuższym okresie może się jednak okazać, że ponieważ w przyszłości będziemy mniej produktywni, to ostatecznie wcale nie będzie nam lepiej.

– rozmawiał Maciej Jaszczuk

Łukasz Rachel – ekonomista Centre for Macroeconomics, Senior Research Advisor w Banku Anglii, pracownik naukowy LSE i Uniwersytetu Princeton, członek grupy eksperckiej Dobrobyt na Pokolenia.

Łukasz Rachel (©Archiwum prywatne)

Otwarta licencja


Tagi


Artykuły powiązane

Cyfryzacja przedsiębiorstw w czasie pandemii COVID-19

Kategoria: Trendy gospodarcze
Pandemia przyspieszyła transformację cyfrową, która stała się integralną częścią społeczeństwa oraz przetrwania europejskich i amerykańskich firm. Unia Europejska pozostaje jednak w tyle za Stanami Zjednoczonymi pod względem cyfryzacji przedsiębiorstw.
Cyfryzacja przedsiębiorstw w czasie pandemii COVID-19